piątek, 19 listopada 2021

Luang Prabang do Vang Vieng

 Przed odjazdem naszego busika do Vang Vieng mieliśmy jeszcze nieco czasu, więc znowu przeszliśmy się po porannym targu w Luang Prabang w poszukiwaniu tego, czego jeść byśmy nie chcieli, czego nie jadamy, co moglibyśmy zjeść ale wolelibyśmy nie wiedzieć, że jemy właśnie to... Już na początku trafiamy na węże i żaby... I jak widać na kolejnych zdjęciach przeznaczonych do konsumpcji żab jest kilka rodzajów. Skończą zapewne jako żabie udka na czyimś talerzu (później w Wietnamie przekonaliśmy się, że danie z żaby może być bardzo smaczne...).





O to, co znajduje się w misce wyłożonej folią woleliśmy nie pytać, bo może lepiej nie wiedzieć... Tak jak i co to test to coś obok kury...



Wszelkiego rodzaju szczury reprezentowane są na targu bardzo licznie. Można je kupić jako świeże mięsko lub jako porcje już grillowane czy też suszone...





To natomiast wyglądało mi niestety na zwłoki niewielkiego psa... Takie "rarytasy" wymagają zapewne solidnego przyprawienia, więc w wielu miejscach obok nich oferowany był czosnek... 





Można też było zaopatrzyć się w podstawowy produkt do ugotowania zupy żółwiowej...


Na kilku straganach spotkaliśmy też owady w postaci larw... Nie nasza bajka, ale podobno po przygotowaniu smakują jak chipsy...




Popularnym dodatkiem w laotańskiej kuchni są grzyby jakich w naszych sklepach nie spotkamy...


Jeżeli danie będzie odpowiednio doprawione, np. limonką oraz słusznie ostre to kto tam będzie zastanawiał się z czego pochodziło mięso użyte do jego przygotowania. A ostrej papryki różnych rodzajów jest w Laosie dostatek...


No a że niczym nie da się zamaskować lepiej składu dania potrzebne są zioła i warzywa... I będzie spoko...


Punktualnie o 10:00 przyjeżdża po nas kierowca i zawozi nas na terminal minibusów, gdzie zwożeni są podróżni z różnych miejsc by ruszyć w drogę, nie tylko do Vang Vieng. Busiki to fajne produkty Toyoty o formie raczej niespotykanej w Europie, bardzo solidne i wytrzymałe...


Na pożegnanie jeszcze rzut oka na zdobiące poczekalnię storczyki...


Wsiadamy na nasze miejsca i ruszamy w drogę. Przed nami niecałe 200 km i około 4 godziny jazdy. Zobaczymy, jakie po drodze będą widoki...


Początkowo droga biegła, po terenie prawie płaskim, doliną między polami z których zebrano już ryż i tylko dalej w tle nad wszystkim dominowały góry...





Mniej ciekawie zaczęło się robić po około godzinie jazdy, gdy droga zaczęła piąć się stromo w górę i dodatkowo okazało się, że dojeżdżamy do podstawy chmur... Bardzo znacznie zmieniło się nachylenie drogi osiągając miejscami 16%. Droga stała się też dużo bardziej kręta...








Później okazało się, że część drogi jest w przebudowie i było ciekawie...


Skarpa, jaką tu widać na szczycie zakrętu to "łapacz" dla pojazdów, które mają problem z wyhamowaniem... 


Z tej jazdy przez góry leżące pomiędzy Luang Prabang a Vang Vieng powstał nieco przydługi, ale pokazujący jak niebezpieczna to droga film, który obejrzeć można poniżej.




No i skończyła się droga w dół, wjechaliśmy w płaską dolinę rzeki Nam Lik...




Po dojechaniu do miejscowości Kasi przyszedł czas na posiłek Pana Kierowcy, czyli półgodzinną przerwę w podróży...






Rozejrzeliśmy się trochę wokół... Dzieci właśnie wracały ze szkoły...



Do hotelu zostało nam już tylko około 60 km... A dookoła coraz ładniejsze góry...






No i jest nasz Vansana Vang Vieng Hotel. Hotel okazał się super a nasz pokój nie tylko oferował wszystkie wygody i piękne widoki z balkonu...







Hotel położony jest nad samym brzegiem rzeki Nam Song (lub też Nam Xong) praktycznie w centrum Vang Vieng. Tak więc z jednej strony mamy widok na miasteczko z hotelami, guesthousami i restauracjami zaś z drugiej basen, ogród oraz widoki na rzekę i góry na jej przeciwległym brzegu...





Szybka zmiana stroju i ruszamy załatwiać pilne sprawy związane z planowanymi na kolejny dzień atrakcjami. A czasu zbyt wiele nie mamy... Więc w miasto...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz