poniedziałek, 17 kwietnia 2023

Mendoza do San Carlos de Bariloche

Dzisiejszą noc spędzimy w autobusie do San Carlos de Bariloche. To w sumie nie jest daleko - tylko 1230 km... Tak więc około 20:00 zjawiamy się na dworcu autobusowym w Mendoza. Nasz autobus ma odjeżdżać o 21:30 więc mamy jeszcze trochę czasu.. A dworzec autobusowy z Mendoza to obiekt prawie jak niezbyt wielkie lotnisko... 


To nie tylko stanowiska odprawy i perony oraz kasy biletowe. Są tu sklepy, lokale gastronomiczne i zwykłe stragany...



Jak Mendoza to musi być spory (i nie jeden) sklep z lokalnymi winami...




Dochodzimy do wniosku, że może na drogę należałoby coś skonsumować. Mały wybiera jednoosobowy punkt gastronomiczny, gdzie sympatyczny Pan przygotowuje dobrze wyglądające kanapki.


Wybór okazał się celny, bo kanapki są faktycznie smakowe...




Naszym przewoźnikiem jest firma ANDESMAR. Według opisu mamy jechać sławną drogą numer 40 wzdłuż Andów. Trasa to zaledwie 1240 km i powinna zająć około 14 godzin. O wyznaczonej godzinie na wskazane stanowisko podjeżdża dobrej klasy autobus. Wsiadamy, zajmujemy wygodne miejsca i w drogę...


Nasz przewoźnik dba o pasażerów. Po mniej więcej pół godzinnej jeździe, gdy opuściliśmy już gościnną Mendozę, dostajemy kolację jak w samolocie...


Wygląda to całkiem obiecująco... Danie gorące, szyneczka, serek, bułeczka, masełko, sałatka, majonez, ciasteczko i szklanka napoju.  




Przed nami długa droga, więc pora iść spać. Da się, całkiem wygodnie na tych lotniczych fotelach...
Budzimy się rano, patrzymy przez okno i jakoś tak Andów nie widać. Jest za to spora rzeka. Spojrzenie na mapę i okazuje się, że przejechaliśmy Río Negro, a to wskazuje, że zamiast drogą numer 40 jedziemy drogą 146 znacznie oddaloną od Andów na wschód...



Kilkanaście minut później zatrzymujemy się na Terminal de Ómnibus de Catriel... 




Tutaj natychmiast znajdujemy przyjaciół...



Wszystko pięknie, ale jest godzina 7:45 rano, a my do Bariloche mamy jeszcze nieco ponad 580 km. Fakt, połowa drogi za nami, ale jeszcze połowa przed nami...


Jedziemy przez płaskowyż i wśród poszarzałej nieco zieleni pojawiają się znane nam z innych miejsc "kiwuny" - urządzenia do wydobycia ropy. To znak, że przejeżdżamy przez argentyńskie zagłębie naftowe, pole wydobywcze El Medanito. 


El Medanito jest konwencjonalnym polem naftowym eksploatowanym przez dwie firmy wydobywcze - Petroquimica Comodoro Rivadavia oraz Pampetrol SAPEM. Według danych z pola tego wydobyto już  76.54% możliwych do wydobycia zasobów. Szczyt produkcji przypadał w roku 2011 kiedy to produkcja wynosiła 6.95 tysiąca baryłek dziennie ropy i kondensatu, 25 milionów stóp sześciennych gazu ziemnego dziennie oraz 0.16 tysięcy baryłek dziennie płynów gazu ziemnego. Szacuje się, że pole będzie eksploatowane do 2046 roku, kiedy osiągnięta zostanie granica opłacalności eksploatacji. Trzeba jednak zaznaczyć, że produkcja El Medanito ma ogromne znaczenie dla zatrudnienia w tym rejonie natomiast dla Argentyny ma znaczenie marginalne, gdyż odpowiada ona jedynie około 1% krajowej produkcji...



Przyznać trzeba, że w tym rejonie widoki za oknem są dość monotonne...




Z rzadka na tym pustkowiu mijamy jakiekolwiek zabudowania i z zasady są to albo warsztaty obsługujące ruch na drodze, albo odludne farmy - estancje... Ale taka jest Patagonia i Prowincja Rio Negro.


Około godziny 10 dojeżdżamy do miejscowości Cipolletti.  Jedziemy doliną rzeki Neuquén i wzdłuż drogi widać wyraźny pas zieleni.




Z autobusu widać ciągnące się sady. I nic w tym dziwnego, gdyż Cipollette leży w sercu strefy uprawy jabłek i gruszek zwanej Alto Valle.






Jak na Argentynę miasto Cipollette jest miastem dość starym, gdyż założone zostało w 1881 .r przez Generała Lorenzo Vintter, który stworzył tu fort o nazwie Confluencia. Obecna nazwa nadana została  na cześć  Césara Cipolletti, jednego z pierwszych twórców systemów nawadniających na obszarze basenu Rio Negro. Jak na standardy Patagonii to całkiem spore miasto, gdyż liczy sobie nieco poniżej 90,000 mieszkańców.


Kiedyś w te okolice docierała kolej, ale obecnie stan infrastruktury wskazuje, że pociągi przestały tu kursować już dawno...




Kolejny przystanek...Zbliża się 11 a my mamy jeszcze do celu 450 km...



Jest wiosna i przy drodze mijamy liczne stragany z  truskawkami...Nic dziwnego, gdyż znajduje się tutaj dolina żyznej, nawadnianej ziemi nadającej się do uprawy drzew owocowych, owoców i warzyw.



Nazwa Senillosa pochodzi od tych, którzy w 1889 roku stali się właścicielami ziemi, braci Felipe i Pastor Senillosa.


I w tym miejscu okazało się, że interes firmy, by mieć jak najwięcej pasażerów jest znacznie ważniejszy niż trzymanie się trasy czy rozkładu jazdy. Po prostu pojechaliśmy na około. Najpierw pod Hotel Leonardo Da Vinci położony w Añelo... 



Hotel ten położony jest w pobliżu sztucznego zbiornika wodnego  Embalse los Barreales





Później odwiedziliśmy Plaza Huincul ...



I w ten sposób około 15:00 do celu zostało nam jeszcze tylko 380 km...


Jedziemy, podziwiamy widoki Patagonii...





Po pewnym czasie na horyzoncie zaczynamy dostrzegać Andy...



Jednak nadal przez większość czasu wokół jest płasko i pusto...


Gdy na zegarkach jest już godzina 18:00 zaczynamy mieć nieco dosyć tej jazdy, tym bardziej, że od prawie 2 godzin powinniśmy już być na miejscu w Bariloche...



Humor poprawia się nam gdy w perspektywie drogi widzimy błękitne jeziora. To znaczy, że cel jest już coraz bliżej...  zaledwie nieco ponad 100 km...


Piękne niebieściutkie wody, które widzimy w dole to Embalse de Alicurá. To pierwsza z pięciu zapór na rzece Limay. Zbiornik jest wykorzystywany do hodowli łososi i pstrągów rzecznych, ale przede wszystkim do generowania energii elektrycznej. To całkiem spore jezioro, gdyż jego powierzchnia to 6750 ha. W zbiorniku mieści się 3270 hm³ wody... Czyli dość spora ta "sadzawka"...


Widoki nawet z drogi przez okno autobusu, mimo zmęczenia są godne podziwu...











Przez kilkanaście kilometrów jedziemy wzdłuż brzegów, kolejnych zalanych przez utworzone sztuczne zbiorniki wodne fragmentów, doliny rzeki Rio Limay...




Gdy znika "wielka woda" a jej miejsce zastępują postrzępione skały to znak, że dotarliśmy na poziom punktu widokowego Jesteśmy już w Zaczarowanej Dolinie i oglądamy skały zwane ze względu na swój kształt "Palcami Boga". A do Bariloche jeszcze 70 km a jest już po 19:00...



A gdy za oknem pojawia się kolejna wielka woda, to znak, że dotarliśmy nad jezioro Nahuel Huapi i do celu zostało nam już zaledwie 25 km...











I tak oto po 20:00 docieramy do naszego hotelu. Nie powiem, jazda nieco nas zmęczyła... Nasz hotel Altuen położony jest nieco na uboczu, ale z widokiem na jezioro z naszego balkonu. Tyle, że teraz jesteśmy głodni. Krótka rozmowa z przesympatyczną obsługą recepcji i idziemy do pokoju...





W hotelu jest też spa, ale to nie dla nas, przynajmniej dziś... My potrzebujemy przyzwoitej restauracji...



Zważywszy, że jest już dość późno, a nie mamy jeszcze "swoich" kół potrzebna nam jest restauracja gdzieś blisko. Kolejna rozmowa z Victorią, która uczy się angielskiego i ma z nim jeszcze sporo kłopotów, ale bardzo się stara, ciągle się uśmiecha i widać, że się stara, żeby nas zadowolić, i mamy do wyboru trzy miejsca w zasięgu krótkiego spaceru. A że jest zimno, wybieramy to, które wydaje się nam ciepłe i przytulne...

Za ciemno już było na fotkę z zewnątrz, ale po wejściu do wnętrza znaleźliśmy się w Bawarii...










W takim miejscu nie można nie napić się piwa... Zamawiamy więc dwa różne wyroby restauracyjnego browaru i dumamy nad menu...



Kiedy na stole pojawia się nasze piwo, jesteśmy już zdecydowani. Będzie po włosku i argentyńsku - żadnego wurstu z sauerkrautem, żadna golonka po bawarsku...


Popijamy świetne piwo i czekamy...





I wjeżdżają pierożki Dużego i empanada Małego... Jest dobrze...




Doskonałe jedzenie. Tego było nam potrzeba...


A teraz spać, bo na jutro mamy szerokie plany...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz