środa, 11 września 2019

Krak des Chevaliers

Po przejechaniu ponad 200 km zatrzymujemy się przed restauracją na wzgórzu na przeciwko zamku Krak des Chevaliers by podziwiać wspaniały widok. Jednak zanim udamy się na zwiedzanie pora na typowy syryjski lunch w powszechnie wykorzystywanej przez grupy turystyczne restauracji...


Wchodzimy do restauracji i po prostu szok... Stoły aż uginają się od lokalnych przysmaków. Humusy, kiszonki, pomidory, twarożki, bakłażany... Po wczorajszej kolacji i dzisiejszym hotelowym śniadaniu po prostu trudno uwierzyć własnym oczom... Wszystko wygląda smakowicie. No to zasiadamy do biesiady i po chwili okazuje się, że to co na stole to nie wszystko. Kelnerzy donoszą kolejne talerze. A oferowane smaki sprawiają, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. I okazuje się, że syryjska kuchnia może być wspaniała...






Pogryzamy syryjskie placki z przepysznymi daniami. Za chwilę na stołach wyląduje jeszcze grillowany w przyprawach kurczak, a na deser owoce... Wspaniały lunch.


A na koniec właściciel robi rundkę wokół stołu i kasuje za posiłek. Okazuje się, że właściciel to przedstawiciel drugiego klubu. Ma doświadczenie w gastronomii nie tylko lokalne ale także z pracy we Włoszech. Przemiło się z nim rozmawia i żartuje. Tego było nam potrzeba...



Z nową energią i chęcią do życia ruszamy jeszcze raz spojrzeć na panoramę Krak des Chevaliers z góry, a następnie jedziemy na parking pod zamek zwiedzić jego wnętrze...

Krak des Chevaliers to potężna obronna twierdza pierwotnie zbudowana na szczycie 650-metrowego uskoku, dominującego nad jedyną drogą z Antiochii do Bejrutu i Morza Śródziemnego w 1031 roku dla emira Aleppo. Twierdza miała być praktycznie nie do zdobycia. Na powierzchni 2.5 ha wzniesiono na owalnym planie (w osi dłuższej 220 m a krótszej 135 m) zamek otoczony dwoma pasami murów obronnych z których zewnętrzne miały, bagatela, 6 m grubości. Stajnie i spichlerze umieszczono pod ziemią. Utrzymywane w nich zapasy były wystarczające na 5 lat obrony.  Podczas wojen krzyżowych zamek zdobyły w 1099 r wojska Rajmunda z Tuluzy podczas I krucjaty. Nie uznały go jednak za zdobycz o kluczowym znaczeniu i opuściły  udając się w kierunku Jerozolimy. Ponownie został zajęty w 1110 roku przez Tankreda, bratanka Boemunda, księcia Antiochi, a  Rajmund II, hrabia Trypolisu, oddał  go Joannitom w 1142 r. Joannici zamek rozbudowali i umocnili. W centralnej części twierdzy o wymiarach 100 m na 60 m wznieśli kościół, salę rycerską oraz kilka wież w stylu gotyckim. Joannici władali zamkiem uważanym za najpotężniejszą twierdzę krzyżowców do 1271 roku kiedy to po miesięcznym oblężeniu, 200 rycerzy zmuszonych zostało do poddania się wojskom mameluckiego sułtana Bajbarsa. Gdy krzyżowcy wycofali się z Ziemi Świętej  w 1291 roku zamek został opuszczony na czym skorzystała lokalna ludność przejmując go w swoje posiadanie. Taka sytuacja trwała do roku 1934 roku kiedy to, pod wpływem Francji, zdecydowano się wysiedlić jego mieszkańców i rozpocząć prace renowacyjne.
Zamku nie ominęła wojna domowa w Syrii i 12 lipca 2013 r. zamek został zbombardowany przez samoloty rządowe jako siedziba rebeliantów. Tak więc znów kolejne zdjęcia przedstawiają stan z 2007 roku, a jak wygląda to teraz trudno powiedzieć... 







Kiedy dotarliśmy na parking przed wejściem do zamku doświadczyliśmy po raz kolejny bardzo przykrej sytuacji pokazującej jak podle w cywilizacji islamskiej traktowane są kobiety oraz to, że przemoc płci męskiej wobec żeńskiej kształtowana jest od dziecka. Zabraliśmy ze sobą do Syrii nieco podstawowych materiałów szkolnych - jakieś zeszyty, ołówki, kredki... Ponieważ na parkingu turystów obskakiwało sporo dzieci w wieku wczesnoszkolnym Mały postanowił oddać nasze zasoby dziewczynkom. Gdy zobaczyli to chłopcy rzucili się na dziewczynki i próbowali odebrać im prezenty siłą. I gdyby nie syryjski przewodnik, który bezceremonialnie wkroczył do akcji i pogonił małych zbirów sami nie wiemy jak by się to skończyło. Smutne i czasem wzbudza wewnętrzny sprzeciw i wściekłość...

No ale wchodzimy do zamku. Wąskie wejście znajduje się na poziomie pierwszego piętra, więc trzeba wspiąć się nieco po schodach i przejść przez most, który kiedyś był mostem zwodzonym nad fosą...





Nad wejściem umieszczony został napis arabski na cześć jego muzułmańskich władców...




Po przekroczeniu bramy ruszamy lekko unoszącym się korytarzem w górę, w kierunku dziedzińca.



W stopniach korytarza, którym do stajni podróżowały konie zachowały się wyżłobienia wyryte przez stulecia ich kopytami...


Mijamy stajnie i spichlerze...



Na końcu tunelu widać już obiekty dziedzińca, ale my skręcamy w kierunku międzymurza i wewnętrznej fosy mijając kolejne stajnie...












Wracamy na dziedziniec... Sala rycerska, Wielki Refektarz, Sala grubych kolumn... Wszystko w stylu gotyckim ...
















W dawnej kuchni zamkowej jest oczywiście studnia...




W końcu dawny kościół zamieniony przez ludzi Bajbarsa na meczet. By poznać wspaniałą akustykę miejsca miejscowy chłopaczek pięknym głosem śpiewa nam fragment modlitwy...






Nasz przewodnik dał nam nieco czasu wolnego więc samodzielnie wspinamy się w kolejne miejsca i dalej eksplorujemy tajemnice zamku... Niektóre miejsca wymagają nieco ryzykownej wspinaczki, ale czego się nie robi dla widoków...










Bezpośrednio pod nami międzymurze z wewnętrzną fosą...






\

Niestety nasz czas w zamku dobiegł końca i trzeba wracać do autobusu by ruszyć w powrotną drogę do Damaszku.
Pobrałem z youtube jeden z filmów o losach zamku podczas ostatniej wojny.
Ostatni kadr tego filmu wykonano z nieomal dokładnie tego samego miejsca, z którego my rozpoczynaliśmy poznawanie Krak des Chevaliers...  I wyć się chce...


Po drodze robimy przystanek przy przydrożnej restauracji i obserwujemy wypiek miejscowego specjału - pewnego rodzaju chleba w formie placków jak wielkie naleśniki...


Za oknami autokaru pomału zaczyna się ściemniać, a my mamy przed sobą jeszcze jedno miejsce do zobaczenia - to Maaloula miejsce w Syrii wyjątkowe. Przewodnik pyta grupę, czy chcemy tam jechać, czy też odpuszczamy. Zgodnym chórem pada odpowiedź, że jedziemy... No to jedziemy...
Maaloula położona jest zaledwie 50 km od Damaszku, ale miejsce jest dość trudno dostępne ze względu na to, że zabudowania mieszczą się w wąskiej kotlinie górskiej na wysokości ponad 1500 m n.p.m. Miejsce to słynie z chrześcijańskich klasztorów oraz z tego, że ludność nadal posługuje się bardzo już rzadko spotykanym językiem aramejskim - językiem świętej rodziny i apostołów...
Autokar wspiął się pod górę i wysiadamy przed klasztorem, którego nazwy niestety już nie pamiętam. Główną atrakcją jest wysłuchanie odmawianej przez lokalną kobietę modlitwy "Ojcze nasz" w języku aramejskim. Niestety jest już na tyle ciemno, że na dobre zdjęcia nie ma co liczyć. Mały zamienia kilka słów z lokalnym przeorem i ruszamy dalej do Damaszku. Szkoda, że było tu tak mało czasu bo do zobaczenie jest sporo... No ale program grupy to rzecz nieomal święta...
W czasie wojny domowej miejscowość była przedmiotem walk i doznała poważnych zniszczeń. Jak wygląda teraz??? 




Rzut oka przez szybę autokary na pozostającą w tyle Maaloula...


Dojeżdżamy do Damaszku, ale tym razem nasi opiekunowie zamiast do hotelu wiozą nas na kolację do restauracji w centrum miasta. I trzeba przyznać, że kolacja była bardzo smaczna, ale z pewnością nie przebiła tego, czego doświadczyliśmy na wzgórzu przy Krak des Chevaliers...




Wracamy do hotelu na zasłużony wypoczynek po ciężkim dniu bo jutro ruszamy na zwiedzanie Damaszku...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz