niedziela, 18 sierpnia 2019

Hoi An dzień I

Dzisiaj opuszczamy deszczowe Da Nang i przenosimy się do przepięknego Hoi An. 
Hoi An to ciekawe miasto.... niby rozsławione na całym świecie, wpisane na listę UNESCO, ma piękne plaże i  hotele,  a dotarcie do niego wcale nie jest proste. Nie dojeżdża tu kolej, nie latają samoloty. Najprościej jest dojechać z Da Nang. Mamy do wyboru lokalny autobus lub taksówkę. Jest jeszcze opcja dopłynięcia łodzią, ale to nas zupełnie nie interesuje...... My decydujemy się na dojazd taksówką, koszt 350 000 wariatów. Nie jest to tanio, ale na wakacjach ma być przyjemnie i wygodnie, a nie tanio.... Mamy dwie walizki, za które w autobusie policzyliby nam jak za kolejny bilet, poza tym i tak w Hoi An bralibyśmy taksówkę z dworca do hotelu, a tak wygodnie jedziemy ok 45 minut i niczym się nie przejmujemy...... No może troszkę tym cholernym deszczem..... znowu kapie....., już zaczynam podejrzewać,  że któreś z nas jest Jonaszem, bo niby jesteśmy w najlepszym czasie, a tu leje i leje........
Po drodze mijamy resortowe hotele z ładnymi plażami. Ja jestem żywo zainteresowana bo początkowo chciałam zarezerwować któryś z tych hoteli. Dobrze, że zrezygnowałam z tego pomysłu. Niestety plaże są dosyć daleko od miasta i wieczorem raczej trudno byłoby dotrzeć do miasta bez brania taksówki, a to wcale takie proste nie było......., ale to fakt byliśmy w specjalnym momencie życia Wietnamczyków...........i też nie byliśmy świadomi tego co nas czeka...


Do hotelu Hoi An Lotus&Boutique dotarliśmy dosyć szybko. Pierwotnie w planach mieliśmy zatrzymanie się na plaży, ale w deszcz nie miało to najmniejszego sensu. 
Hotel nie jest w samym centrum, ale jest uroczy, klimatyczny, gdyby nie ciekawość zobaczenia jak w realu wygląda miasto to mogłabym z niego nie wychodzić..... 
















Hotel ma przepiękne spa, którym nie byłam zainteresowana ale jak to kobieta..... może zmienię zdanie i pójdę...... więc sprawdziłam ofertę... i ku mojemu zdziwieniu wcale nie było drogo, ale uwaga na przeciwko hotelu jest lokalne spa, w którym za 50% ceny oferują takie same zabiegi. Oczywiście nie jest tak luksusowo jak w hotelowym SPA, ale możemy sporo zaoszczędzić ...... 




Hotel ma darmową usługę dowożenia, w wyznaczonych godzinach, gości na plażę i na stare miasto. Ponieważ niebo jest totalnie zachmurzone plaża musi poczekać, jedziemy w okolice Starego Miasta i totalnie przepadamy..... Zanim wyjechaliśmy z hotelu zostaliśmy ostrzeżeni, żeby zachować szczególną ostrożność bo dzisiaj jest ważny mecz i będzie niebezpiecznie. Kurczę trochę się przestraszyliśmy bo wiemy jak zachowują się nasi kibole i myśleliśmy, ze tu będzie podobnie, a było przecudownie. Do dzisiaj wspominamy ten dzień jako fantastyczną przygodę i nawet deszcz nam  jej nie zepsuł, a filmik zamieszczony na końcu wpisu choć troszkę z tego w czym uczestniczyliśmy pokaże ....... 


Dojechaliśmy do ścisłego centrum Hoi An zwanego kiedyś Faifo. 
Hoi An to miasto z ponad 2000- letnią historią, najważniejszy port królestwa Chan. To tutaj docierały statki wypełnione przyprawami z Indonezji. To tu rozwijali swoje biznesy Chińczycy, Japończycy, Anglicy, Francuzi. Obecnie miasto przeżywa swój renesans. Władze Wietnamu postarały się o wpisanie Hoi An na światową listę dziedzictwa UNESCO. Każdego roku miasto odwiedzają miliony turystów w tym i my..... Naszą przygodę z miastem nie zaczynamy od Tran Phu, czyli głównego traktu Old City, ale od bazaru. My przecież uwielbiamy bazary i wiemy, że to tam jest prawdziwe życie .....








Na bazar jeszcze będziemy wracali, a teraz idziemy na spacer bulwarem nad rzeką Thu Bon. Ja jestem zafascynowana widokami, robię telefonem niezliczoną ilość zdjęć i nawet dzikie tłumy mi nie przeszkadzają.....













To moje ulubione zdjęcie...... Każdy ogląda miasto jak chce...... niektórzy wybierają rikszę i gapią się w telefon......Inni, zapewne strudzeni, zasiedli w restauracji i podziwiają miasto.... gapiąc się w telefon, a jeszcze inni (w tym my) przemierzają każdą uliczkę i chłoną niezwykłą atmosferę miasta...... 


Dotarliśmy do wizytówki Hoi An czyli mostu Japońskiego, więcej o moście będzie dalej, ale jak dla mnie to jest najlepsze miejsce do zrobienia sobie pamiątkowej fotki. Niestety trzeba trochę poczekać, bo tłum chętnych do takich fotek jest ogromny......






Deszcz rozpadał się na dobre.... musimy się schować i przeczekać. Na końcu bulwaru znajdujemy klimatyczną restaurację z ogródkiem wychodzącym na rzekę. Zamawiamy drinki i obserwujemy życie, a że siedzimy przy wejściu na Old City cały czas widzimy strażników sprawdzających bilety.... Nikt w hotelu nam nie mówił, że musimy je kupić (czytaliśmy o tym), nikt do tej pory nas nie sprawdzał..... DZ  idzie do "budki" gdzie kupuje się bilety i dopytuje o szczegóły... Teoretycznie każdy turysta powinien kupić bilet na zwiedzanie starego Hoi An, praktycznie zależy od której strony miasta wchodzisz i czy będziesz chciał zwiedzać muzea.... My oczywiście bilet kupujemy bo popieramy wszelkie inicjatywy dotujące utrzymanie zabytków. Koszt niewielki 120 000, a dzięki temu kolejni będą mogli zobaczyć to co my. Bilet uprawnia do zobaczenia 4 muzeów. Lista jest spora i tylko od nas zależy co wybierzemy.  







Dzisiaj nie byliśmy nastawieni na jakiekolwiek zwiedzanie, ale zaintrygowała nas niewielki japoński dom kupców. Cam Pho Comunal house nie jest objęty biletem, który zakupiliśmy, ale warto odwiedzić to miejsce. W ramach zwiedzania jesteśmy zaproszeni na tradycyjną japońską ceremonię zaparzania i picia herbaty. Obecna właścicielka oprowadza po domu i opowiada burzliwą historię rodziny. 










Ściemnia się i miasto zaczyna się wyludniać. Dziesiątki autokarów z turystami odjechało, teraz dopiero możemy poczuć prawdziwą atmosferę miasta. Tysiące lampionów, muzyka cicho płynąca z megafonów, zero samochodów.....






Idziemy na Most Japoński. Ten kryty most powstał w XVIII wieku niewątpliwie jest wizytówką miasta. Każdy, kto szuka informacji o Hoi An widział to miejsce na fotografii. Japończycy zamieszkujący jedną część Hoi An chcieli mieć dostęp do strony Chińskiej, nie było wyjścia i musieli wybudować most. Budowę mostu rozpoczęto w roku psa co upamiętniono dwoma rzeźbami psów, a zakończono w roku małpy i stąd dwie małpy na moście...... Wewnątrz odwiedzamy też buddyjską świątynię. 













Ciekawi nas co jest po drugiej stronie rzeki. Idziemy więc w kierunku Thu Bon.



Przechodzimy przez most.


Thu Bon to dzielnica typowo turystyczna, ale ciekawa. Niezliczona ilość restauracji, muzyka, lampiony.... tego potrzebowaliśmy.....

















Niestety zaczęło lać i musimy wejść do restauracji. Przez przypadek wybieram restaurację polecaną przez TA i to był strzał w dziesiątkę. Idziemy na piętro, widok wspaniały, a i jedzenie zacne....











Czas wracać w stronę hotelu. Jeszcze nie wiemy, że dla nas za chwilę rozpocznie się nowa przygoda....



Pojawiają się riksze i jest głośno... Tak wiemy jest mecz, ale o co chodzi z tymi objazdami?



Okazuje się, że Wietnamczycy świętują trochę ciekawiej niż nasi kibole. Tam po prostu każdy gol musi być honorowany objazdem po mieście, trąbieniem, gwizdaniem, śmiechem, pozdrawianiem napotkanych ludzi..... Ba w tym dniu nawet zwierzęta się stroi







No i stało się.... ja poszłam w jedną stronę Duży w drugą.... niby byliśmy obok siebie, a jednak.... No ja jestem mała w tłumie mnie nie widać, ale żeby DZ nie było widać..... Pierwsza myśl... totalna złość i że go zabiję jak znajdę....... tylko nie mogę go znaleźć. Druga myśl znam nazwę hotelu więc spoko i jeszcze wiem gdzie bus ma po nas przyjechać. No tak, ale nie mam kasy przy sobie...... , jak nie zdążę na busa muszę brać taksówkę i czym zapłacę... Trzecia myśl, e spoko dam sobie radę i w tym momencie odnajduje się DZ...... (Okazuje się, że w międzyczasie obleciał pół miasta w poszukiwaniu zguby...) Nie będę pisała jak go powitałam bo to przez cenzurę nie przejdzie, ale jakoś tak Wietnamczycy dziwnie nam się przyglądali...... Pewnie myśleli, że muszę być mega odważna skoro krzyczę ta takiego dużego faceta........ dobrze, że nie rozumieli co krzyczę...... 
A jak już się uspokoiłam to poszliśmy na nocny targ......







Na targu było super, ale żeby wrócić do hotelu musimy przejść na chińską dzielnicę. Kurcze teraz dopiero jest tu pięknie. Śladowe ilości turystów, muzyka i lampiony.....






Hoi An dla Wietnamek no miasto, z którego obowiązkowo trzeba mieć fotkę na Insta czy bloga. Dziewczyny są niestrudzone i o każdej porze dnia i nocy robią sobie fotki.....



Wspominałam o meczu. Dzisiaj Wietnam gra w pucharze Azji. Lokalsi kibicują wszędzie.  Atmosfera jest niesamowita. W restauracjach, przed domami czy sklepami zbierają się ludzie, wystawiają telewizor i dopingują swoją drużynę. Mieliśmy kilka zaproszeń do wspólnej zabawy, ale grzecznie odmawialiśmy bo to ich dzień i ich święto, a my chcemy tylko oglądać i poznawać miasto......





Hoi An zwane jest miastem krawców.... Przed przyjazdem były plany zakupów. Ja mam sobie zamówić piękną balową suknię, DZ koszule no i do tego jeszcze oboje sprawimy sobie skórzane buty szyte na miarę. No i na planach się skończyło..... Ponad 600 sklepów w centrum oferuje naiwnym turystom swój towar. Jakość wykonania pozostawia wiele do życzenia. Nasze plany zakupowe musieliśmy mocno zweryfikować. Wolałam kupić gotową sukienkę, gdzie widziałam jak jest wykonana niż zamówić z katalogu. Buty, szczególnie damskie to pomyłka. Oferowane wzory i fasony są koszmarne.... podobnie jak torebki..... Jedyną zamówioną rzeczą jest skórzane etui na telefon DZ. Tu muszę przyznać, że zostało bardzo dobrze wykonane. 







Hotelowym busikiem w strugach deszczu wracamy żeby odpocząć po intensywnym dniu zwiedzania. Plany jednak weryfikujemy i jeszcze długo będziemy świętowali wygrany mecz.....

I na koniec obiecany filmik pokazujący co działo się na ulicach podczas i po meczu...


2 komentarze:

  1. Fajnie Aniu :) W ogóle Wietnam jest fajny, tylko padać mogłoby troszkę mniej. Zaskoczyłaś mnie tą opłatą za zwiedzanie starego miasta. Czy tak jest tylko w Hoi An? Czy np. w Hanoi też to obowiązuje? Nie żebym była przeciwna...bardziej jestem ciekawa. W Hanoi chodziłam po starym mieście bez żadnych opłat, czy ich tam nie było, czy zwiedzałam na lewo? ;) Tęsknię za Wietnamem, za starymi miastami i za jedzonkiem :))
    Pozdrawiam Was.

    OdpowiedzUsuń
  2. Asiu tylko w Hoi An była taka opłata. Pogoda nas podczas tego wyjazdu nie oszczędzała, a był to szczyt sezonu...... Coś widzę, że kolejny wpis Ci się spodoba bo będzie ze szkoły gotowania.
    Dziękujemy za pozdrowionka
    i
    Również Was bardzo serdecznie pozdrawiamy.

    OdpowiedzUsuń