piątek, 14 lipca 2017

Chiny - Szanghaj cz. II

Następnego ranka nadał czujemy się podle i po wyjściu z hotelu decydujemy, że szukamy apteki... Ale najpierw nasz hotel (300 m od najbliższej stacji metra, 10 minut spaceru do Bundu).



Tu zresztą też okazało się, że hotel inaczej nazywał się w papierach, a inaczej "na szyldzie"...
Udajemy się w stronę Starego Miasta licząc, że gdzieś po drodze trafi się apteka...



Wśród znaczków na jednym z budynków zauważamy ZIELONY KRZYŻYK podkreślam to, bo my jesteśmy przyzwyczajeni do czerwonego. W Chinach apteki to krzyż zielony. Wchodzimy. Apteka wygląda prawie jak supermarket z lekami. Ma trzy piętra. Na parterze i na pierwszym piętrze sprzedawane są  leki medycyny chińskiej. Panie od razu kierują nas na drugie piętro. Tutaj przemiła "Pani Piguła" bez problemu rozumie o co nam chodzi: Kaszel, słabo - To może syropek... Nie chcecie syropku... Boli głowa, gorączka... Nie ma problemu... Tu jest lek dla was...(dostajemy TYLENOL - w Polsce niedostępny). Najpierw po dwie tabletki i będzie lepiej... Później jeszcze przez trzy dni po jednej... Płacimy, bierzemy tabletki, zażywamy, popijamy i idziemy zwiedzać... Wyprzedzając nieco rozwój zdarzeń napiszę, że już po kilku godzinach było lepiej a następnego dnia już całkiem dobrze...

LEKCJA DZIEWIĄTA; W PRZYPADKU DOLEGLIWOŚCI NALEŻY IŚĆ DO LOKALNEJ APTEKI, DOŚWIADCZENIE POKAZUJE (NIE TYLKO Z CHIN), ŻE LOKALNE LEKI SĄ NAJLEPSZE NA LOKALNE DOLEGLIWOŚCI (SZCZEGÓLNIE ŻOŁĄDKOWE)  

Teraz możemy zwiedzać Stare Miasto, a właściwie uzupełnić to, czego nie widzieliśmy podczas poprzedniej wizyty...



Zaczynamy od ogrodów

Płacimy po 30 RHB, dostajemy piękne bileciki i idziemy zwiedzać...





Niektóre detale, zakryte szybą niestety nie wychodzą zbyt ostro... ale cóż... życie... Mimo wszystko warto je pokazać ze względu na ich wyjątkowość...



A tu żółw z kamyków w posadzce - przesłanie "Nie śpiesz się..."



Zając podziwia bramki - drzwi o przedziwnych kształtach...



W ogrodzie także mostki idą zakosami w obronie przed duchami... Ogólnie jest pięknie...



Dochodzimy do końca Ogrodu, do Dawnej Sceny



Przed sceną ciekawy obiekt - Cegła Jing - to z takich cegieł wznoszono dawne konstrukcje...



Precyzja wykonania takich detali zachwyca...



Jesteśmy usatysfakcjonowani ogrodami i wracamy na Stare Miasto

Nie mogłoby obyć się bez naszego czajniczka (żeby się do niego dostać trzeba czasem postać w kolejce... taki ci on popularny...)


Przy Starym mieście znajduje się Świątynia Miejska. Z powodu remontu wejście do niej prowadziło od tyłu, zakamarkami starego miasta, które udało nam się pokonać dzięki pomocy starszego pana... Wstęp 20 RHB



Jak to w miejskiej świątyni pełno tu posągów zasłużonych i wybitnych obywateli z przeszłości Szanghaju...

Co ciekawe, znajdują się wśród nich także kobiety...



Dachy świątyni ozdobione są bardzo ciekawymi grupami figuralnymi.




Warto zwrócić uwagę na wspaniałą porcelanę...

Na dziedzińcu typowe modły z dymiącymi trociniakami (nie są to pałeczki zapachowe...).



Naszą uwagę zwróciły też ciekawie zdobione drzwi...

W takich strojach występowali kiedyś znamienici mieszkańcy Szanghaju

Z dziedzińca wracamy na stare miasto...

Zwiedziliśmy już wszystko, co chcieliśmy zobaczyć, więc udajemy się w stronę stacji metra...





Jedziemy zobaczyć wodne miasto w Szanghaju, czyli dzielnicę Qibao...



Zaczyna się dobrze... Dalej jest tylko lepiej...

Gdyby tak jeszcze człowiek był głodny, żeby popróbować wszystkich dostępnych tu przysmaków...

Pierwsze zdziwko, to kopce solne wypełnione jajami przepiórek...



Dalej pomniczek lokalnego bohatera...



Widoki z mostu na rozłożone w budynkach nad wodą knajpki...



I jedzenie, jedzenie, jedzenie...



I kto to powiedział, że goloneczka z chrzanem jest typowo polską specjalnością.... Można wybierać, pieczona, duszona, gotowana...



Obok goloneczek mamy też świńskie raciczki...



Jak kto woli, są i raki...

Pierożków też mamy do wyboru, do koloru - gotowane, przypiekane, na głębokim oleju, z przeróżnymi nadzieniami...



Jak kto woli, jest i kurczak w glinianej skorupie...



W przerwie między jednym daniem, a drugim można popływać łódką po kanałach...



Albo poprzyglądać się ludziom z mostu...



Zając znalazł kolejnego przyjaciela i próbuje dowiedzieć się, kto go tak ostrzygł...

A tak Qibao wyglądało kiedyś według historycznego sztychu...



Nic to. Wracamy do naszego hotelu. Na rogu zauważyliśmy knajpkę, gdzie cały czas jest bardzo duży przemiał... Musi co jest tu dobre jedzenie...



Wynika z tego
LEKCJA DZIESIĄTA: ZAWSZE JEDZ TAM GDZIE JEDZĄ MIEJSCOWI I GDZIE WIDAĆ DUŻY OBRÓT KLIENTÓW. WEDŁUG WSZELKICH DANYCH MIEJSCEM DECYDUJĄCYM O NASZYM BEZPIECZEŃSTWIE ŻYWIENIOWYM JEST PATELNIA, WOK, GARNEK CZY PAROWNIK. PODDANE ODPOWIEDNIEJ OBRÓBCE TERMICZNEJ JEDZENIE BĘDZIE DLA NAS BEZPIECZNE, JEDZMY WIĘC TAM, GDZIE CZEKAMY NA JEDZENIE A NIE GDZIE JEDZENIE CZEKA NA NAS {NIE WIADOMO JAK DŁUGO I W JAKICH WARUNKACH}.


Kolacja zjedzona, ale za wcześnie jeszcze iść spać... Jedziemy na Nanjing Road, do handlowego centrum Szanghaju...





Zakupy tutaj raczej nie wchodzą w grę... Same markowe produkty po odpowiednio wysokich cenach. Chińczycy mają jobla na punkcie rzeczy markowych. Mając tyle podrób sami starają się kupować rzeczy markowe z najwyższej półki...



Nanjing Road nocą wygląda bajkowo...



Na środku ulicy ludzie urządzają sobie taneczny parkiet, ćwiczą, bawią się i nikomu to nie przeszkadza... dołączyć może każdy...





Czas wracać do hotelu. Jutro kolejny dzień zwiedzania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz