piątek, 28 sierpnia 2020

Półwysep Rodonit

Jedziemy zobaczyć jedno z najładniejszych miejsc w Albanii czyli Półwysep Rodonit lub też Półwysep Skanderbega. Nazwa Rodonit pochodzi od mitycznego Boga Mórz Redona. Druga nazwa pochodzi od największego przywódcy Albanii Gjergja Kastrioti bardziej znanego jako Skanderberg. 
Droga na półwysep wiedzie przez malownicze albańskie wioski. Jest dosyć wąska i kręta, ale widoki wynagradzają niedogodności. Na sam półwysep można dojechać jedynie własnym transportem. Nie jeżdżą tu żadne autobusy. Żeby wjechać na półwysep należy uiścić opłatę 100 leków za samochód i 50 leków za osobę. Ostatni kawałek drogi na półwysep to droga szutrowa w bardzo złym stanie. Stąd pewnie niewielka ilość turystów odwiedzających to miejsce. 




Pierwsze co rzuca się po przybyciu na miejsce to niezliczona ilość bunkrów. Część z nich zasypana jest ziemią, do niektórych nadal można wejść. 



Niewątpliwie największą atrakcją półwyspu jest przyroda, piękne widoki, plaża, ale też ukryte dwie perełki. Jedna z nich to bizantyjski kościół Św. Antoniego. Podobno na półwyspie takich kościołów było bardzo dużo, ale do naszych czasów zachował się tylko ten jeden. Kościół pochodzi z XIV wieku. Wybudowany w stylu romańsko-gotyckim kryje w swoich wnętrzach freski Maryi i Chrystusa z dwunastoma apostołami oraz starożytne freski zwierząt (konia i dwugłowego orła), a także wzory geometryczne. Kościół w 1963 roku został wpisany na listę albańskich pomników kultury. Czytaliśmy przed przyjazdem, że wejście do kościoła jest niemożliwe. Nam się udało. Był otwarty. Niestety freski były tak ciemne i zniszczone, że ich nie uwieczniliśmy. Natomiast nie wiem czy to stres wywołany dojazdem tu, czy to niezwykłe umiejscowienie kościoła czy jeszcze coś innego ale jak kościołowa nie jestem tak w tym miejscu byłam oczarowana. Zaraz po wejściu poczułam jakiś dziwny przepływ energii i stałam i wydawało mi się, że mury za chwilę zdradzą mi jakąś tajemnicę... Pierwszy raz w życiu będąc w tak wydawałoby się mało ciekawym miejscu nie chciało mi się z niego wychodzić, coś mi mówiło usiądź na ławce i nie myśl o niczym. Rozkoszuj się tą ciszą i spokojem.... 










Tuż za kościołem budowany jest deptak na plażę. Jak skończą będzie to bardzo komercyjne miejsce i pewnie półwysep zyska na popularności. My byliśmy tam prawie sami i bardzo nam się podobało......
  








Chcieliśmy koniecznie dotrzeć do jeszcze jednej skrywanej przez przyrodę perełki. Żar lał się z nieba i stwierdziliśmy, że nie idziemy górą tylko wzdłuż brzegu. Na szczęście był odpływ i mogliśmy iść wzdłuż urwisk skalnych.... Widoki fantastyczne, ilość śmieci przerażająca..... I co nas zaskoczyło najbardziej. W przepięknych zatoczkach miejscowi, którym nie przeszkadzał syf... Oni piknikowali, kąpali się, opalali i cieszyli życiem....





Nasz cel już widać ale to jakieś pół godziny spaceru...










Wyłaniające się z morza ruiny zamku dodały nam energii. Już się nie zastanawiamy dlaczego jest tu tak brudno i czy Ci wszyscy piknikowicze zbiorą po sobie śmieci..... Pokonujemy kolejne przeszkody, zalewają nas fale, a my tylko się śmiejemy..... Nasz cel jest coraz bliżej ........



Udało się dotarliśmy. Nie wiem czy szliśmy 20 minut, zgodnie z informacją z przewodnika, czy dłużej, ale jestem szczęśliwa. Mam swoje ruiny jednego z najważniejszych strategicznie zamków w Albanii.....
Zamek obronny wybudowany na przylądku w połowie XV wieku (1540) z rozkazu Skanderberga. Budowę 400 metrowych murów obronnych wraz z fosą (tak, tak zamek posiadał kiedyś fosę, co teraz wydaje się być dziwne) ukończono w 1452 roku. Mury miały grubość od 3 do 6 metrów, wysokość od 10 do 15 metrów. Forteca miała zabezpieczać flotę podczas działań wojennych. Podczas oblężenia Kruje w 1466 roku Skanderberg  wraz z rodziną wycofał się do zamku Rodon skąd wraz z tysiącami Albańczyków, na 14 statkach, został przetransportowany do Brindisi. 
Po śmierci Skanderberga, w 1467 roku, zamek został zdobyty przez Sulejmana i zniszczony. Odbudowali go wenecjanie. Do naszych czasów z 4 wież obronnych przetrwała tylko jedna, z murów też zostały tylko fragmenty. 
Po dotarciu do zamku okazało się, że nie jesteśmy sami. Po murach biegało pięciu młodych chłopaków. Porobiliśmy im zdjęcia i oddalili się wskazując nam drogę powrotną na parking..... Od tej chwili zamek był tylko nasz.....


















Powrót górą nie był najlepszym pomysłem, ale my nie lubimy dwa razy chodzić tą samą trasą....
Przedzieraliśmy się przez chaszcze, osty, wielkie krzewy.... Widokowo bajka ale ile się namęczyliśmy to tylko my wiemy....











Zboczyliśmy z drogi i szliśmy naprawdę ciężką ścieżką... jako wynagrodzenie trudów.... naszym oczom ukazały bunkry jakich to tej pory nigdzie nie widzieliśmy.....




Potem droga  na parking już była prosta, a my tylko myśleliśmy o najbliższym sklepie i kupieniu czegoś do picia.... Oczywiście DZ musiał jeszcze zatrzymać się i uwiecznić widoczki.....







Resztę dnia spędziliśmy w hotelu.... te "złote" fotele zapamiętam na długo......




Kolację też... najgorsza podczas naszego pobytu....






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz