piątek, 30 czerwca 2023

Półwysep Valdes - słonie morskie i wieloryby

 Parador La Elvira jest miejscem gdzie w porze lunchu zatrzymują się busiki z turystami. Można tu coś przekąsić i jednocześnie jest tu punkt widokowy na kolejną kolonię słoni morskich.


Jest wiosna, więc kwitną patagońskie kwiatki...


Ponieważ przy budynku restauracyjnym jest kilka innych budynków, w których mieszkają tradycyjni patagońscy gaucho muszą tu też być i konie,,, 



Po drodze do punktu widokowego usłyszeliśmy szelest i w trawie zobaczyliśmy takiego oto pancernego osobnika...





Kawałek dalej dla informacji wystawione są czaszki. Ta mniejsza należała do lwa morskiego a ta większa do słonia morskiego. To pokazuje różnicę wielkości tych dwóch gatunków morskich ssaków, które za chwilę... z punktu widokowego można zobaczyć.






Kolonia słoni morskich jest tu dość liczna i jest też wśród nich sporo osobników młodych - jednorocznych i młodszych.










Ci dwaj panowie mieli sobie coś do powiedzenia. I bynajmniej nie była to przyjacielska wymiana zdań...





Gdy przyszła pora odjazdu okazało się, że kolega pancernik w międzyczasie zawędrował na parking i krąży między samochodami. Czyżby żebractwo?



Po przerwie kierujemy się do Puerto Pirámides. A po drodze znowu spotykamy stada guanako...



Puerto Pirámides to jedyna miejscowość na terenie Półwyspu Valdes. Trudno byłoby tę osadę nazwać miastem, ponieważ liczy sobie mniej niż 600 mieszkańców. Nazwa pochodzi od formacji w kształcie piramidy znajdującej się na wybrzeżu. Po podboju hiszpańskim, ale dopiero w 1779 r., założono tu niewielki fort, jednak został on zniszczony przez rodowitych mieszkańców Patagonii w 1810 r.  Dopiero pod koniec XIX w. powrócili tu osadnicy, gdy na pobliskim solnisku położonym w 40 m depresji zwanym Salinas Grandes rozpoczęto wydobycie soli. Eksploatacja soli była na tyle intratnym biznesem, że w 1901 r wybudowano 34 kilometrową linię kolejki wąskotorowej łączącej solniska z Puerto Pirámides. Solnisko zamknięto w 1920 r.,  po wydobyciu około 12000 ton soli. Od tego momentu liczące w szczytowym okresie około 1200 mieszkańców miasteczko zaczęło się wyludniać. Ponowny rozwój, aczkolwiek dość słabo zaznaczony rozpoczął się w latach 1970 dzięki zainteresowaniu turystyczną eksploatacją tej części półwyspu Valded. 



Główną atrakcją przyciągającą turystów w to miejsce jest obserwacja wieloryba biskajskiego. I jest to jedyne takie miejsce w Argentynie. Dodatkowo, jest to miejsce gdzie wieloryby przybywają w celach rozrodczych i czasem pozostają w zatoce przez cały rok. Niestety okres najlepszy do spotkania z wielorybami kończy się na początku listopada a my byliśmy w tym miejscu na początku grudnia, gdy spotkanie wieloryba w zatoce Golfo Nuevo należy do rzadkości. Ale próbować trzeba... 


Żeby popłynąć na wieloryby trzeba przywdziać odpowiedni strój, ot tak na wszelki wypadek...




Łodzie wożące turystów po zatoce Golfo Nuevo czekają na plaży w specjalnych wózkach. Turyści wsiadają do nich jeszcze na plaży i następnie traktor spycha cały wózek do wody. Przy powrocie łódka wpływa na wózek, jest mocowana i wyciągana traktorem na plażę. 


Tym pojazdem będziemy przeczesywać wody zatoki w poszukiwaniu wielorybów...


Łódź zwodowana, więc płyniemy...







Po kilku minutach dopływamy na wysokość punktu widokowego Punta Pirámides. Pod wysokim klifem, na poziomie wody są tutaj dość szerokie półki na których rządzą słonie morskie... 





Czasem ktoś kogoś pogoni, bo to miejsce miało być jego...









Niektóre nabrzeżne skały faktycznie wyglądają jak piramidy...













A wielorybów jak nie było tak nie ma... I nie będzie...




Zamiast tego pojawia się kilka delfinów...



Kończymy morskie safari. Jedyne co pozostaje to zrobić sobie zdjęcie z pomnikiem wielorybiego ogona...


Wracamy do hotelu, a tu czeka na nas kolejna niespodzianka. Mieliśmy lecieć do Buenos Aires jutro bezpośrednio. Przy próbie odprawy okazuje się, że linia lotnicza zmieniła nam lot i ... polecieliśmy już dzisiaj, kilka godzin temu. Wraz z przemiłym kolegą z recepcji poszukujemy rozwiązania, bo jednak do Buenos dolecieć musimy. W końcu znajdujemy alternatywny lot (za ten przełożony udało nam się odzyskać pieniądze, ale trudność pozostała). Po kilku nerwowych godzinach idziemy tam gdzie wczoraj na ostatnią kolację poza Buenos...
Ta kolacja jest kolejnym sukcesem. Takie kolacje pamięta się długo...





Takie krewetki i taki stek to chyba najlepsze gastronomiczne wspomnienie z Argentyny...






A jutro powrót do Buenos. Czy na koniec będzie boskie? Zobaczymy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz