poniedziałek, 6 lutego 2023

Wycieczka na Półwysep Samana

Lokalne wycieczki z hotelu RIU Republica w okresie naszej wizyty - jeszcze podczas pandemii - nie były zbyt liczne i specjalnie dla nas atrakcyjne, ale za to charakteryzowały się mocno wysoką ceną. Jedyna wycieczka bezpłatna to wyjazd autobusem na zakupy do centrum handlowego, która nas nie interesowała całkowicie, ale widzieliśmy jak wiele osób korzystało z niej i wracało z pokaźnymi zakupami.

Podstawowe wycieczki odpłatne to wyjazd na wyspę Saona - który mógłby być interesujący dla osób odwiedzających ten rejon po raz pierwszy a jednocześnie lubiących bujanie się po morzu na plażę oraz wycieczka na Półwysep Samana. Wiele słyszeliśmy o tym półwyspie i jego atrakcyjności turystycznej i przyrodniczej oraz słyszeliśmy zachwyty kilkorga turystów z różnych krajów, więc pomimo ceny na poziomie 175 $ zdecydowaliśmy się skorzystać z tej opcji, którą zakupiliśmy od plażowego beach boysa, autoryzowanego do działalności przez hotel... 

Wycieczka rozpoczyna się zanim jeszcze hotel rozpoczyna serwowanie śniadania. Oczywiście można zasilić się hamburgerem albo hot dogiem z otwartego 24/7 baru, ale przecież w wycieczce przewidziane jest śniadanie po drodze. No to jedziemy, zbieramy kolejnych uczestników po hotelach i po blisko 3 godzinach jazdy docieramy do wioski Sabana de la Mar, gdzie przewidziane programem jest śniadanie. Marne kanapeczki z pieczywa tostowego, trochę owoców i herbata lub kawa... Mina Małego wyraźnie wskazuje na jakość tego śniadania. Mówiąc krótko: jeśli to herbata to wolałabym kawę ale jeżeli to jest kawa to pewnie herbata byłaby lepsza... Tak lurowata kawa na Dominikanie to wręcz ewenement...


Pogoda piękna i prawie bezwietrzna, więc kolejna część wycieczki zapowiada się pięknie...


W Sabana de la Mar spotyka się kilka wycieczkowych autokarów i po tym niezbyt udanym śniadaniu wszyscy przesiadają się na łodzie, którymi przepłyniemy przez Bahia del Samana na półwysep o tej samej nazwie. Są łódki małe i są większe katamarany. Jeden z nich zabierze nas do miejscowości Samana.





Bahia del Samana jest miejscem gdzie odbywają się rejsy w poszukiwaniu wielorybów, jednak czas naszej wycieczki to nie pora roku na takie spotkania...








Może jest dość spokojne więc blisko godzinny rejs upływa w miłej atmosferze...




Wreszcie zbliżamy się do brzegu. Widać coraz więcej zabudowań i bogatą roślinność na półwyspie...





Gdy mijamy dwa mosty łączące półwysep a dokładnie Punte Samana z malutką wysepką Cayo Linares i dalej z większą wysepką Cayo Vigia wiadomo, że jesteśmy już na miejscu.



Nad zatoką góruje niezbyt piękny ale luksusowy hotel Bahía Príncipe Grand Cayacoa



W porcie na turystów czeka sporo mniejszych łódek oferujących rejsy po zatoce...




Nasza grupa, przy dużym zamieszaniu, przesiada się na samochody ciężarowe, dostosowane do przewożenia "na pace" turystów, żeby udać się na lądową część wycieczki...



Miejscowość Samana nie robi na nas jakoś większego wrażenia - prowincjonalne miasteczko w dość ubogim kraju. Trochę ładnych domków w otoczeniu bujnej przyrody, trochę normalnej, w tych stronach, biedy i tyle w temacie...




Po blisko 20 km jazdy, większość czasu pod górę, dojeżdżamy do pierwszego miejsca zwiedzania, drobnej turystycznej pułapki, sklepu z cygarami i miejscowymi wyrobami - Las Ballenas Premium Cigars. Tutaj dłuższa przerwa na prezentację lokalnych produktów, degustację napoju Mamajuana, oraz zakupy.
Pokaz produkcji cygar i degustacja to nieodłączny punkt wycieczek po krajach karaibskich... Oczywiście ma zachęcić do zakupu  - w takim miejscu po cenie "dla turystów" z zasady wyższej niż w miejscowych sklepach...







Niewątpliwie sławnym produktem Dominikany jest napój alkoholowy o nazwie Mamajuana. Uważa się, że jest to napój - afrodyzjak. Jego skład jest dość prosty, o ile posiadamy potrzebne składniki - do butelki wkładamy mieszankę ziół oraz kory, zwykle z anamu, caro czy marabeli. Następnie butelkę wypełniamy płynami - miód – na dwa palce, czerwone wino – na dwa palce oraz rum - do pełna. Można to jeszcze uzupełnić dodatkiem soku z limonki. Smakuje przyjemnie... A jest także lekiem na wszystko - od przeziębienia po bóle reumatyczne i zatrucia żołądkowe. Dodatkowo podobno odmładza i zastępuje viagrę... 
Zazwyczaj Mamajuanę nabyć można w wersji gotowej lub też w postaci zestawu "suchego" do napełnienia odpowiednią mieszanką płynów według gustu i smaku...



No a jak jest w sprzedaży Mamajuana to musi być i miejscowy rum a także inne napoje, jak likiery kawowe i inne...


Nie może zabraknąć też w takim sklepie wyrobów pamiątkarskich z drewna...


Wśród pamiątek znajdziemy też biżuterię, w tym z dość wyjątkowym kamieniem o niebieskiej barwie. Kamień ten to larimar inaczej niebieska odmiana pektolitu, będący niezwykle rzadkim kamieniem szlachetnym, nazywanym też Kamieniem Atlantydy, który występuje jedynie na Karaibach, w Republice Dominikany. 


Ponieważ nie wszystkim do gustu przypadną dość prymitywne oferowane tu wyroby gotowe nabyć można kawałki larimaru do obróbki we własnym zakresie i oprawienia w formę biżuterii według własnego wymyślonego wzoru u swojego złotnika w kraju.


Według różnych źródeł kamień ten posiada szczególne własności: "Uważa się, że moc kamienia larimar pomaga patrzeć na wydarzenia z różnych perspektyw. 
Mówi się, że larimar potrafi zmiękczyć serce, ale i oświecić człowieka, uzdrowić jego ciało emocjonalne, fizyczne i duchowo. 
Larimar stymuluje czakry serca, gardła, trzeciego oka i korony, zwiększając jednocześnie wewnętrzną mądrość. Ma nieść pokój, uzdrowienie i miłość. Larimar jest przez to uważany za pomocny, zwłaszcza dla osób doświadczających stresu i niepokoju.  Generalnie, larimar uważany jest za kamień uzdrawiający – zwiększa bowiem umiejętności nie tylko komunikacji z „innym światem”, ale też wspiera naturalny proces gojenia się organizmu. Osoby w to wierzące noszą biżuterię z kamieniem larimar lub wkładają kawałki szlachetnego kamienia do kieszeni (ewentualnie, pod poduszkę). 
Mówi się też, że larimar pobudza zdolności paranormalne, jak np. podróże astralne. Dzięki niemu można więc poznać swoje poprzednie wcielenia i rozpoznać istotę miejsca, do którego wybierzemy się myślami, dzięki szlachetnemu kamieniowi.
 Larimar łączy zatem ludzi z wiedzą tajemną i wyższą, jednocześnie uwalniając od zła i traum, a także usuwając blokady energetyczne." Tyle o kamieniu larimar dowiemy się z artykułu na stronie https://piekielko.com/etniczne/kamieniara/larimar-kamien-mineral...



Mamajuana przetestowana, kamienie obejrzane, zakupy zakończone, więc udajemy się do kolejnej atrakcji dzisiejszego dnia - wodospadu El Limón... Przejazd na parking z którego wyrusza się do wodospadu to zaledwie kilka minut...


Po dotarciu na parking musimy podjąć decyzję - możemy iść całą drogę do wodospadu pieszo albo znaczną jej część pokonać jadąc na koniach. Nie znamy trasy, nie wiemy jaka jest dla koni, choć przyznam, że oferowane do jazdy koniki zbyt krzepko nie wyglądają. 


Z drugiej strony ostatnio padał deszcz i mimo ładnej pogody dzisiaj trasa jest mocno błotnista. Oczywiście są do wypożyczenia kalosze, ale jednak brnięcie w błocie powyżej kostek zachęcające nie jest. Wybór pada więc na jazdę na koniach. I po fakcie przyznam, że drugi raz na taką jazdę bym się nie zdecydował...



No to ruszamy. Z każdym turystą konnym idzie miejscowy przewodnik. I nie bez powodu...


Ruchy konia nie pomagają w zrobieniu dobrego filmu, szczególnie gdy koń porusza się po mocno błotnistej, kamienistej i miejscami nierównej i śliskiej trasie. Konie które znają drogę, bo przemierzają ją kilka razy dziennie i tak często potykają się i ślizgają na ukrytych w błocie kamieniach... 


Po pokonaniu większości trasy przez dżunglę zatrzymujemy się na polanie na wykonanie pamiątkowych zdjęć...







No i po 2.5 km skończyło się korzystanie z pomocnego końskiego grzbietu. Teraz trzeba było zejść do wodospadu z poziomu progu na poziom jeziorka poniżej. Droga ta nie jest łatwa, szczególnie, gdy jest mokro i schody stają się mocno śliskie... A jeszcze trzeba będzie pokonać tę samą drogę pod górę ...


Salto El Limón jest dość malowniczo położony w gęstej dżungli. Jego wysokość to około 40 m.  Opada do malowniczego jeziorka, w którym można zażyć kąpieli (ale woda jest tu dość mocno chłodna).



Nasz opiekun niestety nie okazał się mistrzem fotografii, ale mamy dowód, że jednak oboje tam dotarliśmy...






Dla usprawiedliwienia można przyznać, że zdjęcia trzeba było robić ostro pod słońce...



Tutaj mieliśmy kolejny przykład na to, że żadna praca nie hańbi, a każdy sposób by na Dominikanie zarobić kilka dolarów jest dobry. I nie jest ważne jak jest ryzykowny... Kilku lokalnych "śmiałków" za parę zielonych od swoich podopiecznych wspinało się na wodospad, by oddać skoki do jeziorka...








Naoglądaliśmy się jakieś 15 minut i trzeba było ruszać w drogę powrotną pod górę. Oczywiście z naszymi opiekunami - koniuszymi...



Nasz koniuszy poszedł szybciej, żeby przygotować koniki a opiekunka Małego Zająca z coraz większym niepokojem patrzyła na wysiłki Dużego...




Muszę uczciwie przyznać, że przy tej temperaturze i wilgotności, gdy dodatkowo w dżungli było dość duszno, Duży solidnie się ugotował nim dotarł na poziom odjazdu. Pomocne okazało się wachlowanie...




W tak zwanym międzyczasie Mały mógł obejrzeć umieszczone tu kioski z pamiątkami...



Teraz już tylko krótki spacerek do miejsca postoju koni...






I w drogę powrotną 2.5 km trasą, na której tylko koni żal...







Gdy wróciliśmy do punktu startu mieliśmy możliwość przez chwilę porozmawiać z naszymi opiekunami. Podczas gdy ci, którzy wybrali się do wodospadu pieszo myli się z błota i przebierali w czyste ubrania, my dowiedzieliśmy się jak to jest z tymi końmi i prowadzącymi. Otóż prowadzący są miejscowymi wieśniakami. Nie mogą być rolnikami ponieważ większość ziemi w okolicy należy do wielkich posiadaczy ziemskich i miejscowym pozostają skrawki ziemi wielkości ogródków, z których wyżywić rodziny się nie da. Konie są własnością jednego z takich bogatych ranczerów i doprowadzający nie mają stałego konia. Dostają konie losowo zależnie od dnia. W przypadku dużego ruchu turystów każdy wykonuje dwa a czasem trzy kursy do wodospadu dziennie. Niestety dla zarobku prowadzącego a na szczęście dla koni w trakcie Covidu konie robią jeden kurs dziennie, i to nie codziennie...


W międzyczasie grupa się zebrała i jedziemy dalej - najpierw na obiad... 


Obiad zaplanowano w restauracji El kiosko de Ivelisse w miejscowości Anadel nad zatoką Cayo Carenero.  


Restauracja położona jest bardzo ładnie, z widokiem na zatokę natomiast sama restauracja to porażka. Jedzenie na 2 w skali do 10. Niby bufet, ale bardzo kiepściutki przy założeniu, że głodni turyści zjedzą wszystko, co się im poda. Dodatkowo warunki sanitarne poniżej wszelkiej krytyki...








Po lunchu idziemy do pomostu i przesiadamy się znowu na łodzie, by zaliczyć ostatni punkt programu - popołudnie na plaży Cayo Levantado...


Przybijamy do przystani przy hotelu Bahia Principe Luxury Cayo Levantado, który ze względu na Covid był zamknięty, i otrzymujemy 2 godziny czasu na plaży hotelu, gdzie możemy korzystać z leżaków. Dostajemy też kupony do plażowego baru na jeden napój bezalkoholowy, piwo lub jednego drinka.. 


Za takie ciekawsze w smaku i ładniejsze drinki, jak pinacolada w ananasie trzeba już zapłacić dodatkowo...





Plaża ładna, piaseczek bialutki, leżaczków dość dla wszystkich, woda niebieściutka i ciepła. Po prostu prawie raj... Szczególnie z dobrym drinkiem w ręce...







Przy hotelu jest też ładny ogród i punkt widokowy. Niestety, zamknięte i strażnicy nie dają się przekonać, że chcemy tylko zrobić parę zdjęć...



Wracamy więc na pomost, gdzie towarzyszy nam ciekawski pelikan...



Jeszcze rzut oka na hotel...



I wracamy łodzią do Sabana de la Mar gdzie czeka na nas autokar...


Tym razem podczas rejsu przez zatokę fala jest nieco wyższa i sternik stara się jak może, żeby pasażerowie nie dopłynęli do końca rejsu na sucho. Pojawia się też butelka rumu, nie wiem czy na rozweselenie, czy na pokonanie smutków.
A dalej to już tylko jazda, przez blisko 3 godziny z jednym postojem, do hotelu.
Ocena wycieczki - drogo, bez rewelacji, z marnym jedzeniem. Czy warto? W naszym odczuciu nie warto...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz