środa, 15 listopada 2023

Amboseli - popołudniowe game drive

Dojechaliśmy pod Bramę Kimana by wjechać do Parku Narodowego Amboseli. Kolejka czekających na wjazd spora a Joseph poszedł załatwiać "papierologię"... 




Przy wjeździe do parku kręci się kilkoro sprzedawców pamiątek. Stoi też kilka straganów, więc dla zabicia czasu idziemy obejrzeć, co oferują...



Małemu spodobały się koraliki, więc w dalszą drogę ruszymy z taką niewielką pamiątką...



Zanim zaczniemy obserwować dzikie życie w Amboseli przyda się garść informacji o parku.

Tereny obecnego Parku Narodowego do połowy XX w. stanowiły tereny myśliwskie. Obszar Amboseli był ulubionym miejscem polowań między innymi Ernesta Hemingwaya. Stąd widział doskonale szczyt Kilimandżaro i zapewne to dało początki sławnych opowiadań, w tym 'Śniegi Kilimandżaro".

Informacja bieżąca - na terenie parku od dłuższego czasu nie padał deszcz, w konsekwencji tereny parkowe są w dużej części wyschnięte, występuje dotkliwy brak paszy dla żyjących tu zwierząt, a występujące obszary podmokłe znacznie zmniejszyły powierzchnię i woda w nich jest coraz mocniej zanieczyszczona.
Park Narodowy Amboseli powstał w 1974 r. i objął powołany już w 1968 r rezerwat oraz otaczające go tereny. Obszar parku to 390,26 km² terenów głównie płaskich przy granicy Kenii z Tanzanią. Po stronie tanzańskiej znajduje się najwyższy szczyt Afryki - Kilimandżaro o wysokości 5895 m (więcej o tym szczycie w kolejnym wpisie). Szczyt ten tworzy w Tanzanii Mount Kilimanjaro National Park, który graniczy z Amboseli.


 "Papierologia" załatwiona możemy ruszać na spotkanie z mieszkańcami parku.
Na początek spotykamy się z samcem gazeli Granta - w polskiej terminologii znanej bardziej jako gazela masajska.



W tle widać natomiast, że niezbyt dawno miejsce to odwiedziły też słonie...


Kilkaset metrów dalej paraduje para strusi - Pa Struś w czerni i Pani Strusiowa w szarościach i brązach...






Strusie nagle przyspieszyły bo między krzakami pojawiła się hiena cętkowana, której prawidłowa nazwa polska to krokuta cętkowana, która najwyraźniej poszukiwała czegoś na obiad...



A szanse na obiad były, po bardzo blisko pasło się kolejne stado gazeli Granta...







Całej sytuacji na ziemi, ze szczytu drzewa, przyglądał się piękny sęp afrykański, który zapewne analizował szanse na to, że również załapie się na jakiś posiłek...




Jeździmy, oglądamy kolejne zwierzęta, ale jednocześnie widzimy, że ich sytuacja jest wręcz tragiczna. 

Ten fragment Amboseli (i jak zobaczyliśmy też następnego dnia większość terenów parku) z niedoborów wody zamienił się w pustynię. Wszędzie unoszą się tumany kurzu. Co jakiś czas tworzą się trąby powietrzne kurzu zbieranego przez wiatr. I w tym kurzu widzimy coraz więcej szczątków zwierząt, które padły z braku paszy i wody...




Godziny tej biednej gazeli są już niestety policzone...


Podczas gdy w Masai Mara wędrujące stada gnu składały się z aktywnych, dobrze odpasionych osobników tutaj gnu są apatyczne i w większości po prostu chude...



Spotykamy całe rodziny słoni. Ale słoń potrzebuje jednak sporo paszy i to codziennie. A te słonie najlepiej też nie wyglądają...






Chyba najlepiej w tej sytuacji radzą sobie strusie...



Widzimy przed sobą kawałek zieleni i wodę. Może tam jest lepiej? 


Ten spory fragment Parku Amboseli nazywa się Ol Tukai.  Jest to błotnista niecka, wypełniona wodami spływającymi z masywu Kilimandżaro, porośnięta wodorostami. Jednak tej wody jest coraz mniej i jej jakość jest coraz gorsza...



Z Ol Tukai korzystają wszystkie zwierzęta, ale głównie słonie, które brodzą w wodzie sięgającej im do brzucha oraz hipopotamy...




Ale i hipopotamom robi się tu zbyt ciasno i również przenoszą się za tęczowy most...


Oczywiście zawsze ktoś korzysta na sytuacji katastrofalnej dla części populacji. Niewątpliwymi wygranymi są marabuty. Im jedzenia nie brakuje, bo żywią się padliną...




Kolejni wygrani w tej sytuacji to sępy, których są tu całe stada. Jednak wspólne wysiłki wszystkich "ścierwojadów" nie są w stanie oczyścić całego terenu z padliny. I są miejsca, gdzie w powietrzu unosi się smród gnijącego mięsa... 


Zastanawiamy się, ile z tych małych, tegorocznych słoników przeżyje do kolejnego roku...



Jest w tym towarzystwie i kolejna Pani Strusiowa...



... a dalej całe stadko strusi...


Obserwujemy kolejną rodzinę słoni, rodzinę wielopokoleniową gdzie są mamy, ciocie, młode zeszłoroczne i tegoroczne. Idą i wzbijają tumany kurzu...











Na dziś wystarczy. Słońce już chyli się ku zachodowi. Na naszej drodze spotykamy jeszcze bawoła...



W drodze powrotnej zastanawiamy się, gdzie podziały się bujne pastwiska, wysokie zielone trawy ze zdjęć Amboseli. Niestety susza to susza. I mimo gęstych chmur deszczu brak. Coś jednak między tymi chmurami prześwituje... 


Jest, widzimy w oddali sam wierzchołek Kilimandżaro...



Tylko gdzie są te sławne "śniegi Kilimandżaro"? Jakoś tak niewiele z nich zostało. Zobaczymy, może jutro widoczność rano będzie lepsza...



W drodze do lodge podziwiamy kolory zachodu słońca.











Jeszcze tylko 3 km piekielnej drogi do lodge a tam czeka już na nas kolacja... 




I jeszcze krótki filmik ze strusiem i słoniami w rolach głównych...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz