poniedziałek, 19 czerwca 2023

Rejs po Lago Argentino 2

Płyniemy jeszcze głębiej w odnogę Spegazzini do kolejnego dość szczególnego lodowca.




I oto przed nami jest - lodowiec Spegazzini. Swoją nazwę zawdzięcza botanikowi Carlosowi Luisowi Spegazziniemu, który jako pierwszy zbadał lokalną florę. A dlaczego jest dość szczególny? Otóż jest lodowcem o najwyższej wysokości czoła, która w zależności od miejsca waha się w granicach 80-135m.



Po otaczających lodowiec skałach spływają strużki wody, tworząc miejscami niewielkie wodospady.


Niestety, w tym akurat miejscu pogoda nas nie rozpieszcza i nawiane chmury mocno ograniczają widoczność...






Lodowiec Spegazzini należy do tych większych. Jego długość to 25 km a szerokość 1.5 km. W konsekwencji jego powierzchnia to 134 km². Dodatkowo jest zasilany przez lodowce Mayo Norte i Peineta.




Lodowiec ten jest "dwupaństwowcem". Zaczyna się na terytorium Chile, a opada do Lago Argentino na terytorium Argentyny. W konsekwencji należy do dwóch parków narodowych - Parku Narodowego Bernardo O'Higgins w Chile i Parku Narodowego Los Glaciares w Argentynie. 





Przed czołem lodowca, po wodach jeziora, pływa sporo oderwanych od niego gór lodowych. 





























Może na zdjęciach tak tego nie widać, ale w rzeczywistości jest to faktycznie ogromna ściana lodu... I na dodatek kolorowa...















Wystarczy na teraz tego lodu... Odpływamy, ale niezbyt daleko...


Po kilkunastu minutach wpływamy w niewielką zatokę Bahía La Vacas...


... i tutaj, na spokojnej, błękitnej wodzie cumujemy do brzegu, rozkładamy trap i idziemy na spacer po półwyspie Avellaneda w cieniu szczytu Cerro Negro (1710 m).


Puesto Las Vacas daje możliwość odbycia spaceru po lądzie i bliższego zapoznania się z botanicznym aspektem terenów wokół lodowców Patagonii...


Jednocześnie miejsce to, dziś atrakcja turystyczna, posiada swoją fascynującą i nieco tragiczną historię.



Patrząc na zieleń porastających tę okolicę traw nie trudno wyobrazić sobie, że kiedyś mogło tu istnieć gospodarstwo zajmujące się wypasem bydła. Tak też i było. Zanim utworzono Park Narodowy, tereny wokół Lago Argentino należały do właścicieli ziemskich, wśród których był też  Anglik Sixto Wallis, który w 1898 r. zdecydował się sprowadzić krowy z La Pampa. Utworzenie 11 maja 1937 r., przez rząd prezydenta Agustína Pedro Justo, rezerwatów narodowych miało daleko idące konsekwencje. Ochrona przyrody nie współgrała z wypasem bydła, więc na mocy dekretów z 30 września 1949 r. farmerzy, gospodarujący do tej pory na terenie parku musieli opuścić swoje posiadłości i zostali przeniesieni na inne tereny.  



Wygląda pięknie, tyle że wyprowadzili się farmerzy, gauchos, a bydło zostało. I to całkowicie bez opieki i nadzoru. Przyzwyczajone do lokalnych warunków krowy zaczęły mnożyć się na potęgę a ich populacja stanowiła zagrożenie dla terenów chronionych. W konsekwencji w latach 1980 rząd krajowy podjął decyzję o eksterminacji bydła żyjącego w Parku Narodowym, zmieniając później to rozwiązanie na "deportację" tak zwanych "krów lodowcowych" częściowo do uboju a częściowo do dalszej hodowli na innych terenach.
 



I w tym miejscu pojawia się nazwisko Harry Johannes Hilden. Ten imigrant przybył do Argentyny z Finlandii w 1951 r mając 18 lat. W poszukiwaniu miejsca podobnego do jego rodzinnych stron trafił do Patagonii i tu imał się różnych zajęć, ożenił się oraz doczekał dzieci. Na przełomie wieków przyjmuje zlecenie od koncesjonariuszy Parku na usuwanie z niego dzikich krów, "żywych bądź martwych". Ma swój sposób na zwabianie krów - przygotowuje solne lizawki, do których krowy się schodzą.





Swoją pracę, za którą jest bardzo ceniony, Harry Johannes Hilden wykonuje do 2004 r. Niestety 7 lipca 2004 r. jego najmłodszy syn, José Hilden, ginie w wypadku samochodowym w Río Gallegos. Pogrążeni w żałobie rodzice opuszczają dom w Puesto Las Vacas i próbują powrotu do Finlandii. Bezskutecznie. Po trzech miesiącach wracają do El Calafate, gdzie spędzą resztę życia. Erna Hilden zmarła 22 grudnia 2006 roku, a jej prochy zostały rozsypane, podobnie jak prochy jej syna José, w wodach strumienia, który przepływa w pobliżu domu Hildenów. Harry Hilden do śmierci mieszkał w Rio Bote. W El Calafate jest legendą...


Kiedy widzę ten pozostały po rodzinie Hildenów dom aż trudno mi sobie wyobrazić, jak można było tu żyć przez okrągły rok...... latem i zimą, z rodziną, przez 5 lat. Bez drogi, bez prądu, bez jakichkolwiek udogodnień...


A jeśli chodzi o krowy lodowcowe, to praktycznie całość ich populacji została z parku usunięta...


















Pora kończyć spacer i wracać na nasz statek... 





A to jeszcze nie koniec przeżyć na dzisiaj. Przed nami jeszcze lodowiec Perito Moreno...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz