środa, 29 marca 2023

Quebrada de Humahuaca

Przed nami 160 km do ostatniego na dziś miejsca docelowego, miejscowości Humahuaca. Rozpoczynamy od ponownego przejechania przez Cuesta de Lipan najpierw na 4170 m n.p.m. a następnie w dół prawie do Purmamarca.





Niby droga taka sama, ale jednak widoki jakieś inne...





Na dole z jednej strony w dolinie robi się bardziej zielono a za to góry jakieś bardziej kolorowe...



Ta jazda z punktu widzenia pasażera wyglądała jak na filmie poniżej.


Andyjska dolina Quebrada de Humahuaca liczy sobie 155 km długości. Tworzy ją dolina rzeki Rio Grande oraz okoliczne góry. Jest zamieszkana od co najmniej 10,000 lat, od czasu osadnictwa pierwszych łowców-zbieraczy, co potwierdzają liczne pozostałości prehistoryczne. W całym regionie znajduje się wiele kamiennych tarasów rolniczych, które, jak się uważa, powstały ponad 1500 lat temu i są nadal w użyciu. W dolinie rozrzucony jest szereg ufortyfikowanych miast zwanych pucaras.


Zanim jeszcze pojawili się tu hiszpańscy kolonizatorzy w XV w. przez dolinę prowadził inkaski szlak komunikacyjny stanowiący część systemu zwanego Qhapac Ñan („Trakt Królewski”).  Hiszpanie rozwinęli komunikację tą trasą, była to dla nich główna droga łącząca dwie hiszpańskie kolonie -  Wicekrólestwo Río de la Plata i Wicekrólestwo Peru. Wzdłuż tego ważnego szlaku rozegrało się kilka bardzo istotnych bitew w początkach XIX w. podczas wojny o niepodległość.



Do końca XIX w. Humahuaca była jednym z najważniejszych kolonialnych ośrodków handlowych dawnej drogi do Górnego Peru, obecnie miasteczko stanowi głównie punkt etapowy dla turystów pragnących zobaczyć kolorowe góry. 






Zjechaliśmy nieco z głównej drogi by znaleźć się jak najbliżej kolorowych wzgórz...







I tak wjechaliśmy na kamieniste, na szczęście o tej porze roku suche, rozlewisko Rio Grande.







Niestety, dość późnym popołudniem i przy sporym zachmurzeniu, słońce nie oświetlało już gór tak intensywnie a w konsekwencji kolory zboczy były bardziej matowe...








Mieliśmy też okazję poprzyglądać się jak rdzenni mieszkańcy tych terenów uprawiają swoje poletka.




Niestety, chociaż chciałoby się jeszcze pokręcić po okolicy, czas okazał się nieubłagany a do Salta trzeba przejechać ponad 200 km...... to zajmie dobre 3 godziny. Czas więc ruszać gdyż godzina 17 już się zbliżała. Jeszcze ostatnie spojrzenia na góry i w drogę...



Po drodze chcieliśmy jeszcze odwiedzić jedno ze wspomnianych wyżej ufortyfikowanych miast pre-inkaskich - Pucará de Tilcara ale niestety przy kasie okazało się, że przyjechaliśmy o 10 minut za późno i o wejściu nie ma mowy... Pozostało więc jedynie spojrzeć na to miejsce z ulicy...




Pucará de Tilcara położona jest na wzgórzu nad miasteczkiem Tilcara w miejscu zapewniającym dogodny punkt obserwacyjny i oferującym spore możliwości obrony. Budowla wzniesiona została przez plemię Omaguaca, które osiedliło się tu około XII w. Ludzie ci zajmowali się głównie rolnictwem, tkactwem i garncarstwem, ale byli też dzielnymi wojownikami. Pucará na szczycie wzgórza obejmowała obszar około 61,000 m2 i dawała miejsce zamieszkania dla ponad 2,000 osób. Mieszkańcy żyli w niewielkich kamiennych budynkach, wzniesionych na planie kwadratu, posiadających jedynie niskie drzwi i żadnych okien czy kominów. Poza częścią rezydencjalną pucará posiadała też zagrody dla bydła, miejsce ceremonii religijnych oraz miejsce pochówków. W XV w. mieszkańców pokonali Inkowie pod wodzą Tupaca Inca Yupanqui. Panowanie Inków trwało krótko gdyż Hiszpanie dotarli tu w  1536, a nowe miasto Tilcara założyli w 1586 r. Pucará de Tilcara została odkryta w 1908 r. Na miejscu znaleziono ponad 3000 przedmiotów. W kolejnych dziesięcioleciach kontynuowano prace archeologiczne, odbudowano kilka budowli. Od 1966 r obiekt pełni rolę muzeum i ogrodu botanicznego...



Do Salta docieramy po 21:00. To dobra pora na kolację w centrum. Wiedzieliśmy gdzie znaleźć strzeżony parking, z którego tylko krótki spacer dzielił nas od Plaza 9 de Julio, gdzie skupia się nocne życie Salty. Po drodze mieliśmy piękny widok na oświetlony kościół Św. Franciszka...




Oświetlone centrum też ma swój urok...








Kolację zdecydowaliśmy się zjeść w ogródku restauracji New Time i nie żałowaliśmy...



Taka calzone na dwoje to wręcz rozpusta...



A po kolacji pora spać, bo jutro trzeba rano wstać, by dojechać na przejażdżkę "Pociągiem do Chmur"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz