piątek, 16 czerwca 2017

Kambodża dzień czwarty

Ostatni dzień w Siem Reap. Ostatnie pyszne śniadanko, oddajemy klucz od pokoju, rozliczamy się. Zostawiamy "pod opieką" recepcjonistów nasze walizki i opuszczamy nasz hotel , który był świetnym wyborem,  pod względem lokalizacji, obsługi, atmosfery, jedzenia i w pełni zasługiwał na swoje 4 gwiazdki.





Jedziemy na lokalny bazar. Bazary zawsze są niesamowite, mieszanina zapachów, towarów, kolorów, sprzedających i kupujących, te miejsca żyją własnymi prawami. Tu nie ma sanepidu, kas fiskalnych, wag elektronicznych, nikt nie przestrzega 1000 nakazów, głupich przepisów. Na chodzenie po bazarze nie mamy zbyt wiele czasu, ale musimy zobaczyć co kupują lokalsi. Tylko w takim miejscu możemy się dowiedzieć co jedzą Kambodżanie, jak bogata jest ich kuchnie, jakie warzywa uprawiają, jakie zwierzęta hodują, jakich przypraw używają itd....
Bazar zaskakuje nas ilością sprzedawanych towarów, znaleźć tu można wszystko od bagietki po wyroby ze złota. Wszystko bardzo ładnie wyeksponowane.   





Najpiękniejsza scena na bazarze. Akt bezwarunkowego oddania się przyjacielowi, dla mojego pana zrobię wszystko. Mój pan jest niewidomy, muszę zarobić na jedzenie dla niego. Siedzę w tej duchocie, koło mnie przechodzą setki ludzi, chce mi się pić, czuję zapachy mięsa, ale ja nie odejdę ani na chwilę. Trzymam przez cały czas w pyszczku wiaderko, proszę dajcie mi zarobić na jedzenie.....

Ten biedny psiak przez cały czas w zaciśniętym pyszczku trzymał wiaderko, nie mógł się wentylować, nie mógł naturalnie dla siebie oddychać. Zapewne strasznie cierpiał, ale pomagał panu.



Wspomogliśmy "dzielnego pracownika", był bardzo szczęśliwy, że ktoś poświęcił mu chwilę i go pogłaskał. Szkoda, że nie mamy więcej czasu....

Jedziemy do Preah Ko do Świętego Byka

Świątynia została zbudowana pod koniec IX wieku (879) przez króla Indravarman I. Poświęcona była bogu Siva.
Preah Ko  świątyni grobowa  zbudowana dla  rodziców i dziadków króla  oraz  poprzedniego króla Dżajawarmana II i jego żony. Na tarasie zachowała się to grupa sześciu ceglanych wież ustawionych  w dwóch rzędach. Trzy wieże w pierwszym rzędzie symbolizują przodków ze strony ojca , trzy w drugim rzędzie ze strony matki króla. Świątyni strzeże święty byk.
Na przeciwko świątyni obejrzeć  można makietę Angkor Wat.








Jako kolejną odwiedzamy świątynię Bakong zbudowaną przez króla Indravarmana I, który w 881 roku poświęcił ją bogu Siva. To kolejna po Preah Ko najwcześniejsza świątynia z 600-letniego okresu Angkoru należąca do tak zwanego Roluos Group
Świątynia Bakong wybudowana była w centrum Hariharalaya i symbolizowała Górę Meru.
 








Odpuszczamy sobie ostatnią świątynię z Roluos Group czyli świątynię Lolei i jedziemy zobaczyć  Taras Słoni
Taras usytuowany był dokładnie w środku  Angkor Thom i był trybuną honorową, z której król i dostojnicy oglądali defilady oraz widowiska.











Na przedłużeniu 300 metrowego Tarasu Słoni znajduje się Taras Trędowatego Króla wzniesiony w XII wieku. Taras przepięknie zdobiony jest  medytującymi apsarami, scenami z życia ówczesnych oraz zwierzętami.







Przechodzimy na teren dawnego Pałacu Królewskiego. Z siedziby monarchów zachowało się niewiele.




Najokazalszą ocalałą budowlą jest Pałac Niebiański czyli Phimeanakas, królewska kaplica.










Następnie udajemy się w kierunku Tep Pranam. Świątynia ta została wybudowana pod koniec IX wieku z rozkazu króla Yasovarmana. Była to świątynia buddyjska. Świetnie zachował się posąg duży  Buddy siedzącego na kwiecie lotosu.







Dochodzimy do niewielkiej, ale jakże pięknie i majestatycznie wyglądającej Preah Palilay. W tym miejscu wyraźnie widać jak natura ponownie upomina się o odebrane jej skarby. Na pozostałych po obcięciu korony pniach drzew wyrastają nowe odnogi, ściany pokryte są mchem, wokoło pełno krzaków.
Wystarczy odejść kawałeczek w bok i możemy poczuć się jak pierwsi odkrywcy Angkor. Po dokładnym rozejrzeniu się widzimy jak w gęstwinie drzew i krzewów dżungla ukryła, jeszcze nie oczyszczone, ruiny. Ciekawe ile cudeniek skrywa? 








Wracamy na parking, na którym w cieniu przepięknego fikusa kwitnie drobny handel.





Przez Północną bramę wyjeżdżamy z Angkor Thom.








Naszym kolejny celem jest Prasat Preah Khan - Świątynia Miecza znajdująca się w Nagara Jayasri, mieście zwycięstwa, czy jak kto woli "zwycięskiego królewskiego losu"
Preah Khan wybudowana została dla upamiętnienia ostatecznego rozprawienia się z Czamami , w XII wieku na rozkaz króla Dżajawarmana VII.  Pierwotnie służyła jako klasztor buddyjski i szkoła, zamieszkiwało ją ponad 1000 mnichów. Przez krótki okres była również rezydencją króla Dżajawarman VII podczas przebudowy jego stałego pałacu w Angkor Thom.
Preh Khan zajmuje obszar ponad 3 hektarów, a na jej terenie znajdowało się około 430 posągów Buddy.










Świątynia jest wymarzonym miejscem dla miłośników fotografowania. Odwiedza ją stosunkowo niewielu turystów, zachowało się sporo budowli, rzeźb, reliefów. Wdzierająca się do świątyni natura uatrakcyjniła plenery.













Jedyna odnaleziona w całym kompleksie Angkor khmerska budowla o takiej konstrukcji. Architektura bardzo przypominająca grecką. 








Natura to fantastyczny artysta......






Po wyjściu z kompleksu, przez dłuższą chwilę, rozkoszujemy się przepiękną panoramą.



I ruszamy w kierunku SPA, tak tak już Khmerowie mieli swoje spa.




Nasz cel to Neak Pean. Świątynia wybudowana w XII wieku przez króla Dżajawarmana VII. Była to świątynia buddyjska.   
 
Święta oczyszczająca wyspa. Khmerowie przybywali tu w celu "oczyszczenia i uzdrowienia", wierzyli że taką moc ma sadzawka otaczająca świątynię. Coś w tym musi być. Wysiadamy z tuk tuka, idziemy w kierunku świątyni, naszym oczom ukazuje się obłędny widok cichego, spokojnego jeziora z przepiękną roślinnością. Wchodzimy na drewniany most, słońce chyli się ku zachodowi; magia barw, śpiew ptaków, wyrastające z jeziora drzewa i krzewy; nagle zapominamy o zmęczeniu, bolących nogach, stresie przed nocnym autobusem, tu jest nieziemsko pięknie.

Idziemy przez długi most, gryzą nas komary, nic to czar miejsca rekompensuje wszystko.

Dochodzimy do centralnego sanktuariom w kształcie lotosu zatopionego w wodzie. Bez trudu odnajdujemy posąg Balaha- uskrzydlonego konia ratującego żeglarzy.



Jeden z 4 basenów otaczających sadzawkę ze świątynią

Buddyjska świątynia i strzegące ją postaci. 








 W oddali widoczny zatopiony w wodzie Balah.







Ostatnia odwiedzana przez nas świątynia to Ta Som, kolejna buddyjska świątynia zbudowana w XII wieku z rozkazu króla Dżajawarmana VII. Świątynia była klasztorem, bogato zdobiona z ogromną ilością rzeźb.
po przyjechaniu na miejsce okazuje się, że Ta Som jest  w trakcie rekonstrukcji. Niestety część wnętrz uległa całkowitemu zniszczeniu i nikt nie jest w stanie odtworzyć ich  dawnego wyglądu.
Z zewnątrz świątynia wydaje się być spójną uporządkowaną bryłą, wewnątrz poruszanie się po niej przypomina pokonywanie kolejnych pól skomplikowanego labiryntu.  







W tym miejscu doznajemy największego rozczarowania , ściana ze słynną twarzą Buddy oplecioną przez korzenie drzewa jest cała w rusztowaniu.





Niestety czas biegnie nieubłaganie, przed nami ostatnia świątynia East Mebon. Zbudowana w X wieku na rozkaz króla Rajendrawana II.

Świątynia poświęcona jest bogu Siva nz cześć rodziców króla.  
Świątynia nie jest najlepiej zachowana. Słynie z tego, że to właśnie tu odnaleziono największy khmerski posąg Buddy z brązu, który obecnie znajduje się w Muzeum Narodowym w Siem Reap.

Jedyna zachowana w całości oryginalna rzeźba w całej świątyni to figura przedstawiająca słonia.






Świątynia wyposażona była w  rynny,  przypominające  znane nam rzygacze.





Dzisiejszy dzień obfituje w sceny przyjaźni i oddania najważniejszym istotom w życiu. Najpierw piesio dbający o los niewidomego pana, teraz chłopczyk, niosący swojego przyjaciela...... Poganiam zwierzaki, ale piesia niosę na barkach, niech się przyjaciel nie męczy i czuje "wyróżniony".
Nie wytrzymałam oddałam mu wszystkie prezenty, które miałam przygotowane dla dzieciaczków w okolicy naszej ulubionej restauracji w Siem Reap. Chwycił mnie za serce ten chłopaczek.











East Mebon to nasze ostatnie miejsce, czas wracać do Siem Reap i nocnym autobusem udać się na plażowanie do Sikhanoukville .
Jest mi smutno, nie widziałam wszystkiego, czuję niedosyt, moje wewnętrzne "ja" podpowiada mi, że nie chce jeszcze wyjeżdżać... ech łezka w oku się ciśnie i tu nagle, natura robi nam prezent. Wspaniały zachód słońca. Jupi,









Jestem szczęśliwa, piękniej nie mogło się zakończyć nasze zwiedzanie.
Wracamy   do Siem Reap , przed nami kolacja i wyjazd na błogie lenistwo do Sihanoukville.
Wybieramy sprawdzoną przez nas już wcześniej restaurację, którą polecam wszystkim.







Kupa ludzi, jak zwykle; znajdujemy wolny stolik, zamawiamy jedzenie, ja ze stresu, przed nocnym autobusem Mohito (pyszne było) i czekamy spokojnie na zaserwowanie. Mija 20 min, a my dostaliśmy tylko z picie, 30 min, mam nerwa!!! Jeszcze musimy dojść do hotelu, odebrać bagaże, umyć się i o 19.30 ma po nas przyjechać ktoś, kto nas odtransportuje do autobusu. W końcu przynoszą jedzenie, pachnie pięknie. Smakuje, jeszcze lepiej. Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że kuchnia kambodżańska jest świetna, a tak się jej obawiałam, po przeczytaniu wielu recenzji. Moja dewiza się sprawdza: oczy i nos to najlepszy doradca kulinarny.



 


Po kolacyjce "lecimy" do hotelu. Odbieramy walizy, szybkie myjku i czekamy na transport, i czekamy, i czekamy. Obsługa hotelu zaniepokojona pyta, czy wiemy kiedy odjeżdża nasz autobus.
Tak wiemy za 15 min Diablonerw nam chodzi.... a to spokojnie poczekajcie, my zadzwonimy. Po chwili przychodzi recepcjonista i nas uspokaja, mają dzisiaj duży ruch, czekajcie, bez was nie wyjadą....... taka scena powtarzała się 4 razy...........  Po mniej więcej godzinie, od planowanego odjazdu naszego autobusu, pojawia się tuk tuk, wrzuca nasze walizki; wsiadamy, witamy się z pasażerem i w drogę. Kierowca odjechał z takim impetem, że tylko świst błysk i  walizki  spadły  z tuk tuka. DZ  niecenzuralne słowa po polsku  wydał  z siebie zanim przeszedł na angielski. Kierowca zatrzymał się zebrał bagaże i ruszył . Nasz towarzysz zapytał: jesteście z Polski?, jak wsiedliście to się nie domyśliłem, mówiłeś takim ładnym angielskim, ale moja mama jest Polką, ja nic nie mówię po polsku tylko rozumiem szczególnie brzydkie słowa i brzmiały mi tak znajomo........ tak mnie to rozbawiło, że zapomniałam o spóźnieniu i nocnym  autobusie, którym tak się bałam jechać.  Autobusy miały być w strasznym stanie, a jazda nimi koszmarem.


Okazało się, że autobus był bardzo przyzwoity. Jedyną wadą był brak drabinki lub jakiekolwiek podpórki umożliwiającej dostanie się na górne łóżko.










 Autobus rusza, a my idziemy spać. Jutro obudzimy się w Sihanoukville.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz