sobota, 26 października 2019

Da Lat i okolice dz. III



Jako pierwszą będziemy zwiedzali pagodę Truc Lam. Wprawdzie mieliśmy w planach wybrać się do pagody kolejką linową i przy okazji popodziwiać Da Lat z lotu ptaka, ale skoro kierowcy nam zaproponowali, że dowiozą nas pod samą pagodę to odpuszczamy sobie kolejkę.
Pagoda wybudowana jest na wzgórzu Phuong Hoang (1300 m n.p.m.) w pobliżu jeziora Tuyen Lam. My podjeżdżamy pod samo wejście, ale można też wspiąć się po 222 schodach zaczynających się nad jeziorem lub skorzystać z kolejki wagonikowej. Truc Lam  zajmuje powierzchnię 24 hektarów. Część klasztorna dostępna jest tylko dla mnichów i mniszek. Pomieszczenia dostępne dla wiernych i odwiedzających pagodę to sala ceremonialna, dzwonnica, domy gościnne i ogród różany. Świątynię wybudowano w 1994 roku aby odtworzyć ducha buddyzmu zen zapoczątkowanego przez dynastię Tran.
Świątynia poświęcona jest buddzie Gautama. Siedzącego na kwiecie lotosu buddę i bodhisattów Van Thu Su Loi i Pho Hien umieszczono w sali obrzędowej. Obok znajduje się sala, która używana jest tylko 14 i 29 dnia każdego miesiąca księżycowego czyli podczas pełni i nowiu. Przełożony klasztoru organizuje w te dni sesje dyskusyjne na temat medytacji. Pagoda może nie jest dziełem sztuki ale warto ją odwiedzić ze względu na widoki jakie się z niej roztaczają. Nas urzekła też niesamowita atmosfera jaka panuje w pagodzie. Piękna roślinność, dzwonki wietrzne wydające delikatne miarowe dźwięki i cicha muzyka dobiegająca z sal..... dają ukojenie i wyciszenie. Parę razy złapaliśmy się na tym, że wcale nie chce nam się opuszczać pagody.............
























Czas ruszyć w długą drogę...... Jedziemy do Lat Village. Po drodze mijamy wiele miejsc przygotowanych pod turystów. Restauracje, hotele, pola golfowe.... wszystko pięknie położone na wzgórzach, nad jeziorem lub w dolinach tonących w zieleni.  Ech jak tu jest pięknie..... Spokojnie można by przyjechać na weekend lub tydzień totalnego relaksu..... Dla turystów z Azji musi tu być bardzo egzotycznie bo cała infrastruktura turystyczna przygotowana jest na styl europejski...... My sami łapiemy się na tym, że chwilami czujemy się jak w Szwajcarii lub Austrii..... Po raz kolejny utwierdzamy się w przekonaniu, że Da Lat może zaskakiwać innością...... 

Tuyen Lam











Dotarliśmy do Lat Village lub jak kto woli Lanh Dinh An położonej ok 15 km od Da Lat. Wioska położona jest u podnóża góry Langbiang i zamieszkiwana jest przez mniejszość etniczną Lat, od której nazwę wzięło miasto Da Lat. 
Plemię górskie Lat stara się zachować swoją autentyczność, nadal żyje z uprawy i hodowli zwierząt, niestety jest to jedno z najbiedniejszych miejsc regionu. Niewielka społeczność zamieszkuje sześć osad ale to Lat Village przyciąga turystów, każdy chce zobaczyć Chicken Village i słynną 4,5 metrową statuę kurczaka - symbolu wielkiej miłości i smutnego losu dwóch młodych Latów...... 
Surowe zasady plemienia mówiły, że rodzina panny młodej musiała zapłacić ogromny posag rodzinie pana młodego. Najbardziej pożądanym towarem płatniczym były dorodne kurczaki. Niestety w przypadku kiedy panna młoda nie mogła zgromadzić odpowiednio dużego posagu nie było mowy o ożenku i była skazana na samotne życie w biedzie bowiem nie było żadnego odstępstwa od ustalonych zasad.... Miłość jednak potrafi pokonać wszelkie przeszkody i zmienić zasady.......
Legenda głosi, że dawno temu dwójka szalenie zakochanych w sobie młodych ludzi postanowiła wziąć ślub. Niestety przyszła panna młoda pochodziła z bardzo biednej rodziny i nie stać jej było na posag. Dziewczyna postanowiła więc pójść do lasu i złapać ogromnego dzikiego kuraka, który usatysfakcjonowałby rodzinę oblubieńca. Niestety mijały tygodnie, a dziewczyna nie wracała. Zrozpaczony kochanek postanowił odszukać zaginioną dziewczynę. Poszedł do lasu i przepadł..... Starszyzna wioski doszła do wniosku, że sztywne reguły i wymaganie wysokiego posagu były błędem... Postanowili ustawić w wiosce Lat drewniany posąg kurczaka jako symboliczny posag żeby smutna historia dwojga kochanków już nigdy się nie powtórzyła i ludzie mogli zawierać związki małżeńskie bez obaw o wiano.....




Obecnie drewniany kurczak został zastąpiony betonowym ale nadal góruje nad wioską jako symbol zmian społecznych i kulturowych, a dwoje kochanków dzięki legendzie, wciąż pozostali żywym przykładem, że zbyt surowe reguły nie prowadzą do niczego dobrego. 







Okolica Da Lat znana jest z wodospadów. Najsłynniejsze z nich to Elephant (odwiedzony przez nas poprzedniego dnia); Pongur (do niego dzisiaj dojedziemy), Prenn i Datanla (położone najbliżej miasta). Jeszcze przed wyjazdem odrzuciliśmy dwa ostatnie ze względu na niską w/g naszych kategorii atrakcyjność czyli komerchę....

 Datanla położony jest tylko 5 km od miasta, są tam tłumy odwiedzających, którym oferuje się przejazd kolejką linową, zjazd "kolejką górską", zip-line, skoki do wody, wejście po 200 schodach i oglądanie widoków. Typowy adventure park, gdzie spędzić można pół dnia i więcej w mało naturalnych warunkach.
Prenn oddalony jest o 10 km od Da Lat i z naszego punktu widzenia jeszcze mniej interesujący bo oprócz kolejki linowej oferuje się tu jazdę na strusiach, słoniach czy bawołach wodnych lub dla mniej odważnych przejażdżkę powozem konnym..... 

"Dziewicze" wodospady nie są łatwo dostępne o czym sami się przekonaliśmy. Mieliśmy dojechać do jednego z nich. Niestety po ulewach zawaliła się droga i dojazd został zamknięty. Pozostało nam zobaczyć go z dużej odległości........





Lekko zawiedzeni ruszamy w stronę największej atrakcji dzisiejszego dnia czyli wodospadu Pongur.


Po drodze zajeżdżamy na plantację pieprzu. Dzisiaj wiem, że dobrze zrobiliśmy bo okazało się, że te plantacje są o wiele ciekawsze iż słynne uprawy na Phu Quoc. Na tej plantacji byliśmy zupełnie sami, mogliśmy do woli chodzić, oglądać, zbierać pieprz, rozkoszować się zapachem. Rośliny świetnie utrzymane, zdrowe z dorodnymi kiśćmi wspaniałego aromatycznego zielonego pieprzu. Niestety na "Hawajach" się rozczarujemy, ale o tym potem....... 






No i dojechaliśmy do Pongur, czy jak to na bramie napisano Pongour (obie nazwy funkcjonują równolegle).


Wodospad Pongour otoczony jest dziewiczym lasem, ma około 40 metrów wysokości i 100 metrów szerokości. Strumienie wody spadają po siedmiu kamiennych stopniach, które tworzą naturalny amfiteatr. Już z daleka słychać szum wody. Nad wodospadem unosi się lekka mgiełka, która dodaje mu tajemniczości,  rozbudza wyobraźnię i pozwala uwierzyć w legendę związaną z tym miejscem.....

Dawno temu w tym miejscu urodziła się dziewczynka o imieniu Kanai. Wyrosła ona na piękną kobietę i została głową plemienia Kho. Miała przy tym niezwykłą zdolność w podporządkowywaniu sobie dzikich, niebezpiecznych zwierząt. Najbardziej oddane jej były cztery ogromne nosorożce. Dzięki nim Kanai potrafiła zwalczyć każdego wroga i zamieniać nieużytki w pola uprawne. Niestety z nieznanych przyczyn  podczas pełni księżyca Kanai nagle zmarła. Zrozpaczone nosorożce nie chciały opuścić zwłok swojej pani, przestały jeść i po jakimś czasie padły. Pewnego ranka w miejscu urodzenia Kanai miejscowi ujrzeli przepiękny wodospad. Uznali, że włosy Kanai zamieniły się w wodę, a rogi nosorożców w kamienie, które uporządkowali aby uzyskać harmonię człowieka z naturą i każdego roku w połowie stycznia oddawali cześć legendarnej przywódczyni i jej nosorożcom.   
Święto Kanai przetrwało do dzisiaj i co roku podczas styczniowej pełni księżyca zjeżdża się w to miejsce tysiące ludzi na festiwal.


Zanim zaczęliśmy wędrówkę w dół do stóp wodospadu. Poszliśmy na dawny punkt widokowy zobaczyć jak Pongur prezentuje się z góry.....



Potem musieliśmy zdecydować, którą drogą chcemy iść. Po schodach było bliżej więc schodzimy.......




















Wracaliśmy dłuższą ale za to mniej męczącą drogą. Mijaliśmy kapliczki, posągi buddy, domy pielgrzyma i stragany. 


Jedziemy dalej bo czas nagli .....






Kolejny dłuższy stop to wizyta w wiosce gdzie uprawia się grzyby. Taki sposób uprawy widzieliśmy pierwszy raz w życiu........





Zajechaliśmy też na farmę storczyków. Nie znam się na profesjonalnej uprawie tych roślin, ale w/g mnie były to w pełni zmechanizowane, nowoczesne szklarnie na najwyższym poziomie. Większość roślin eksportowana jest do Europy. Storczyki były przepiękne, wielkie pięknie wybarwione kwiaty,grube liście. Ich ilość roślin oszałamiała, a że dzisiaj jest Wigilia to sobie pozwoliłam na piękne storczyki, które umilą nam wieczór przy świecach.....  







Już myśleliśmy, że wracamy do hotelu, a panowie robią nam niespodziankę i obwożą nas po Da Lat.


Okazuje się, że dojechaliśmy do słynnego Złotego Buddy - dumy Da Lat. 
Statua stoi na najwyższym wzgórzu miasta. Posąg ma wysokość 80 stóp i szerokość 66 stóp. Budda siedzi w wywodzącej się z medytacyjnych praktyk starożytnych Indii pozycji lotosu i spogląda na miasto i dolinę. Podobno podczas bezchmurnej pogody promienie słońca powodują, że posąg świeci się i jest widoczny w całej dolinie. 
Złoty Budda jest częścią klasztoru Thien Vien Van Hanh. Zamieszkuje go 100 mnichów i 80 mniszek. Klasztor nie jest tak ogromny jak Truc Lam, ale jest równie ciekawy. Główna świątynia i kilka ołtarzy położone są w ogrodzie z którego rozpościera się piękny widok na okolicę. 






Główna świątynia przedstawia Buddę, który oswoił dziewięcioigłowego smoka. Ogromny kolorowy smok wije się po ścianach, okręca wokół filarów, jego 8 głów pojawia się w różnych miejscach, 9 głowa zajmuje centralne miejsce na ołtarzu głównym. Całość tworzy bardzo ciekawą instalację. Nie przypominam sobie żebyśmy kiedykolwiek wcześniej widzieli takie przedstawienie buddy. 





Klasztor spodobał nam się jeszcze z jednego powodu..... znaleźliśmy tu zające.....









Dzisiaj jest Wigilia.... Wietnamczycy nie znają tego święta więc musimy sobie sami coś zorganizować. Idziemy się pobawić w najładniejszym zakątku miasta zaraz obok naszego hotelu. Piękny wystrój,  świąteczna muzyka - ech już czujemy się super......















Fajnie się bawiliśmy ale czas coś zjeść...... Idziemy na kolację - dzisiaj będzie jeleń z rusztu i owoce morza....








Przysiedli się do naszego stolika lokalsi........ oczywiście natychmiast się z nami zaprzyjaźnili i zaczęli Dużego poić ........







Kolacja była super ale czas wracać do hotelu i dalej świętować......a może już Mikołaj był......




Nasza Wigilia będzie jeszcze długo trwała....... o dziwo ani przez moment nie pomyśleliśmy o domu i świętach w Polsce. Tu mieliśmy naprawdę cudowne święta, wspaniały klimat i niczego nam nie brakowało........  







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz