czwartek, 13 lutego 2020

Phu Quoc plaża Long Beach

Ostatni dzień starego roku postanawiamy spędzić na totalnym luzie....  Zaczynamy od późnego śniadania. Hotel jest w pełni obłożony i nawet przed 10 trudno o wolne stolik na zewnątrz...... ale nam się udaje i zajmujemy stolik przy basenie...... Niestety już za chwilę przekonaliśmy się dlaczego ten stolik był wolny...... Kiedy tylko wiatr powiał od strony południowej rozchodził się niesamowity smród gnijących śmieci...... Idąc na spacer odkryliśmy, że jakiś inteligent zaraz za murem tuż przy barze hotelowym umieścił pojemniki na śmieci...... Wielkie śmierdzące kubły stojące na drodze do plaży...... Takich perełek na Phu Quoc jest więcej ale o nich w dalszych wpisach......



Phu Quoc to największa wyspa Wietnamu mieszcząca się w prowincji Kien Giang. Wyspa zajmuje powierzchnię 574 kilometrów kwadratowych i zamieszkuje ją około 103000 ludności. Wokół wyspy znajduje się 21 mniejszych wysepek. Kiedyś mieszkańcy wyspy utrzymywali się głównie z rybołówstwa i rolnictwa. Obecnie głównym źródłem dochodów jest szybko rozwijająca się turystyka. Wyspa Phu Quoc uznawana jest za jedną z najpiękniejszych wysp Azji. Wielu nazywa ją Hawajami Azji..... jak dla nas nazwa ta jest mocno przesadzona...... i wyspa nie zrobiła na nas jakiegoś piorunującego wrażenia. 
 Miasto Phu Quoc rozwija się bardzo szybko. Wzdłuż Long Beach powstają kolejne pięciogwiazdkowe hotele, restauracje i bary.
Wczoraj oglądaliśmy jak wygląda najbardziej zagospodarowana część Long Beach, dzisiaj idziemy zobaczyć tę bardziej dziewiczą część.



Idziemy w stronę lotniska. Niewątpliwie lądujące nad samą plażą samoloty stanowią atrakcję tego miejsca. Na początku też się zachwycaliśmy ale widząc enty lądujący lub startujący samolot już nawet nie chciało nam się wyciągać telefonu czy aparatu... Na tym spacerze jeszcze się zachwycaliśmy "wielkimi ptakami" i je fociliśmy.....











Im dalej na południe tym plaża jest mniej zagospodarowana i bardziej pusta. Niestety też bardziej brudna..... Przy resortach i restauracjach personel sprząta plaże, chociaż też nie zawsze, tu niestety nikt nie dba o czystość. Chwilami przerażały nas ilości walających się odpadów. Niestety po raz kolejny przekonujemy się, że to nie turyści śmiecą, a lokalsi.........





Niestety nie przewidzieliśmy, że nasz spacer zakończy się przy kanaliku.... Gdybyśmy wyszli szybciej pewnie udałoby się go pokonać. Niestety jak dotarliśmy do tego miejsca woda była już głęboka i nie dawało się przejść. Kilku śmiałków próbowało, ale kapitulowali bo musieliby zostawić rzeczy i przepłynąć..... 






Kolejne powstające hotele niestety psują widoki.












 Zagospodarowana część Long Beach oferuje mnóstwo atrakcji dla turystów. Oczywiście ktoś powie, że to jedna wielka komercha.... My wolimy taką komerchę niż "dziewicze" zaśmiecone plaże. 










 Im dalej na północ tym bardziej plaże są "zaludnione". Jest pełnia sezonu i Sylwester więc nas to nie dziwi.....







Co kawałek rozstawione są "salony piękności" Sporo turystów korzysta z usług masażystek lub kosmetyczek, ale miałam nieodparte wrażenie, ze panie są totalnymi amatorkami, a ceny za zabiegi były bardzo wysokie jak na Wietnam. 


I krótki filmik ze spacerku...



Skały osadowe na wyspie pochodzą z ery kenozoiku i mezozoiku. Te wystające z morza stanowiły atrakcję dla wszelkiej maści amatorów "mega"  fotek. Niestety dosyć silne fale co chwila zmywały kogoś lub podtapiały.... Niektórzy dosyć poważnie kaleczyli sobie nogi szczególnie o kamienie całkowicie przykryte wodą....











Wzdłuż całej zagospodarowanej części plaży znaleźć można bary i restauracje. Jedna z najpopularniejszych restauracji wybudowana została przy samej wodzie. Cieszy się ona ogromną popularnością ale chyba jedynie ze względu na widoki....  
The Rock Corner nie oferuje ani smacznego ani atrakcyjnego cenowo jedzenia. Jest to też chyba jedyne miejsce, gdzie zostanie się oszukanym na sokach..... Zapewniają, że soki są świeże a tak naprawdę serwują soki z kartonu.......








Na Sanset Rock Clif udało nam się znaleźć miejsce bez ludzi..... Czyli musieliśmy długo czekać aż uda się pstryknąć fotkę bez obcych w kadrze...








Przez cały czas po plaży krążą sprzedawcy "smakołyków" - nie są nachalni i nie burzą spokoju turystów.



Teoretycznie cała Long Beach jest plażą publiczną, są jednak miejsca gdzie hotele wbijają tabliczki z informacją, że jest to teren prywatny i należy zapłacić za rozłożenie ręcznika w tym miejscu... Taki proceder nie jest do końca legalny i wielu ludzi nie przestrzega go bo prywatne są tylko leżaki i parasole.

Trochę nas ten spacer po plaży zmęczył wracamy więc do hotelu na relaks przy basenie.

















Tym razem zachód słońca też nas nie zawiódł......














Pewnie siedzielibyśmy przy basenie jeszcze długo, ale przecież trzeba przygotować się do Sylwestra




Tym razem na kolacyjne dania musieliśmy trochę poczekać. Wydawało nam się, że tłumy ludzi wyszły z hoteli o tej samej porze i ruszyły w poszukiwaniu smacznej miseczki.....







Posileni udaliśmy się nad morze.


O północy udało nam się wznieść Noworoczny toast i jeszcze poświętować. Ja byłam lekko rozczarowana bo nie było fajerwerków. Tu jest tradycja rozpalania ogromnych ognisk. Biorąc pod uwagę panujące temperatury i wiatr od morza to te ogniska są trochę bez sensu i stanowią spore zagrożenie dla tych wszystkich drewnianych konstrukcji oraz dla bawiących się. 



Jutro zaczynamy nasz Nowy podróżniczy Rok i zrobimy to jak na Zające przystało.......

A tak na koniec, dla cierpliwych i na wyciszenie...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz