wtorek, 25 lutego 2020

El Nido Tour C

Nasz hotel - Ipil Suites El Nido mieścił się w naszych limitach cenowych, a wykazywał niewątpliwe zalety z naszego punktu widzenia. Po pierwsze był zlokalizowany w samym centrum i wprost po przeciwnej stronie ulicy od naszego operatora wycieczek po okolicy. Po drugie oferował dwuosobowy pokój z łazienką gdzie była gorąca woda przez cały dzień i balkonem co niewątpliwie ma znaczenia dla palacza i osób lubiących zakończyć dzień z drineczkiem w ręku po wieczornej toalecie. Po trzecie w cenie było śniadanie bufetowe no i po czwarte w pokoju była lodówka, co w tych temperaturach ma znaczenie istotne. No, a na spacer do morza, plaży czy pobliskich restauracji i sklepów odległości mierzone były w dziesiątkach, a nie setkach metrów. Na miejscu okazało się też, że personel jest bardzo miły, przyjazny i pomocny więc było tak jak nam potrzeba...






Wybranym przez nas operatorem oferującym lokalne wycieczki było biuro Northern Hope Tours polecone w sieci przez kilka osób. Już podczas przygotowań do wyjazdu kontaktowaliśmy się z nimi ustalając czego potrzebujemy i w konsekwencji mieliśmy nie tylko zaplanowane atrakcje ale i całkiem przyzwoitą zniżkę na imprezy. Nasz wybór obejmował tury A, B i C oraz dzień na Nacpan. Okazuje się, że kolejność imprez jest praktycznie dowolna więc rozpoczęliśmy od Tury C...


Zanim jednak ruszyliśmy w morze obejrzeliśmy sobie dokładnie mapę naszych eksploracji wokół zatoki Bacuit i nie tylko...


No to wyruszamy na pierwszą wyspiarską wyprawę... Oczywiście po dobrym śniadanku...


Trochę przerażało nas gdy w drodze do naszej łódki patrzyliśmy na sposób załadunku pasażerów na inne łódki oraz na liczbę turystów na tych łódkach...



Okazało się jednak, że nasza łajba stoi przy nabrzeżu i wsiadamy "suchą nogą" na pokład a i pasażerów jest poza nami tylko kilka osób. 


Ruszamy z zatoki El Nido i udajemy się w kierunku przesmyku między Palawanem, a wyspą Cadlao, żeby wypłynąć na zatokę Bacuit. Widoki od samego początku są piękne. Widać też coraz więcej piaszczystych plaż na mijanych brzegach wysp...





W oddali widać nasz pierwszy cel - Helicopter Island. Ale to jeszcze kawałek...






Mijamy kolejne małe i większe plaże na wyspie Cadlao, do których dostęp możliwy jest tylko łódkami. Można się też tam wybrać wynajmując prywatną łódkę albo kajak... Ale plażowanie w takim miejscu wcale nie jest "za darmochę". Praktycznie każda plaża ma jakiegoś swojego właściciela, który pobiera od gości opłatę...



Nasza Helicopter Island rośnie w oczach. Dlaczego Helicopter? Bo oglądającemu jej kształt skojarzył się z helikopterem bez wirników, i tak już zostało...




Jednym z popularnych miejsc postoju przy wyspie Cadlao jest plaża Pasandigan Cove...




Nasz Helikopter coraz bliżej. Płyniemy wyraźnie w stronę jego ogona bo tam znajduje się pierwsza nasza plaża na dziś - Helicopter Beach...




Wprawdzie nie jesteśmy tu ani pierwsi ani jedyni, ale plaża jest na tyle duża, że tłoku nie ma. Jest za to biały piaseczek, błękitna woda i bogata zieleń... No to grasujemy...






Poza ludźmi są też na plaży i wokół niej różne zwierzaki ale my dostrzegamy głównie ptaki...




Ponieważ jest odpływ na odkrytych skałach i w płytkiej wodzie zauważyć można wiele form przedstawicieli mieszkańców rafy koralowej...










Czas mija szybko, a kolejne wyspy czekają. Trzeba więc wracać na łódź... Kolejna wyspa to Matinloc.










A po drodze mijamy kolejne odludne, dostępne tylko łodzią plaże...








W końcu dobijamy do jednej z plaż przy Matinloc Shrine...




I tu drobna uwaga - te skałki wręcz zachęcają do wspinania się po nich wyżej dla lepszych widoków. Tyle, że niewielu zastanawia się jak trzeba być przy tym ostrożnym. Krawędzie tych skałek są ostre jak żyletka i przekonało się o tym kilku śmiałków, którym trzeba było zaklejać cieknące krwią skaleczenia...







Gdy jednak połazimy po skałkach zachowując zdrowy rozsądek, widoki są warte wysiłku...








Poza widokami, jednym z powodów dla zatrzymania się w tym miejscu są pozostałości Matinloc Shrine. Wieść gminna niesie, że właścicielem tego miejsca był niejaki Jablon Fernandez, niezmiernie bogobojny obywatel. Podobno w 1965 miał wizję nakrytej kopułą altany na 12 filarach jako kaplicy Najświętszej Marii Panny. Postawienie tej budowli miało, zgodnie z przepowiednią, dawać wspaniałe połowy ryb w okolicznych wodach. No i powstała w 1982 r kaplica w kształcie zgodnym z wizją. Pojawiły się też krzyże, ławeczki wokół, aniołki... Tyle, że nie było gospodarza i miejsce bardzo szybko popadło w ruinę. I taką ruiną jest do dziś... Czyli jest to obraz kolejnej wizji, która w rzeczywistości okazała się totalną klapą... Ale miejsce samo w sobie jest ciekawe...




Rozglądamy się jeszcze po plaży i łazikujemy po skałkach gdy pada hasło - odjazd... No to do łodzi...



A na łodzi zauważamy, że na rufie dymi się z grilla... Znaczy się niedługo będzie obiad...


Przepływamy przez Cieśnine Tapiutan oddzielającą wyspę Matinloc od wyspy Tapiutan i zatrzymujemy się na kolejnej piaszczystej plaży Talisay Beach... A że lunch musi jeszcze "dojrzeć" mamy czas na zbadanie plaży i jej okolic...
























No i na piknikowym stoliczku pojawia się przygotowany przez załogę lunch. I przyznać trzeba, że chłopaki zdecydowanie poprawili naszą opinię o kucharskich zdolnościach Filipińczyków bo każda z potraw była bardzo dobra. W szczególności posmakowała mi grillowana ryba, a Małemu oczywiście krewetki i kalmary...  





Po lunchu chwila relaksu i płyniemy dalej. Nasz kolejny cel to Secret Beach...




Płyniemy sobie wzdłuż skalistych brzegów Matinlock podciętych przez morskie pływy aż tu między skałami pojawia się okienko... Okienko  to wrota do Secret Beach. Normalnie przepłynąć przez nie można tylko w czasie odpływu. Podczas przypływu trzeba nurkować...








Odpływamy od wejścia do Secret Beach ale pozostajemy na Matinloc i kierujemy się do Hidden Beach - ukrytej plaży... I przyznam, że ukrytych plaż jest tu więcej. Żeby dostać się do niektórych z nich trzeba opłynąć skały i znać miejsca, którymi można przepłynąć przez rafę...













Przy Hidden Beach spacer po dnie nie był najprzyjemniejszy bo sporo kawałków kamieni utrudniało spacer po dnie. Jednak widoki rekompensowały wszystko...























Z plaży można też wyjść wąskim tunelem między skałami...













No i po tych doświadczeniach pierwszej tury wracamy do El Nido.









No ale przecież dzień nie może zakończyć się bez spaceru po miasteczku i pozaglądania w różne dziury. Tym razem obejrzeliśmy sobie lokalny parafialny kościół...



No i wróciliśmy na plażę, gdzie po zmroku toczy się restauracyjne, i nie tylko, życie przy świecach i nie tylko...





To był piękny i naprawdę udany dzień. A jutro zaplanowaliśmy wycieczkę na plażę Nacpan...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz