poniedziałek, 17 lipca 2017

Indie - Delhi

Właśnie wróciliśmy z Chin i zaglądamy do sieci i... jest Dance 4 - promocja Itaki na Smak Indii. Jedyne ~ 5300 zł. Termin 24 stycznia - 7 luty 2010. Jeszcze prawie pół roku, ale okazję trzeba chwytać. Ponieważ chcieliśmy oboje zobaczyć Indie, a jakoś samemu nie bardzo nam taki wyjazd pasował, cenka była OK, więc bierzemy i czekamy.
Przychodzi wreszcie wytęskniony styczeń. Pogoda w kraju, lepiej nie mówić. Mróz, śnieg i zawierucha... a my ciepłolubne jesteśmy... No i jest. Lecimy najpierw Aerofłotem do Moskwy. Ma być 6 godzin czekania na Szeremietiewie... Straszyli tym lotniskiem strasznie, a tu okazuje się kulturka. Wprawdzie przebudowa w toku, ale nie jest źle. Tyle, że po prawie pięciu godzinach czekania rozlega się komunikat, że z przyczyn technicznych lot będzie opóźniony - okazało się, że o kolejne 6 godzin. Problemy techniczne - w głowie obrazy z horrorów... samolot w rozpadzie... i temu podobne. A przecież na zewnątrz -36 stopni. Może samolot zamarzł i nie mogą odmrozić... A tu okazało się po prostu, że w Delhi jest mgła i zanim nie opadnie, samolot nie wystartuje. Dali bony na jedzenie, dało się zjeść i po odczekaniu stosownego czasu, jeszcze po ciemaku wypuścili samolot najpierw solidnie go odmrażając. Będzie dobrze...
W międzyczasie zapoznaliśmy się wstępnie z naszą pilotką, Panią Wiolettą. Dopiero po kilku dniach przyznała się, że lekko przestraszyłem ją. Dlaczego? Bo grzecznie się przedstawiłem, powiedziałem, kto my zacz są i ujawniłem, że nami nie należy się przejmować. Wszystko co muszę wiedzieć, to o której godzinie i z jakiego miejsca odjeżdżamy. Poza tym, ma się nie przejmować, bo jakoś damy sobie radę zwiedzając i pętając się samemu... Okazało się, że taki układ zadziałał świetnie i my zobaczyliśmy to, co chcieliśmy i nie przeszkadzaliśmy grupie w zwiedzaniu w "stadzie"...

Tymże oto lecieliśmy...

 ... z Warszawy do Moskwy - Naszej maszyny na dalszą część trasy nie dało się uwiecznić, bo był środek nocy...
Na lotnisku bez problemów (poza tym, że zginęła nam na pół godziny jedna Pani) i jedziemy do hotelu. 6 godzin opóźnienia w przylocie oznacza, że jesteśmy prawie prosto na kolację.. Hotelik nie duży, biznesowy, ładny, czysty i przytulny - niestety tylko na jedną noc, bo jutro mamy po zwiedzaniu jechać na południe do parku narodowego Bandhavgarh.. Ale najpierw hotel...






Rano zaczynamy zwiedzać... Na pierwszy ogień Qutab Minar - moje marzenie, pierwszy obraz Indii, jaki widziałem jako dziecko na pocztówce z Indii...
I tu zobaczyliśmy po raz pierwszy mgłę w Indiach i zrozumieliśmy opóźnienie samolotu - a później miało być jeszcze gorzej...
Ale najpierw

Quatab Minar to nigdy niedokończony projekt meczetu, który miał być największy... Został jeden ukończony minaret, fundamenty drugiego, zarys murów i kilka mniejszych budowli. Jak na XIII w założenie projektowe było ogromne a to, co przetrwało do naszych czasów robi wrażenie...



Wspaniałość i precyzja islamskich wzorów w czerwonym piaskowcu powalają. Wyobraźnia pozwala dostrzec, co mielibyśmy przed sobą, gdyby obiekt ukończono i gdyby zachował się do naszych czasów...

Dziedziniec dawnej szkoły koranicznej opiera się na pięknie rzeźbionych filarach ozdobionych niepowtarzalnymi wzorami




Na środku planowanego wnętrza stoi żelazna kolumna. Do dnia dzisiejszego nikt nie wie, z jakiego stopu wykonano ją ponad 500 lat temu, że do dziś nie rdzewieje...




Czymże byłaby świątynia bez grobowców wielkich tego świata... Tutaj grobowców i kaplic grobowych jest kilka...



Każda misternie rzeźbiona islamskimi wzorami, wśród których przewijają się inskrypcje ze Świętej Księgi Proroka - Koranu




Wielcy pochowani, a życie życiem i wiewióry oraz oriole nic sobie nie robią z powagi miejsca



Drugi minaret doczekał się jedynie rozpoczęcia konstrukcji podstawy - w założeniu miał być większy od wykończonego...

A tak miała wyglądać cała budowla według sztychu...





Teraz przenosimy się do grobowca Hamayuna. Był pierwowzorem dla Taj Mahal...



Najpierw brama do parku... trochę ścisku... i jest widok...



Spojrzenie wstecz, na zgodne z wierzeniami Islamu założenie parkowe przypominające z założenia rajskie ogrody.



 Marmurowe posadzki, marmurowe sarkofagi, atmosfera spokoju i godności...



Ale i tu spotykamy gościa specjalnego...

W tym samym kompleksie kilka kolejnych obiektów...





I na tym miało się zakończyć zwiedzanie Delhi w tym dniu. Jedziemy na dworzec. A tu niespodzianka... Pociąg będzie opóźniony o kilka godzin, więc dodajemy do programu kolejny punkt - Świątynia Lotosu.
O zachodzie obiekt prezentuje się okazale...


Reprezentowana tu religia łączy w sobie wszystkie inne i ma służyć jedności wszystkich wierzących, niezależnie od tego, kto jest ich Bogiem... Odprawia się tu nabożeństwa we wszelkich możliwych językach, w tym także po Polsku.
Ale robi się późno... Zwiedzanie już męczy... Jedziemy na dworzec... Pociąg sypialny, to się prześpimy przez kilkanaście godzin jazdy...
I znowy zonk - Pociąg będzie, ale w środku nocy...
Jedziemy więc do największej w Delhi galerii handlowej poczekać dalej...

Oczywiście przy okazji trzeba było coś zjeść. Hindusi na pizzę i inne hamburgery, a my na tradycyjne sizlery... mniaaam.. Po prostu wspaniałości. Doradztwo panienki w stoisku z tą potrawą okazało się bezcenne...

O 22 okazuje się niestety, że z powodu mgły pociąg będzie dopiero nad ranem... Jedziemy więc do naszego hotelu przekimać na hallu...
Parę osób drzemie na kanapach przy recepcji, kilka innych w autokarze... Nad ranem jedziemy na pociąg. I tu okazuje się, że faktycznie mgła jest taka, że przed autokarem widać może na metr...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz