Kolejny dzień naszych wakacji to niedziela. Postanawiamy wybrać się do jednego z ładniejszych miast GC czyli Teroru. Właśnie w niedzielę w tym miasteczku odbywa się targ, a my lubimy targi .
Zanim jednak dojedziemy historia głupoty MZ . Przed wyjazdem czytałam o różnicach temperatur na wyspie i o ty, że na północy wyspy i w górach potrafi być nawet o kilkanaście stopni mniej niż na południu.
Wstajemy rano, ubieram długie spodnie , sweter i zabieram kurtkę. Idziemy na śniadanie, słońce przypieka jest gorąco. Nasi kompani brykają na krótki rękaw. Zjadamy śniadanko, siadamy na kawkę i papieroska, a słoneczko przygrzewa coraz mocniej. Żegnamy naszych nurków (Iwonka i Robert mają kolejny dzień kursu) i idziemy do samochodu. Otwieram drzwi samochodu, bucha gorąc i ja durna mówię do DZ: poczekaj kochanie ja tylko polecę zostawię kurtkę i założę krótkie spodenki, bo będzie mi za gorąco. I już mnie nie było .
Co było później to za chwilę. Na razie trochę widoczków z drogi do Teroru.
Teror to jedno z najładniejszych miasteczek po stronie północnej wyspy. Zachowało się tu wiele domów wybudowanych w stylu kolonialnym. Centrum miasteczka jest bardzo ładnie odrestaurowane. Miałam wrażenie, że każda z kamienic jest inna, różni się balkonami (wszystkie są drewniane, ale każdy ma jakiś inny detal) oraz fasadami.
Zostawiamy samochód na parkingu podziemnym blisko targu. Wychodzimy na górę i szok. Zimno
jak jasny gwint. Wieje,mało łba nie urwie, chmury czarne. Pańcia w spodenkach na szczęście takich mądrych jak ja było więcej, fajnie wyglądaliśmy wśród miejscowych ubranych w kozaki i ciepłe kurtki.
Idziemy na targ z nadzieją, że wyjdzie słońce .
Spacerujemy sobie po Plaza del Pino wokół porozstawianych straganów , sprzedawcy zachęcają do zakupów lokalnych wyrobów, częstują nimi, ale słońce nie wychodzi. Cały czas jest zimno i zaczyna kropić deszcz. Wszystkie sklepy pozamykane , na tyłach targu znajduje stragany z odzieżą. Tylko, że wszystko w stylu gorszym niż nasza chińszczyzna na bazarku. Szkoda mi wydać kasę na coś co za chwilę wyrzucę. Niestety moja gęsia skórka zaczyna wyglądać jak u indyka na skrzydłach. Postanawiam zakupić coś długiego, trafiłam na stoisko z indyjskim wyrobami i coś wybrałam. Byłam przekonana, że po powrocie do hotelu spodnie wylądują w koszu, ale się myliłam. Już trzy razy były ze mną na wakacjach i pewnie pojadą na kolejne. Nie ma tego złego ……, ale pamiętajcie zimą na GC nigdy nie sugerujcie się pogodą w miejscu, z którego wyruszacie dalej!!!!! Nic nie szkodzi wrzucić do samochodu coś ciepłego na tzw. „wszelki wielki”.
Teror to ważne miejsce dla wszystkich wierzących mieszkańców GC. Znajduje się tu Bazylika Matki Boskiej Sosnowej. Podobno wkrótce po zdobyciu GC przez Hiszpanów (XIV w), w gałęziach sosny rosnącej na placu miało miejsce objawienie Matki Bożej. W miejscu objawienia wybudowano kościół i umieszczono w nim wyrzeźbioną z tejże sosny figurę Matki Boskiej.
Przy bazylice sprzedawano kwiatki
Bazylika"zaliczona" to zapraszam na Plaza de Teror, które jest najpopularniejszym miejscem spotkań i spacerów miejscowych czyli spotykamy się pod kościołem . Następnie przejdziemy al. Alameda, przy której znajdują się najładniejsze domy kolonialne i trochę pokrążymy po bocznych uliczkach. Muszę przyznać, że niektóre z nich były bardzo urocze .
Moja ulubiona uliczka
Po opuszczeniu Teroru udajemy się w kierunku jednego z najładniejszych krajobrazowo miejsc. Mijamy ładniejsze i brzydsze wioski, pola uprawne, górki i dolinki, aż wreszcie docieramy do
Caldera de Bandama to nic innego jak krater wulkaniczny . Podobno największy i o najbardziej regularnych kształtach ze wszystkich kraterów na wyspach Kanaryjskich. Krater ma 1000 m średnicy i 200 m głębokości. Jego dno wypełnia bardzo żyzna gleba i z tego powodu był kiedyś zamieszkały.
Do dzisiaj pozostały ruiny budynków (podobno też sprzęty do uprawy roli, hodowli zwierząt i życia codziennego mieszkańców osady, ale tego nie mogę potwierdzić bo nie widziałam).
Obejście kaldery zajmuje około godziny. Zejście w dół, po jedynej dostępnej ścieżce – półtorej godziny dla wprawionego w bojach. My jesteśmy wygodni, wjedziemy prawie na szczyt Pico de Bandama i popatrzymy na krater z góry . Po wjechaniu na pkt widokowy okazało się, że jest na tyle ładna widoczność, że widzimy też Las Palmas i dalszą okolicę.
Kolejny przystanek to miasteczko Telde. Ma bardzo ciekawą historię. Kiedyś zamieszkiwane przez ponad 14 tyś Guanchów , o których za chwilę więcej napiszę Po zdobyciu wyspy Hiszpanie musieli długo walczyć o tę osadę. Nie będę się rozpisywała o poszczególnych etapach walk i kolonizacji. Nawet już tego nie pamiętam . Była jedna ciekawostka, która ciągnęła mnie do tego miasta. Kościół Św. Jana Chrzciciela z rzeźbą Chrystusa wykonaną z pasty kukurydzianej. No, ja pierdziu rzeźby z pasty kukurydzianej jeszcze nie widziałam , a dodatkowo wykonanej przez Indian z Ameryki Południowej, gdzie moja stopa jeszcze nie stanęła . Muszę to zobaczyć!!!
Niestety na miejscu okazało się, że kościół jest zamknięty na trzy spusty i dupsko kwas już chyba w życiu czegoś takiego nie zobaczę.
Pozostało nam przejść się po dzielnicy San Francisco, która specjalnego wrażenia na nas nie zrobiła, no może byliśmy mega zaskoczeni tym, że zero ludzi i życia jest.
Potem udaliśmy się do parku zwanego ogrodem botanicznym i wróciliśmy do naszego fiacika żeby udać się w drogę do największej atrakcji wyspy i naszego największego rozczarowania, ale o tym później. Teraz parę fotek z Telde.
Naukowcy do dzisiaj nie potrafią ustalić skąd Guanczowie przybyli na wyspy. Jedno jest wiadome nie potrafili żeglować .
Ciekawostką jest, że w XVw, kiedy podbili ich Hiszpanie , Guanczowie nie znali koła i metalu, a jednocześnie potrafili trepanować czaszki, upuszczać krew . Tworzyli też zaawansowaną kulturowo świetnie zorganizowaną zbiorowość. Na czele społeczności stał król, wicekról był sędzią i głównym kapłanem, najniżej w hierarchii znajdowali się chłopi. Nigdy nie wojowali, spory rozstrzygali pokojowo urządzając pojedynki na kije lub zapasy. Praktycznie wszystkie bóstwa przedstawiali pod postacią kobiety.
No, ale dla mnie hitem było to, że kobiety miały prawo do posiadania wielu mężów (o ile chciały bo monogamia też była popularna) i uwaga mężczyźni nie mieli prawa się odezwać dopóki kobieta im na to nie zezwoliła .
No to jedziemy do Aguimes .
Aguimes to miejscowość, w której swój początek ma 15 kilometrowy wąwóz Guayadeque.
Na dnie wąwozu w dolinie rzeki, która kiedyś tam płynęła, wybudowano asfaltową drogę, którą bardzo fajnie się jedzie i podziwia wspaniałe widoki, roślinność i jaskinie. Niestety trochę ciężko się po drodze zatrzymywać na fotki, bo jest spory ruch i dosyć ciasno.
Po drodze mijamy Cuevas Barnejas, czyli miejsce, gdzie do dzisiaj ludzie mieszkają w naturalnych lub sztucznie wybitych jaskiniach. Trochę śmiesznie wyglądają zaparkowane tam samochody, słupy elektryczne czy też anteny satelitarne, ale przecież mamy XXI wiek .
Dojeżdżamy do końca wąwozu, czyli wybudowanej w jaskiniach restauracji Tagoro. Niestety nikomu nie polecam tego miejsca. Tak totalnej komerchy to chyba jeszcze nie widziałam, szok,szok,szok i jeszcze raz szok.
Natomiast, jeżeli ktoś ma troszkę więcej czasu jest to fajny punkt do zostawienia samochodu i udania się na spacer w góry.
Z przykrością muszę stwierdzić, że ostatni punkt naszego dzisiejszego zwiedzania mocno nas rozczarował. Inaczej to sobie wyobrażaliśmy . Dobrze, że chociaż widoki były piękne .
Gdzieś czytałam, że wąwóz porasta około 70 roślin endemicznych, nie wiem czy to prawda, ale wiem, że jest tam ładnie zielono
Po intensywnym dniu czas na kolacyjkę i tradycyjne z naszymi kompanami. Jutro mają przerwę w kursie więc jedziemy razem .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz