niedziela, 4 sierpnia 2019

Da Nang i okolice


Poranek w Da Nang przywitał nas deszczem. Padało dosyć mocno i zastanawialiśmy się czy damy radę cokolwiek zwiedzić. Niestety w pamięci mieliśmy kadry ulewy sprzed kilku dni kiedy to miasto nawiedziła powódź, pobliskie pola zostały zniszczone a z gór spływały niezliczone ilości błota..... Podjęcie decyzji czy jedziemy na zwiedzanie nie było proste..... Na szczęście po śniadaniu zaczęło się lekko rozpogadzać, a nasi motocykliści mieli przygotowane dla nas "gajerki" przeciwdeszczowe. Ruszamy więc zobaczyć okolice Da Nang. 
Nasi kierowcy decydują, że zwiedzanie zaczniemy od oddalonych o 42 km od Da Nang Ba Na Hills.


Ba Na Hills to stacja górska i ośrodek położony w górach Truong Song. Stacja górska została założona przez francuskich kolonizatorów w 1919 roku. Założony ośrodek miał być kurortem dla francuskich turystów. Położony był 1500 metrów n.p.m. i roztaczał się z niego wspaniały widok na okoliczne góry i Morze Wschodnie. Niestety z ponad 200 willi niewiele pozostało, zaledwie kilka ruin. Na wzgórzach wybudowano park rozrywki Sun World Ba Na Hills. Niektórzy porównują park do Disneylandu, ale według nas nie jest to trafne porównanie.
Na wzgórze dostać się możemy wybudowaną w 2013 roku kolejką. Końcowa stacja Ba Na Cable Car znajduje się na wysokości 1485 m n.p.m. Kolejka "pobiła" kilka rekordów Guinnessa. Jest najdłuższą pojedynczą kolejką linową na świecie (5801 m), ma najwyższą różnicę wysokości pomiędzy stacją wsiadkową i wysiadkową (1368 m) i jest w stanie obsłużyć w ciągu godziny 3000 pasażerów. No ale żeby przejechać się kolejką trzeba kupić wcale nie tani bilet..... jest to wydatek rzędu 700,000 wariatów.....
Zanim dojdziemy do kolejki, czekają na nas "atrakcje" przygotowane typowo pod turystów. Sklepy, restauracje wkomponowane w otoczenie, a wszystko ma przypominać sielską i anielską wioskę wietnamską.... 




















Czytaliśmy o ogromnych tłumach i kolejce do wagoników. Byliśmy na to przygotowani, bo widzieliśmy jak wyglądało to w Sa Pa ...... Pierwsze miłe zaskoczenie prawie zero luda, cały wagonik mamy tylko dla siebie.



Tronung Son Mountain mienią się kolorami. Chmury się rozeszły....

Dojeżdżamy na poziom 1500 m n.p.m. i niestety wszystko tonie we mgle, wieje i pada mżawka. Początkowo jesteśmy rozczarowani, ale nie poddajemy się, idziemy na spacer. Przechodząc uliczkami "francuskiej wioski" dochodzę do wniosku, że mgła i chmury nadały miejscu tajemniczości. Chwilami czujemy się jak na planie filmowym jakiegoś horroru. Zewsząd dochodzą jakieś głosy, my widzimy tylko zarysy budynków i nie mamy pojęcia kto lub co wybiegnie zza rogu. Moja bujna wyobraźnia zaczyna działać, jasny gwint czy przypadkiem nie powinnam mieć ze sobą kilka ząbków czosnku, srebrne kule do pistoletu, a może osikowy kołek?




Jesteśmy przed Bożym Narodzeniem więc cała wioska jest świątecznie udekorowana .















Większość tych budynków to hotele i restauracje, a że pogoda nie sprzyja spacerom część odwiedzających park rozrywki pozostaje w tych miejscach, my nie... musimy przecież zobaczyć ogrody, złoty most i świątynie.


Idziemy do pagody Linh Ung. Jest to jedna z najbardziej niezwykłych i malowniczych pagód w Wietnamie. Na szczycie wzgórza z wysokości 1500 metrów na miasto Da Nang spogląda 27 metrowy Baudda Siakjamuni, a front świątyni otaczają sosny Benguet (zagrożony wyginięciem gatunek).
















Niestety przy tej pogodzie zarówno świątynia jak i jej otoczenie wiele tracą ze swojej atrakcyjności. Wracamy więc nieco niżej czyli na nasz "plan filmowy"














Park rozrywki przygotował dla odwiedzających dziewięć ogrodów o bardzo  zróżnicowanej tematyce i architekturze. Całość, nawet przy tak niesprzyjającej aurze, stanowi niezwykle barwną przestrzeń i nie sposób sobie odmówić wizyty w każdym z tych miejsc. Paradise Garden i Flower garden zachwycają roślinnością, Legend Garden przenosi nas w czasy antyczne do starożytnej Grecji i Egiptu, Ogród Pamięci z postaciami 4 dżinów inspiruje nas poetycko. Mo Spring Garden ze stopniowymi schodami,  Ogród Miłości, Ogród Myśli, Ogród Nieba, Sekretny Ogród.... to kolejne perełki, których nie można ominąć. Najwspanialszym okazał się być Le Jardin D'Amour. Tu muszę przyznać, że trochę było mi smutno, że nie świeci nam w tym przepięknym miejscu słonko. Chociaż z drugiej strony obawiam się, że gdyby świeciło piękne słońce to nasze zwiedzanie okolicy miałoby finał właśnie w tych ogrodach............ . Usiadłabym na której z ławeczek, wsłuchiwała się w dźwięki francuskich melodii cichutko płynących z głośników i podziwiała piękno rąk ludzkich.......... 

















 


















Od niedawna obowiązkowym miejscem odwiedzin jest oczywiście ogród tajski Thien. Miejsce rozsławione szczególnie wśród wszelkiej maści insta-blogo-foto maniaków z powodu znajdującego się tam mostu. Firma Ta Landscape Archtekture wybudowała w ogrodzie liczący 150 metrów długości most podtrzymywany przez gigantyczną pokrytą mchem kamienną rękę. Golden Bridge swą nazwę wziął od złoconych poręczy. Most stwarza wrażenie zawieszonego w nicości, szczególnie jak patrzy się na niego kiedy prawie cały "oblany jest mlekiem" . Jeżeli dodamy do tego symbolikę czyli wielka - górski bóg i most - żółty jedwab, który pomógł odnaleźć Thien- niebo to przynajmniej przez chwilę nie mamy wątpliwości, że znaleźliśmy się w wyjątkowym miejscu i musimy je uwiecznić na fotce.  Czar miejsca tryska po wejściu na most, niestety nie widać gór Marmurowych, most nagle wydaje się być bardzo krótki, ktoś blokuje przejście bo właśnie trwa sesja ślubna........ Stojąc we mgle i tłumie mamy mieszane uczucia, ale nagle widoczność się poprawia i zmieniają się nasze odczucia. Wow chyba byśmy sobie nie darowali żeby tu nie być.












Usatysfakcjonowani spokojnie możemy zjechać w dół. Po drodze piękne widoki.....










Na dole pogoda poprawiła się, przestało padać i jest dużo cieplej. Niestety po spojrzeniu w tył widać tylko podnóże Bana Hills, cała reszta to biała plama złożona z chmur i mgły. Już wiemy czemu nasi kierowcy tak naciskali żebyśmy na Ba Na pojechali najpierw. Kolejny punkt naszego programu też położony jest w górach i nie do końca wiemy co nas czeka, ale jedziemy.....





Musieliśmy wrócić do Da Nang, a następnie po około 35 minutach jazdy po krętych, wąskich i spadzistych drogach dotrzeć na szczyt góry Son Tra zwanej też Monkey Mountain...... Początkowo nic nie wskazywało, że wyprawa nie do końca nam się uda.... Niestety po przejechaniu mostu w Da Nang zaczęło dosyć mocno padać. Musieliśmy zatrzymać się, ubrać nasze gajerki i niestety zrezygnować z zobaczenia sławnych dziewiczych plaż mieszczących się na półwyspie Son Tra. 




Wjechaliśmy na 693 m n.p.m., ale niestety tak padało, że nie zobaczyliśmy ani jednej małpy, ani jednego ptaszka lub innego zwierzaka.... Wracamy w dół.... Nasi kierowcy postanawiają pojechać na skróty i pokazać nam piękne widoki roztaczające się ze wzgórza..... Fakt widoki były ładne, ale nie mogliśmy się w pełni nimi rozkoszować bo chwilami, kiedy wjeżdżaliśmy w chmury, najzwyczajniej nie było nic widać. Po drodze spotkaliśmy kilka stad małp. Niestety padający deszcz uniemożliwiał zrobienie im zdjęć.
Mniej więcej w połowie drogi przeżyliśmy małe załamanie..... Ulewa spowodowała obsypanie się skał, ziemi i drzew.... Dalej nie pojedziemy...... Droga jest nieprzejezdna, musimy zawrócić.........








Byliśmy przekonani, że wracamy do hotelu, a tu niespodzianka..... nagle znaleźliśmy się przy Pagodzie Linh Ung........ Nasi kierowcy nie dali za wygraną i okrężną drogą dowieźli nas do kolejnego punktu, który przewidzieliśmy na dzień dzisiejszy.
Pagoda Linh Ung wybudowana została w XVIII wieku i poświęcona jest Lady Budda. 
Biały posąg Bogini Miłosierdzia ma wysokość 67 metrów, umieszczony jest na ogromnym kwiecie lotosu i jest najwyższym wizerunkiem Lady Budda w Azji Południowo-Wschodniej. 
Pagoda posiada łącznie siedemnaście poziomów i umieszczono w niej 21 miniaturowych rzeźb Buddy. Wstęp do świątyni jest bezpłatny, niestety do niektórych pomieszczeń nie mogliśmy wejść w naszych przeciwdeszczowych "gajerkach". Ponieważ nie bardzo mieliśmy ochotę na to żeby co chwilę zdejmować okrycia, zaglądaliśmy do wewnątrz pawilonów tylko przez otwarte wrota. Pewnie gdyby coś przykuło naszą uwagę to byśmy się zdecydowali na wejście, ale nic takiego nie miało miejsca. Zdecydowanie to co było ciekawe znajdowało się na zewnątrz..... 






















Po zwiedzeniu świątyni zrezygnowaliśmy z wjazdu na przełęcz Hai Van..... Widzieliśmy ją jadąc pociągiem, a jechanie tam w taką pogodę na motorach byłoby zbyt niebezpieczne. Wracamy więc do hotelu. Płacimy po 40$ za każdemu z kierowców (oj chłopaki ciężko dzisiaj zapracowali na te pieniądze) i umawiamy się na kolejny dzień zwiedzania na godz. 9.00 oczywiście o ile nie będzie tak lało jak dzisiaj..... 
Wieczorem oczywiście idziemy na pobliski bazar bo przecież w naszym wydaniu dzień bez wizyty w takim miejscu to dzień stracony...........










Jak już nam się znudziło chodzenie po straganach poszliśmy do restauracji Kimdy, którą odkryliśmy poprzedniego dnia. Nie zawiedliśmy się, jedzenie było przepyszne.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz