piątek, 29 czerwca 2018

Sapa - Dzień drugi


Poranek przywitał nas niesamowitym widokiem....... Filiżanka pysznej kawy do łóżka i te fantastyczne chmury na tle gór...... Cała dolina zakryta "białą watą" , co chwilę wiatr odkrywa nam nowe krajobrazy..... Ech nie chce się wstawać....... , ale nasza ciekawość świata zwycięża........ przed nami jeszcze dwa poranki z takimi widokami....... 
Niestety musimy zmienić nasze plany zwiedzania..... Chmury są przepiękne i tworzą niesamowitą atmosferę, ale zakrywają Frangipani...... czyli najwyższy szczyt w Sapa, na który mieliśmy dzisiaj wjechać....... Na szczęście możemy być elastyczni ..... i nie wiemy, że w Sapa jest łącznie 160 dni "mgielnych"............ 




Kolejka na Frangipani musi poczekać, może jutro będzie lepsza pogoda....... 
Jak się potem okaże nigdy tą kolejką nie pojedziemy, ale nie uprzedzam faktów......


Dzisiaj Su zabiera nas dwóch wiosek.... Matra i Ta Phin.... Najpierw jednak funduje nam spacer po Sapa..... miasteczko już znamy bo byliśmy wieczorem, ale za dnia wygląda trochę inaczej... Swiatła dodają miejscu klimatu








Dochodzimy do jeziora Sa Pa , w tej okolicy swoje mieszkania mają prominenci partyjni..... no cóż  raczej nas to nie dziwi, bo jest tu pięknie.......






Na niewielka wysepka na jeziorze Sapa to Dao Co, można tam popłynąć za parę groszy łódeczką, tylko pytanie, czy jest po co?


Opuszczamy miasto i kierujemy się w stronę wioski Matra......  na początku jest całkiem fajnie...... mijamy ładne domy, zadbane cudne psiaki. Ja oczywiście nie mogę się powstrzymać i bawię się z maluchami...... nic to, że wlazłam prawie do czyjegoś domu....... Te maluchy są takie słodkie..... Su trochę dziwnie patrzy na mój zachwyt psami........ no cóż za chwilę boleśnie się przekonam,  że jedzenie psów jest tu normą......


Jakieś 1000 metrów od "słodziaków" i nagle ten widok..... Krzyczę do Zająca....... " Matko DZ tu sprzedają mięso z psa".... Moja reakcja musiała być dosyć ekspresyjna.... zanim podbiegłam do straganu już był zakryty.... Na prośbę Dużego podnieśli żaluzje...... widok masakra......, ale z drugiej strony trzeba to zrozumieć....... Ja każdego psa traktuję jak przyjaciela, oni jako porcję mięsa........ Czyli tak jak my kurczaka, świniaka, rybę......... Niestety miałam jeszcze bardziej przykre doświadczenia i nie obeszło się bez łez, ale o tym w innym wpisie........... 


Idziemy do Matra.... widoki fantastyczne.... DZ ma problem z kolanem.... trochę się o niego boję..... tydzień po naprawie serducha..... no i teraz kolano..... 












W tym miejscu zwątpiłam...... jak mój biedny DZ przejdzie..... Dał radę, a ja mało się nie spierniczyłam........, ale byłam zaaferowana weselem..... Wczoraj pogrzeb, dzisiaj wesele...... no cóż.... Zdjęć z wesela też nie mam bo uważam, że nie wypada robić..... Wesele bez szamana...... najpierw się je i pije, potem tańczy, a wszystko kończy się po jakiś 3 godzinach..... My trafiliśmy na część jedzono -pitą........i tu ciekawostka...... każdy stół ma specjalne wyżłobienie, w które wkłada się bambusowy kieliszek z zawartością....... biesiadnicy po kolei wypijają go i po uzupełnieniu, odstawiają na kolejny stół........ Panna Młoda jest ubrana w tradycyjny strój Hmongów.... Pan Młody też...... 





Dochodzimy do dziwnej hodowli..... Każdemu z nas wydaje się, że w regionie uprawia się tylko ryż...... otóż nie..... na równi z ryżem uprawiana jest kukurydza....... i nie tylko.......  również konopie...... niestety zdjęć konopi nie mam........ , ale nie jest to "marycha" tylko konopie uprawiane na ubrania ...... więc nie dziwcie się mojemu rozczarowaniu  i braku zdjęć.....
Uprawę karczochów musiałam uwiecznić..... o rany pierwszy raz w życiu widzę tę roślinę w realu..... Karczochy uwielbiam i zawsze myślałam, że rosną na gorze..... :), a tu takie zaskoczenie 




Do Ta Phin mamy jeszcze kawał drogi, ale nie dajemy za wygraną......idziemy chociaż czasem smutny widok mamy......

ale za chwilę już pięknie.....















Po drodze napotykamy na niebezpieczeństwa.....


Ten Pan nie był miły....., ale dał się focić....



Słońce pali niemiłosiernie....ja kolejny dzień bez kapelusza.....bardzo boli mnie spalona skóra na głowie...... chwilami rozkładam parasol...., tylko wiatr z nim nie współpracuje...... Parasol się w połowie połamał.... ja cierpię, ale widoki .......






Luncha zjadamy po drodze.... i tu śmieszna sytuacja z Su..... Ja zamówiłam makaron ze świnką DZ z kurczakiem.... do tego "sajgonki" i cola i piwko...... Su nagle pyta.... czy chcecie" żabę" ..... moje dziwne spojrzenie na DZ (bo ja to oczywiście chcę,  ale co on?), po pytaniu DZ jak ta "żaba ma być zrobiona" okazało się, że Su nas pytał o widelec........" Frog", a "Fork"  niby niewielka różnica, a ile zmienia w kulinariach    ....... 


Su pochwalił nam się umiejętnością grania na ludowym instrumencie.... Co ciekawe powiedział, że tą samą melodię gra się na pogrzebie i na weselu......  No chyba, że znowu go , źle zrozumieliśmy.......




Idziemy w kierunku Ta Phin....













Mijając  ten dom nie mogłam zrobić fotki.... z cyklu gdzie padnę tam pośpię... i kto jest słodszy? U mnie wygrywa rudzielec ....





W Ta Phin czeka na nas samochód i Hmonżki..... tak się zastanawiam, gdzie są panowie..... czy oni nie pracują....?


Po powrocie do hotelu mamy fantastyczne widoki....



Chyba najlepsza restauracja w mieście.... Przyjdziemy tu na kolację jutro...

Po kolacji idziemy ponownie zobaczyć Sapa nocą......





















Na koniec dnia zaszliśmy jeszcze do Taoistycznej świątyni Den Hang Pho ...
....




2 komentarze:

  1. Widok z pokoju mieliście nieziemski!:)) Bardzo chciałabym zobaczyć Sapa, tam jednak nie dotarłam, a pola robią wrażenie. Podziwiam Was Aniu za determinację, a DZ za odwagę /tydzień po naprawie serducha tak zasuwać?/ ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Asiu fakt, trochę się o DZ bałam, raz nawet zaprotestowałam, że 7 km przez dżunglę to nie ma opcji i rezygnujemy. Tarasów w okolicy Sapa jeszcze żadne nie przebiły.... Są mega tylko ta pogoda..... nam się pofarciło, ale to zawsze loteria....

    OdpowiedzUsuń