sobota, 4 kwietnia 2020

Hong Kong - Manila - Banaue


Dziś przed nami mało fotogeniczny, ale ciężki dzień. Zaczynamy od zwyczajowego śniadanka i bez pośpiechu zbieramy się na autobus A21 na lotnisko. Tym razem lot PR 319 Phillipine Airlines jest dopiero o 13:20 więc tym razem drogę na lotnisko możemy obejrzeć w dzień...




Budynki w nowych osiedlach architektonicznie przedstawiają się dość ciekawie ale przeraża nas wizja, że można byłoby w takim mrówkowcu mieszkać. Dolne 5-6 pięter to garażm a wyżej po prostu klatki na ludzi... Mieszkanka tak ciasne, że nie wiem, czy dałbym radę wstawić tam nasze łóżko... A gdzie szafy, szafki, szafeczki itd?





No i jest już most Tsing Ma. Za chwilę będziemy na wyspie Lantau a z niej już tylko kilka minut na sztucznie usypaną wyspę mieszczącą nowe lotnisko w Hong Kongu...



Wszędzie świąteczne dekoracje bo przecież święta już za kilka dni...





Po krótkim oczekiwaniu na gate i obserwacji z jakimi problemami bagażowymi dotyczącymi głównie wymiarów i nadwagi bagażu podręcznego muszą zmagać się lecące na święta do rodziny Filipinki pracujące jak niewolnice w zamożnych chińskich rodzinach w HK idziemy do samolotu gdzie w drzwiach wita nas nasza załoga...


Trochę trwa nerwowa walka o upchanie takiego bagażu podręcznego jak widać w tle bo miejsca w bagażnikach nad siedzeniami trochę mało, ale po ciężkiej walce by domknąć klapy jesteśmy gotowi do startu. I w dole mamy ładne widoki na pozostający za nami Hong Kong...  






Lot nie jest długi, ale ponieważ to normalna przyzwoita linia to zaserwowany zostaje całkiem smaczny lunch a obsługa dwoi się i troi, żeby ze wszystkim zdążyć... W końcu mają tylko 2 godziny i pełen samolot ludzi... Na końcu okazało się, że nie wszyscy zdążyli załapać się na kawę bo trzeba było już zapiąć pasy do lądowania...




A pod nami już cel naszej podróży - wyspa Luzon. Filipiny wielkością porównywalne są z Polską. To 300 000 km² tyle, że składa się z około 7107 wysp i wysepek, z czego ponad 4500 to skały i rafy bez stałych mieszkańców. A tych jest na Filipinach ponad 105 milionów. Przy takim układzie powierzchni i mieszkańców oczywiste jest, że muszą występować wielkie skupiska ludności. A w związku z tym i skupiska biedy. Dla nas ta podróż jest trzecią do tego kraju. Wcześniej odwiedzaliśmy Palawan, Boracay, Cebu, Malapascua, Panglao, Bohol, Busuanga, Coron i kilka mniejszych wysepek rozsianych w ich pobliżu. Tym razem zaplanowaliśmy spędzić cały urlop na jednej wyspie, największej wyspie Filipin Luzon - piętnastej co do wielkości wyspie na świecie. 
Luzon to 109,965 km² powierzchni i ponad 40 mln mieszkańców, w tym największe miasto i stolica kraju - aglomeracja Manila. Zważywszy, że Luzon otaczają trzy morza - Filipińskie, Południowochińskie oraz Sulu, że można tu odwiedzić kilka aktywnych wulkanów, że sławne są tarasy ryżowe Batad i okolicy, że całe legendy chodzą o mieście Sagada czy Vigan, jesteśmy przekonani, że nie będziemy się tu nudzić i znajdziemy dla siebie wiele atrakcyjnych miejsc...


Na lotnisku w Manili jesteśmy z niewielkim opóźnieniem przed 16:00 i wydaje się nam, że mamy sporo czasu by zdążyć na autobus do Banaue... W końcu czeka na nas umówiony dzięki naszej filipińskiej znajomej taksówkarz... Możemy więc jeszcze zerknąć na ustawioną w sali przylotów szopkę...


Wychodzimy przed terminal i zaczynamy szukać naszego kierowcy. Bez rezultatu. W końcu dzwonimy... Jest i zraz podjedzie... No to jeszcze chwila i mamy już nasze koła. Teraz tylko dojechać do autobusu, który rusza o 20:00 z HM Transport Inc. Monte de Piedad, corner Maryland street, Cubao, Quezon City, Metro Manila... Z lotniska do celu mamy tylko około 20 km i 3.5 godz czasu. Wygląda świetnie, tym bardziej, że większość trasy wypada po autostradowej obwodnicy miasta... Wyjeżdżamy z lotniska i... zonk... Trzy pasy ruchu, wszystko zapchane na sztywno, zderzak w zderzak... Posuwamy się tempem przy którym spacer z żółwiem byłby biegiem na 100 m... Jedziemy i jedziemy... i nadal jedziemy... Minęła 17:00... Ludzie jadą na zakupy do centrów handlowych, wracają do domów i wyjeżdżają na święta... Po prostu koszmar... Mija 18:000... Szybciej pewnie przemieszczalibyśmy się pieszo - tylko, że chodnika dla pieszych nikt tu nie przewidział. A moja nawigacja pokazuje jeszcze 6 km do celu. A między nami a celem jest jeszcze Centrum handlowe Arneta a tu dochodzi 19:00... Mieliśmy jeszcze spokojnie kupić coś na całonocną podróż autobusem a zaczynamy się niepokoić, czy w ogóle na ten autobus zdążymy... W końcu na niecałe 20 minut przed odjazdem zjawiamy się przy autobusie... Teraz można spuścić ciśnienie...
Terminal Coda to bardzo szumna nazwa. Zwykle słabo utwardzone podwórze na którym mieści się kilka autobusów, toaleta i kasa. Wymieniamy vouchery na bilety i oddajemy bagaż do autobusu. Zostało jeszcze kilka minut do odjazdu... Na szczęście przed bramą jest kilka sklepików, więc kupujemy coś tam coś tam na drogę, szybki papieros i ruszamy. Najpierw długo przebijamy się ślimaczym tempem przez Manilę by wreszcie wyjechać na trasę w kierunku Banaue... Przed nami prawie 400 km nocnej jazdy. Jakoś da się to wytrzymać... Najlepiej śpiąc...
Podróż upływa bez specjalnych wrażeń i nieco po 5:00 rano jesteśmy na przystanku w Banaue... Jeszcze ciemno i siąpi drobna mżawka... Oczywiście pierwszą rzeczą jest wniesienie opłaty turystycznej w Municipal Tourism Center. Płacimy po PHP 20 od głowy, dostajemy bilecik i możemy śmigać do hotelu... Niby to tylko 800 m ale po nocy w autobusie, po mokrej drodze i z bagażami jakoś trudno by było. Pod Municipal Tourism Center czekają kierowcy tricykli więc łapiemy podwózkę... Tyle, że do tricykla zmieści się bagaż i jedna osoba - jedzie Mały z bagażem a Duży dyrda pieszo pod górkę... Nim zdążyłem ujść jakieś 300 m nasz tricykl wraca po mnie... Nie mam nic przeciwko... I po kilku minutach jesteśmy już oboje i to z bagażami w naszym Banaue Hotel...
Banaue Hotel to chyba najbardziej "luksusowe" miejsce zakwaterowania w miasteczku. Duży wykończony drewnem hall przygotowany na święta....







Ku naszej niezmiernej radości przemiły personel informuje nas, że pokój dla nas jest wolny i możemy natychmiast go zająć... Co za radość... Można będzie się wykąpać, przebrać i powrócić do życia... 




Pokój ma balkon z widokiem na dolinę. Przed wschodem słońca niewiele jeszcze widać, ale poczekamy... zapowiada się świetnie...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz