wtorek, 20 lutego 2018

Malezja - George Town


Stolica Penang jest w/g wielu jednym z najciekawszych i najbardziej barwnych miast w Malezji. Miasto nazwano George Town na cześć króla Jerzego III. 7 lipca 2008 roku George Town wraz z Malakką wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Skoro wszyscy tak zachwycają się tym miastem to musimy je zobaczyć dokładniej.... pierwsze zwiedzanie nie wywołało w nas efektu wow... może tym razem będzie inaczej?
Jedziemy autobusem z Batu Ferirnghi do Weld Quay w południowo-wschodniej części George Town (cena biletu 2.70 RM od osoby), postanowiliśmy bowiem zobaczyć miejsce, z którego słynie George Town czyli Clan Jetties. Wysiadamy przy porcie, rozglądamy się wokoło i zaczyna nam się podobać, zobaczymy jak będzie dalej......





Clan Jetties to miejsce wpisane na listę szlaku dziedzictwa Penang. Miejsce, które rzekomo  obowiązkowo trzeba odwiedzić będąc w George Town..... Odwiedziliśmy je i mamy po raz kolejny mieszane uczucia..... ale o tym za chwilę., najpierw trochę historii.....

Clan Jetties to pozostałość po starej chińskiej osadzie powstałej w XIX wieku. Chińczycy Hokkien, uciekając przed biedą panującą w ich kraju, dotarli do George Town i postanowili się tu osiedlić. Początkowo w miejscu, gdzie dzisiaj znajduje się siedem pomostów z domostwami było coś w rodzaju śmietniska, do którego dopływały łodzie zwane sampanami. Z łodzi wyładowywano towar i wywożono na handel w głąb lądu. Władze George Town w 1882 roku postanowiły wybudować w tym miejscu nabrzeże, czyli publiczną przystań składającą się z kilku pomostów. Chińczycy chcąc mieć monopol na handel zaczęli wokół pomostów budować swoje domy. Domy musiały być umocowane na palach, bo powstawały na wodzie....Ostatecznie chińska wioska rozbudowała się wokół siedmiu pomostów. Niestety wszystkie domy pozbawione były prądu, kanalizacji, bieżącej wody.....
Kolejny problem stanowiły antagonizmy pomiędzy poszczególnymi klanami, wokół pomostu domy budowali członkowie tylko jednego klanu.... Klany się rozrastały niektóre uznawały, że mają większość i są silniejsze, zaczynały walkę o wpływy i monopol. Jedna z "wojen" o wpływy  doprowadziła do całkowitego zniszczenia pomostu i wszystkich domów wokół niego.......
Po wyborach samorządowych Penag w 1957 roku postanowiono pomóc klanom... Dzisiaj mają prąd,  kanalizację, bieżącą wodę...... , a mieszkańcy Clan Jetties nie płacą żadnych podatków dla miasta, ponieważ domy nie stoją na gruncie.

Nasz spacer po "wodnej wiosce" postanawiamy rozpocząć na Molo Chew. Podobno jest to miejsce najbardziej reprezentatywne dla całej chińskiej społeczności...., no cóż jakoś nam tu komerchą podjechało.... Staramy się jak najszybciej ominąć sklepy z pamiątkami, restauracje, bary, odejść trochę w bok, żeby zobaczyć jak naprawdę żyją potomkowie chińskich kupców. 




Klan Chew pochodzi z Xinglishe, bardzo biednego miejsca w prowincji Fujian ......75 domów w większości zamieniono na sklepy i restauracje........., nieliczne pozostały domami mieszkalnymi. Kika takich domów udało nam się zobaczyć.

Na końcu i na początku mola oczywiście  wybudowano świątynie, obie wyglądają bardzo średnio, ale na chwilkę warto się w nich zatrzymać.






Jeszce tylko ostatni rzut okiem na zabudowę i opuszczamy Clan Jetties z nadzieją, że dalej będzie już tylko lepiej, bo to miejsce zupełnie nie przypadło nam do gustu...


Penang słynie ze świetnej kuchni. Przyportowa okolica roi się od większych lub mniejszych knajpek. My zaszliśmy do ogromnej hali z niezliczoną ilością restauracyjek. Trochę szkoda, że zjedliśmy tak obfite śniadanie...... Gdybyśmy wiedzieli, że znajdziemy takie niesamowite miejsce to pewnie albo nic wcześniej byśmy nie jedli, albo najzwyczajniej w świecie zjawilibyśmy się tu w porze późnego luncha, a tak pozostało nam tylko kupienie czegoś do picia.





Bardzo popularna atrakcja w George Town to zabawa w odszukiwanie murali. Te najsłynniejsze są oczywiście autorstwa Ernesta Zacharevica . 
Murale, jak to malunki na ścianach, są dwuwymiarowe, ale za sprawą realnych rekwizytów, będących ich częścią, dosłownie wychodzą ze ścian. Z mapą w ręku zaczynamy krążyć po mieście w poszukiwaniu cudeniek. Odszukanie murali czasem jest nie lada problemem. Malunki potrafią być nieźle ukryte........ 
Na początku bawienie się w poszukiwaczy bardzo nas wciągnęło. Nie mogliśmy sobie odmówić robienia fotek przy co ciekawszych instalacjach...... 












Po pewnym czasie, zabawa w odszukiwanie zaznaczonych na mapie murali zaczęła nas trochę nudzić. Postanawiamy bardziej skupić się na architekturze, a jak przy okazji natrafimy na jakiś mural to będzie super.

Znajdujemy założoną w 1810 roku Cheah Kongsi.


Krążymy po głównych ulicach Starego Miasta. Na szczęście jest tu dużo ciekawiej niż w CJ.







Oczywiście po drodze natrafiamy jeszcze na kilka murali.




Większość zabytkowych domów w okolicy Starego Miasta jest odnowiona, kolorowe fasady przyciągają wzrok. 




Co kawałek napotykamy na niewielkie świątynie. Niektóre zaskakują wystrojem.






Partery historycznych budynków zazwyczaj zaadaptowano na sklepy i restauracje, na górze nadal znajdują się mieszkania właścicieli.



Nie wszystkie rezydencje udało się odrestaurować. Rezydencja Sayeda Alatas, lidera społeczności meczetu Acheen St. podczas rebelii w Penang w 1867 roku, kiedyś musiała być przepiękna. Nawet dzisiaj robi wrażenie.







Najznamienitszy meczet w George Town - Kapitan Keling Mosque . Po raz pierwszy wybudowany pod koniec XVIII wieku przez wojska Kompanii Wscodnioindyjskiej. W 1801 roku, na 18 akrach gruntu Kompania udzieliła praw Caudeerowi Mohudennowi, który był również przywódcą społeczności (Kapitan Keling), do budowy meczetu, cmentarza i osiedla mieszkaniowego. Budowniczych i materiały przywieziono z Indii. Obecny meczet wybudowano w 1916 roku w stylu islamskiej architektury indyjskiej. Przez ponad 200 lat meczet pozostaje centrum życia duchownego indyjskiej społeczności muzułmańskiej w Geroge Town.







Świątynia Stowarzyszenia Osadników z okręgu Teochew, wybudowana w 1980 roku. Należy do dziedzictwa UNESCO.



Boczne uliczki Starego Miasta nie są już tak pięknie odrestaurowane, ale nadal zachęcają do spaceru. Tu dopiero idealnie widać wielokulturowość mieszkańców. Sklepy: indyjskie, chińskie, stragany, bazarki.... wszystko wymieszane, lokalsi robią zakupy, zatrzymują się na pogawędki ze znajomymi, popijają zimne trunki, a my się temu wszystkiemu przyglądamy, pomimo panującego upału nawet nie myślimy o powrocie do hotelu i relaksie przy basenie........ 






Kręcimy się po kolorowych uliczkach, czasem zaglądamy gdzieś w podwórka..... , jedno wydaje nam się wyjątkowo interesujące i zachodzimy zobaczyć co tam się mieści. Po czasie okaże się, że było to najciekawsze odwiedzone przez nas tego dnia miejsce.......



Straits Chinese Jewelley Museum otwarte zostało w czerwcu 2013 roku. W przepięknej rezydencji wystawiono kolekcję dzieł sztuki, mebli, przedmiotów codziennego użytku, biżuterii  zgromadzoną w ciągu 35 lat przez klan Baby Nyonya. 
Muzeum otwarte jest od 9.30 do 17.00, bilet wstępu 20 RM od osoby dorosłej. 



Już od wejścia do środka opada nam tzw. "szczęka" Nie mieliśmy pojęcia jak wspaniałą biżuterię tu zobaczymy. Diamenty, szmaragdy, szafiry , granaty, perły, jadeity.... oprawione w złoto i inne metale szlachetne wykonane przez chińskich, malajskich i indyjskich artystów, bogactwo wzorów, kunszt wykonania.... tego nie da się opisać to trzeba zobaczyć..........









Meble, zastawy stołowe, wszystko wykonane ręcznie.....













Ubiory szyte ręcznie z najwyższej klasy cienkiego jak mgiełka jedwabiu, zdobione złotą nicią i szlachetnymi kamieniami...







Sypialnia pana domu.









Nie pamiętam ile czasu spędziliśmy w tym muzeum, ale czuję ogromny niedosyt. Chętnie bym tam jeszcze raz wróciła...... 
Po wyjściu nasuwa się nam pewna refleksja.........................................................
- skoro przez 35 lat jedna bogata chińska rodzina zgromadziła tak niesamowitą kolekcję to jak musiała wyglądać cesarska kolekcja w Chinach i kto ją rozkradł? W Zakazanym Mieście byliśmy w skarbcu cesarskim i od początku wiedzieliśmy, że to co tam jest pokazywane jest wielką ściemą, nawet śmialiśmy się, że Chińczycy tak głupio wierzą w "ubóstwo" zbiorów. Oglądaliśmy kilka historycznych filmów z czasów cesarskich Chin i scenografia nawet w połowie nie oddawała tego co widzieliśmy w maleńkim muzeum...... No cóż po raz kolejny wychodzi na to, że Pan Mao nie kradł mało..... . Ciekawe czy gdzieś kiedyś odnajdzie się chociaż część rozgrabionej cesarskiej kolekcji.


Na dzisiaj mamy dosyć atrakcji, wracamy do hotelu, musimy ochłonąć po tym, co zobaczyliśmy, a potem jak zwykle udać się na romantyczną kolację na plaży.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz