czwartek, 28 lutego 2019

Puerto Plata

Przy godziwym śniadaniu zastanawialiśmy się ze znajomymi, jak zwiedzimy dziś Puerto Plata, i co będziemy robić w kolejnych dniach.
Pierwszą rozważaną opcją było wynajęcie samochodu, jednakże zrezygnowaliśmy z tego rozwiązania ostrzeżeni przez bardziej doświadczonych bywalców tego kraju. Otóż to, że na Dominikanie panuje bieda jest faktem. Nie jest ona aż taka, jak w sąsiednim Haiti ale bardzo wielu ludzi żyje to we wręcz skrajnej nędzy. Istnieje na to pewne  lekarstwo. Należy wpaść pod samochód prowadzony przez turystę. Wybór nie jest skomplikowany, bo wynajęte samochody łatwo rozpoznać po odmiennych od samochodów miejscowych tablicach rejestracyjnych. Wpadamy pod samochód i, jeżeli zginiemy, to rodzina uzyska od winnego, a winny zawsze jest zagraniczny kierowca, bo ma przecież wypchany portfel, wysokie odszkodowanie. Jeżeli tylko doznamy poważnych obrażeń, to kierowca sfinansuje nasze leczenie a później będzie jeszcze płacił dożywotnią rentę... Dziękujemy...
Stanęło na tym, że ponegocjujemy z taksówkarzami przed hotelem. A że nie była to pełnia sezonu udało się nam za całodniową wycieczkę uzyskać cenę, którą uznaliśmy za godziwą. Kierowca zna angielski, więc można się dogadać i wie co można nam pokazać i gdzie nas zabrać. No to zaczynamy od parku Pico Isabel de Torres. To licząca sobie 793 m wysokości góra widoczna z naszego hotelu, na której szczycie mieści się park z ogrodem botanicznym. No to w drogę...

Na Pico Isabel de Torres wjeżdża się kolejką linową. Jesteśmy w porze deszczowej więc bez czekania w kolejce wjeżdżamy na szczyt...







Już z tarasu górnej stacji kolejki linowej mamy piękne widoki na Puerto Plata i okolice.




Na pierwszym cypelku z oddali widać nasz hotel...


Oczywiście główną atrakcją szczytu jest figyra Chrystusa wzorowana na tej z Rio, ale nie tak duża. Tu też każdy chce mieć z nią fotkę...






 Idziemy przez park i ogród botaniczny zobaczyć roślinki dla nas nieznane... W końcu to nasz pierwszy wyjazd na Karaiby...




Mamy fragmenty prawdziwego lasu deszczowego, gdzie drzewa porośnięte są zwisającymi mchami.





 Jest i niewielka grota, gdzie podobno mieszkali kiedyś Indianie, ale jest w niej tyle komarów, że ograniczamy się do wglądu z zewnątrz...








Jest i pierwszy dla nas krzak kawy... i to z owocami...








 Jest i kawałek prawdziwej krzaczastej dżungli...





Jest pięknie, ale trzeba zjeżdżać na dół obejrzeć kolejne miejsca.
Jedziemy do fabryki cygar. Pod sufitem suszy się tytoń a my mamy szanse dokonać próby smaku lokalnych produktów oraz skręcić samemu cygara pod okiem fachowca...






Była też okazja spróbować i zakupić lokalną ziołową nalewkę o nazwie Mama Juana... Przyznam, że okazała się całkiem atrakcyjna...




Dominikana ma swój własny kamień jubilerski występujący tylko tutaj. 
To błękitny larimar zwany także "kamieniem Stefilli", "Kamień Atlantydy" lub "Kamień Delfinów". Wyroby zazwyczaj oprawia się w srebro, bardzo rzadko w złoto...




Nie skusiliśmy się na kupno biżuterii i idziemy pooglądać zabudowę Puerto Plata.







W centralnym parku widzimy naprawdę atrakcyjną altanę...




Przed altaną pomnik ojca republiki - Juana Pablo Duerte y Diez.
Tylko niech komu nie przyjdzie do głowy, że pomnik to mosiądz, brąz lub spiż... To jakaś partanina pomalowana obrzydliwie farbą olejną. Oj ciężko mają tu nawet bohaterowie.


Jedziemy jeszcze pod najstarszą twierdzę wzniesioną przez Europejczyków w Ameryce w latach1564 - 1577 - Fort San Felipe. Obiekt o murach grubych na 3 metry niedługo był wykorzystywany do celów wojskowych większość swojej historii funkcjonując jako więzienie, głównie dla wrogów politycznych prezydenta dyktatora Truillo. Wita nas pomnik Generała Gregorio Luperona - jednego z ojców wolnej Dominikany.




Przy twierdzy znajduje się też dziwnej konstrukcji latarnia morska...








Zmęczyliśmy się trochę, więc wracamy do hotelu pokorzystać z all...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz