poniedziałek, 10 kwietnia 2023

Z Mandozy do Cristo Redentor de los Andes

Dzisiaj zaplanowaliśmy trasę o długości około 450 km w Wysokie Andy. Najdalej od Mendozy położony jest nasz pierwszy cel pomnik Cristo Redentor de los Andes,  czyli Chrystusa Zbawiciela Andów dokładnie na granicy między Chile a Argentyną. Plan ambitny i zobaczymy jak będzie z wykonaniem, gdyż na wyjeździe z Mandozy pogoda nie wygląda zbyt pięknie., Ale nie zniechęcamy się, Co będzie, to będzie i może jednak da się coś zobaczyć...


Z każdym kilometrem trasy mgła rzednie i zaczyna być widać góry...



Odpowiednikiem naszych kapliczek i krzyży przy drogach w miejscu gdzie zdarzył się śmiertelny wypadek są takie domki z flagami...


Z daleka widzimy Lago Potrerillos...  Między chmurami nawet czasami prześwituje słońce...


Lago Potrerillos jest sztucznym zbiornikiem zaporowym na rzece Rio Mendoza, około 30 km od miasta Mendoza, położonym na wysokości 1380 m n.p.m.. Jest to nowy projekt energetyczny zapoczątkowany w 1998 r. Trzy cele tego projektu to: regulacja przepływu wody w rzece, zapewnienie wody dla nawadniania obszarów rolniczych oraz produkcja energii elektrycznej. Zbiornik wodny zaczęto wypełniać w 2001 r.



Zapora skalno-gliniana z betonowym frontem ma 116 metrów wysokości i 395 metrów długości w punkcie szczytowym. Koszt tego projektu wyniósł 312 milionów dolardy. Utworzono zbiornik wodny o pojemności szacowanej na 627 000 tysięcy m³, przy łącznej powierzchni 1500 ha. Bezpośrednio zasila tunel o długości 4274 metrów dwie elektrownie - Cacheuta: 120 MW i  Álvarez Condarco: 61 MW. 



Niestety przy projektowaniu nie przewidziano jednego czynnika - spływu mułu rzeką Mendoza. Po 20 latach eksploatacji pojemność zbiornika zmniejszyła się do 420 000 tysięcy m3 a powierzchnia do 1300 ha. Nie zmniejsza to zdolności produkcyjnej elektrowni, ale wpływa na stan biegu rzeki poniżej zapory...



Poza funkcją gospodarczą jezioro Potrerillos stało się centrum wypoczynku i sportów wodnych.  Ze względu na dość przewidywalne wiatry znajduje się tu sporo ośrodków specjalizujących się w kitesurfingu...



Jedziemy dalej drogą Nr 7 doliną rzeki Mendoza. Jest sobota, więc ruch na drodze nie jest wielki. Jednak co jakiś czas mijamy mocno obciążone samochody transportu międzynarodowego. I nic w tym dziwnego, gdyż jest to główna droga łącząca Argentynę z Chile...






Widoki są piękne tym bardziej, że chmur jest coraz mniej a słońce pięknie świeci...



Droga do serca Andów jest bardzo dobrej jakości zważywszy na teren, przez który przebiega oraz obciążenie ciężkim transportem. Chciałbym, żeby drogi w naszych rejonach górskich były takiej jakości...



Malowniczości tej trasie dodają  liczne tunele...





Chociaż na zdjęciach nie bardzo to widać to  droga cały czas pnie się na coraz wyższy poziom...



Mijamy liczne miejsca gdzie góry mają piękne kolory...










Góry otaczające nas stają się coraz wyższe...















Po drodze robimy krótkie przystanki w miejscach, które najbardziej nam się podobają,  mijamy też kilka miejsc, gdzie należałoby zatrzymać się na nieco dłużej. Najpierw chcemy dojechać do najtrudniejszego miejsca na naszej trasie a to, co po drodze chcemy zobaczyć zostawiamy sobie na spokojną drogę powrotną...







Gdy w oddali zarysowuje się kształt ośnieżonego szczytu Aconcagua wiemy, że zbliżamy się do momentu, gdy trzeba będzie opuścić wygodną asfaltówkę i zjechać na drogę terenową...



Po przejechaniu około 200 km opuszczamy drogę Nr 7 przy Arco de las Cuevas. Chociaż na naszej drodze nie zaobserwowaliśmy zbyt gwałtownych podjazdów z poziomu Mendozy 769 m n.p.m. to wjechaliśmy na drobne 3161 m n.p.m. Praktycznie cały ruch kontynuuje jazdę do Chile przez Tunel Cristo Redentor, podczas gdy my kierujemy się na starą drogę, która przez kilka stulecia była główną trasą łączącą w tym miejscu Chile i Argentynę...
Tak wyglądała nasza droga do tego miejsca:


Zatrzymujemy się na chwilę w miejscu, gdzie rozpoczyna się trasa do Pomnika Chrystusa Zbawiciela Andów. Trzeba rozprostować nogi i dać odpocząć rękom, bo dalej nie będzie łatwo...



Przy bramie znajduje się mapa, która pokazuje Rutas Sanmartinianas - czyli Trasy San Martina. I nie jest to bynajmniej żadna Droga Św. Marcina tylko Trasa Generała San Martina, a to ogromna różnica. Ta trasa to plan przeprawy przez Andy, która była częścią planu opracowanego przez Generała José de San Martín w celu przeprowadzenia kampanii wyzwoleńczej Chile i Peru. A przedsięwzięcie to zaczęło się 12 stycznia 1817 roku w Mendozie, kiedy to pierwsze kolumny ruszyły w kierunku Chile. Armia Andów była jednym z dwóch dużych korpusów wojskowych, które Zjednoczone Prowincje Río de la Plata zaangażowały w hiszpańsko-amerykańską wojnę o niepodległość. Trasą przez dolinę rzeki Mendoza i przełęcz Uspallata, zwaną też Paso de la Cumbre albo Paso de la Bermejo, przemieszczała się  licząca około 800 ludzi część wojsk dowodzona przez brygadiera Juan Gregorio de Las Heras. Po wygranych walkach w Picheuta, Combate de Potrerillos i Guardia Vieja, mogli wejść do Santa Rosa de los Andes na terenie Chile dnia 8 lutego 1817. Natomiast 14 lutego 1817 Armia Andów wkroczyła do miasta Santiago de Chile.


Druga z tablic informacyjnych pokazuje schemat schronisk zwanych Casuchas del Rey lub też Casuchas de la Cordillera. Schroniska te, o murowanej konstrukcji, miały zapewnić miejsce na bezpieczny nocleg lub wypoczynek podróżującym przez Andy. Chodziło przede wszystkim o usprawnienie systemu pocztowego w okupowanych przez Hiszpanów prowincjach. 


Pomysłodawcą tych schronisk był Ambrosio Bernardo O'Higgins. Służył on Imperium Hiszpańskiemu jako Captain General czyli wojskowy gubernator Chile (1788–1796), a następnie jako Wicekról Peru (1796–1801). Pierwszym czynnikiem, który wpłynął na budowę tych schronisk był fakt, że O'Higgins ledwo co uniknął śmierci przekraczając Andy w 1763, a drugim potrzeby zapewnienia komunikacji między częściami imperium podczas Wojny Siedmioletniej. Schroniska zaprojektował sam O"Higgins w 1766 r. Każda z tych budowli mogła pomieścić do 30 osób i w każdej z nich znajdowały się zapasy, w tym yerba mate.  


To odtworzone schronisko Casucha de la Cordillera położone jest na wysokości 3197 m n.p.m. w Las Cuevas. Schroniska takie były rozmieszczone po trasie tak zwanej Drogi Królewskiej i na terenie Argentyny znajdują się cztery z nich.


A obok jako makieta typowy pojazd używany w tamtym czasie przez podróżujących przez Andy...


Ostatnia tablica zawiera podstawowe informacje o celu naszej dalszej jazdy... Otóż granica między Chile a Argentyną została określona w Traktacie Pokojowym z Maja 1902 r. Ale zanim jeszcze strony osiągnęły ostateczne porozumienie biskup Cuyo, monsignor Marcelino del Carmen Benavente, przyrzekł wznieść posąg Chrystusa Zbawiciela aby przypomnieć stronom o chrystusowym przesłaniu pokoju. Zlecenia na wykonanie odpowiedniego pomnika otrzymał argentyński rzeźbiarz Mateo Alonso. Wykonał on wysoki na siedem metrów pomnik z brązu, który początkowo wystawiony był w patio Szkoły Zakonu Dominikanów Lacordaire w Buenos Aires. Pomysł, aby figurę Chrystusa przenieść w Andy rzuciła Ángela Oliveira Cézar de Costa. Miał to być  pomnik pokoju i przyjaźni między narodami Argentyny i Chile. Jako dobrej znajomej Prezydenta Roca udało jej się przekonać obie strony do swojego pomysłu przez co zapobiegła też wojnie granicznej między tymi krajami, za co w uznaniu zasług stała się pierwszą kobietą z Ameryki Łacińskiej nominowaną do Pokojowej Nagrody Nobla.  Na ostateczne miejsce dla pomnika wybrano przełącz Uspallata zwaną też Paso de la Cumbre albo Paso de la Bermejo na wysokości 3832 m n.p.m. (tablica podaje, że na kopcu Św. Heleny na poziomie 3848 m n.p.m.) Pomnik rozebrano na części, przewieziono najpierw 1200 km pociągiem, a następnie wwieziono w częściach na mułach na przełęcz, gdzie w całość poskładał go jego autor osobiście. Molina Civit stworzył dla pomnika granitowy cokół wysokości 6 m. Uroczystość odsłonięcia pomnika miała miejsce 13 marca 1904 przy udziale 3000 obywateli Chile i Argentyny, którzy wspięli się na przełącz. Warto dodać, że jedna z tablic na cokole pomnika mówi, że „Prędzej te górskie turnie obrócą się w proch, niż Chile i Argentyna złamią ten pokój, który u stóp Chrystusa Odkupiciela przysięgli zachować”.


Rozejrzeliśmy się w koło, odpoczęliśmy i nastroiliśmy na ostre doświadczenie. I powiem, że Mały nie jest zbyt szczęśliwy widząc co przed nami. Ruszamy...


Pamiętajmy, że jesteśmy w sercu wysokich Andów gdzie mamy jednej strony Masyw Aconcagua  6,962 m, z drugiej Tupungato 6,570 m. a to już nie są żarty...




Pniemy się pod górę, trzęsąc się niemiłosiernie na bardzo kamienistej i wyboistej drodze, ale przecież damy radę... Dla takich widoków, kto by się poddał?




Oczywiście co kawałek trzeba zrobić przystanek, no bo w trakcie jazdy zdjęć robić się nie da a i kamera w telefonie wariuje...






Za nami już spora część wspinaczki




Niestety, po ponad 15 km, na 2 km przed przełęczą droga nam się kończy... Jesteśmy tu wczesną wiosną i droga nie została jeszcze naprawiona po zimie... Tu małym samochodem, o napędzie na jedną oś i malutkim silniczkiem, nawet nie będziemy próbować przejechać. Zresztą nie my jedni zakończyliśmy jazdę poniżej tego zakrętu...


Ktoś powie, że przecież te pozostałe 2 km dałoby się przejść spacerkiem. Tak, ale nie na poziomie blisko 3800 m, przy silnym wietrze i zmiennej pogodzie........



Zostaje nam tylko podziwiać widoki i mieć nadzieję, że kiedyś tu wrócimy...



Ciepło nie jest - jakieś 10 na plusie i dodatkowo wieje, ale to nie ostudza naszego entuzjazmu...




Tylko Mały z niejakim niepokojem patrzy na drogę, którą teraz trzeba będzie pokonać jadąc w dół...


Szczyt po którego zboczu zjeżdżamy nazywa się Pielgrzymi i liczy sobie ponad 4000 m.








Po stronie Masywu Aconcagua przez cały rok utrzymują się niewielkie lodowce...






W dole widać miejsce gdzie wrócimy na asfalt - miejscowość Las Cuevas... Można powiedzieć, że wręcz metropolia bo liczy sobie aż siedmiu stałych mieszkańców...
















Między żwirem i skałami rosną takie  roślinki...



Za kamieniem pojawia się znajomy żelazny osioł (a może muł)? Znaczy że jesteśmy na dole - zaledwie 3151 m n.p.m. Luzik...


Jeszcze spojrzenie za siebie...


I możemy ruszać w drogę powrotną. Tyle, że po drodze jeszcze musimy zatrzymać się na spacer z widokiem na szczyt Aconcagua...

Ale najpierw na zakończenie film z tego odcinka trasy. Za każdym razem przypomina nam piękne widoki i inspiruje, żeby tam wrócić. Chociaż Mały zastanawia się, jak ona to zniosła i czy ponownie da radę... 






 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz