sobota, 26 września 2020

Do Włoch...

Tak to już jest, że o ile moje urodziny i imieniny wypadają z zasady w sezonie naszych wyjazdów o tyle w przypadku Małego to nie za bardzo. Jednak czasami do naszego kalendarza trafia wyjazd specjalny, którego głównym elementem mają być Imieniny Zająca... Tym razem postanowiliśmy spędzić przełom lipca i sierpnia w północnych Włoszech i odwiedzić miejsca, które z zasady odwiedza się na krótko. Tym razem nasz tygodniowy plan to trasa Treviso - Padwa - wokół Lago di Garda - Werona i Wenecja oraz okolice... A ponieważ nasz lot z Modlina wypadał o takiej porze, że na szukanie kolacji w miejscu pierwszego noclegu byłoby późno, postanowiliśmy zatrzymać się na obiad przed lotniskiem i nasz wybór padł na wyremontowany zajazd "Chata za wsią". I nie powiem, jedzenie okazało się całkiem całkiem...





Nie jesteśmy fanami lotniska w Modlinie, ale skoro cena biletów była atrakcyjna, to żal byłoby nie skorzystać...
Jeszcze tylko informacja dla Mamusi, że jedziemy i gdzie jedziemy i w drogę...




Oczywiście nie można polecieć we dwoje... Małemu zawsze towarzyszyć musi Pusiek... I tak od jakichś 15 lat...


W Treviso wylądowaliśmy po 19:00. Trochę czasu zajęło odebranie zamówionego samochodu i przed 20:00 ruszyliśmy do Padwy. Daleko to nie jest - niecałe 60 km i to głównie autostradą... Bez większego problemu znaleźliśmy nasz hotel Al Cason, wstawiliśmy samochód do garażu i udaliśmy się do pokoju, który jak na lokalizację i cenę okazał się lepszy niż zakładaliśmy...





Po drodze do hotelu nie zdołaliśmy zanabyć drogą kupna żadnych napojów na dzisiejszy wieczór a po przyjeździe okazało się, że hotelowa restauracja zakończyła już działalność... No ale przy odrobinie osobistego uroku wiele da się załatwić i Mały był mocno zaskoczony, gdy Duży powrócił do pokoju z dzbankiem domowego, czerwonego wina i colą... 



We Włoszech 22:00 to nie żadna późna godzina tylko pora, gdy po upalnym dniu ludzie cieszą się chłodniejszym wieczorem. Zające wyjrzały przez okno i zauważyły po przeciwnej stronie ulicy duży oświetlony namiot i stoliki, przy których siedziało całkiem sporo ludzi. I nie byłyby Zające Zającami gdyby nie udały się sprawdzić, co to za obiekt... Okazało się, że namiot mieści stragan z owocami oraz  owocowy bufet. Trzy wielkie lady chłodnicze wypełnione kilkunastoma rodzajami schłodzonych owoców nie tylko z basenu Morza Śródziemnego - dojrzałe arbuzy, banany, truskawki, owoce morwy, brzoskwinie, nektarynki, truskawki... Za ladą wesoły pan z wielkim nożem krojący kolejnego melona... A na ladzie karta z kilkudziesięcioma propozycjami miseczek mieszanych owoców... No grzech byłoby czegoś nie spróbować, tym bardziej, że przecież Zające są trawożerne więc porcja witamin bardzo im pasuje.
Wybraliśmy jeden z zestawów owoców mieszanych i po kilku minutach na nasz stolik numer 11 trafiła taka oto miseczka... No pyszota... Wynika z tego, że dobrze się zaczyna ta podróż...







Po takim początku, pełne optymizmu Zające udały się na wypoczynek by jutro od rana robić użytek z nabytych wcześniej kart turystycznych i o tym w kolejnym wpisie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz