piątek, 29 stycznia 2021

Dzień ostatni i powrót

Dziś ostatni dzień naszych wakacji na Sri Lance. Wieczorem wylatujemy do kraju. Udało się przedłużyć pokój do wyjazdu, więc postanawiamy, że ten dzień spędzimy wypoczynkowo. Najpierw przejdziemy się jeszcze po hotelowym ogrodzie. Podjazd do hotelu otacza niewielki obrośnięty gęstymi drzewami i krzakami staw, na którym kwitnie całe pole lotosów. A w gałęziach drzew ukrywają się ciekawe ptaki i nie tylko. No to poszukamy, co znajdziemy...




















Prognoza zapowiada solidny wiatr, więc obsługa hotelu zdecydowała, że trzeba pozbierać orzechy kokosowe ze znajdujących się wokół basenu palm, żeby przypadkiem ktoś nie został trafiony takim pociskiem...




Plaża ciągle piękna, piaseczek mięciutki, woda cieplutka - trzeba więc po raz ostatni skorzystać z tych rozkoszy przed powrotem do zimowej ojczyzny...






Na plaży dopada nas Mike. Chłop czuje, że sezon się kończy i koniecznie chce zarobić jeszcze parę groszy. Namawia nas, żebyśmy pojechali zobaczyć połów ryb na sąsiedniej plaży. W sumie, czemu nie - to też jakieś doświadczenia. No to jedziemy i po kilku kilometrach zatrzymujemy się przy plaży gdzie mężczyźni ciągną grube liny... Idziemy więc zobaczyć, jak wygląda połów ryb z brzegu...



Ludzie bogaci posiadają kutry rybackie, które wypływają na połów daleko na ocean. Ludzie średnio zamożni posiadają łodzie rybackie z silnikiem, lub bez, którymi wypływają na połów na wody przybrzeżna. Ludzie biedni łowią z brzegu...


Jak wygląda taki połów? Otóż współpracująca ze sobą grupa ludzi przygotowuje sieć, która następnie ładowana jest na łódź i wywożona kilkadziesiąt metrów od brzegu, gdzie jest zatapiana. Cały czas końce sieci połączone są z brzegiem linami, które trzyma kilku a nawet kilkunastu ludzi. Po pewnym czasie pracujący na brzegu zaczynają wybierać liny, a następnie końcówki sieci. Łódka cały czas towarzyszy sieci, na wypadek gdyby zaplątała się w coś...


Gdy sieć jest już blisko brzegu jeden z rybaków wskakuje do wody między linami i podciąga dolną krawędź sieci, żeby wybierała się równo...


Wyciągający sieć z brzegu cały czas wyciągając sieć chodzą... Od brzegu do miejsca, gdzie liny i sieć są zwijane i znowu na brzeg i w górę... Wybieranie sieci trwa kilkadziesiąt minut...
 

Widać, że pracujący przy sieciach są ze sobą bardzo solidarni... Rybak drugi od lewej zobaczył, że palę papierosa i pokazał, że też chciałby zapalić. Przypaliłem mu papierosa, a on podzielił się solidarnie z innymi palaczami, po machu, z każdym, kto razem z nim pracował... To pokazuje, jak zżyci są ci ludzie ze sobą...



Całe liny wybrane i zwinięte. Teraz wybierana jest sieć, a w sieci różne morskie stworki, którymi rybacy zainteresowani nie są i wyrzucają je na piasek...




Na piasek wyjeżdża główny worek sieci. Za chwilę nastąpi moment prawdy - czy cholernie ciężka praca dała wymierny, opłacalny wynik, czy też połów zakończył się na niczym...




Worek sieci nie wygląda zbyt obiecująco... My widzimy w nim głównie piach, trochę meduz, trochę śmieci i zaledwie kilka ryb dających nadzieję na zarobienie kilku groszy z ich sprzedaży...




Z pewnością tego zaciągu za udany uznać się nie da. W koszu znajduje się zaledwie kilka większych ryb... No cóż, jutro nastąpi kolejna próba, może bardziej udana...



Po dokładnym umyciu zawartości sieci z piachu, wyrzuceniu meduz i innych nieprzydatnych zdobyczy okazuje się, że nie jest tak zupełnie beznadziejnie. A wokół już czekają kobiety, by zakupić świeże ryby. Może uzbiera się na kilka paczek papierosów i trochę ryżu...


Wśród produktów połowu znalazły się też i takie okazy, które nas interesują, a dla rybaków są całkowicie bezużyteczne...









Wychodzimy z plaży na szosę, wzdłuż której rozłożyli się inni rybacy ze swoimi zdobyczami. Tutaj można zobaczyć znacznie większe i bardziej atrakcyjne okazy...






O atrakcyjności zakupu świeżych ryb od rybaków świadczy to co obserwujemy po chwili. Kilkanaście metrów od drogi w głąb lądu przebiega linia kolejowa Colombo - Galle. I właśnie nadjeżdża pociąg... Maszynista zatrzymuje skład, wysiada, pędzi do straganów z rybami, ogląda, przebiera, wybiera rybki, dokonuje zakupu i biegiem wraca do czekającego pociągu. Jeszcze gwizdek i pociąg jedzie dalej... Ot taki miejscowy folklor...






Mocno się chmurzy więc wracamy do hotelu pakować się do wyjazdu. I zdążyliśmy na ostatnią chwilę. Zaczyna się tropikalna ulewa...


Wieje i leje... Mały pobiegł jeszcze do furtki w płocie na plaże wydać ostatnie grosiaki na olejki zapachowe oferowane przez handlujące kobiety i wraca całkowicie przemoknięty... Zaczyna się pora monsunu... 




Wylot do kraju zaplanowano w środku nocy... Czekamy więc na lotnisku nie przypuszczając nawet jaki koszmar czeka nas w podróży powrotnej do Polski... I trochę smutno, że po przylocie trzeba będzie wskoczyć w zimowe ciuszki...


Samoloty charterowe, z których korzysta biuro nie były przeznaczone do lotów na tak długich trasach. W związku z tym konieczne jest międzylądowanie. Z Colombo startujemy z mniej niż połową pasażerów na pokładzie. Tak jak w locie na Sri Lankę zaplanowany jest przystanek w Sharjah, gdzie mamy dobrać resztę pasażerów wracających z urlopów w Emiratach. I po kilku godzinach lotu okazuje się, że zonk - w Sharjah jest kompletna mgła i lotnisko nie przyjmuje. Zostajemy odesłani do Muskatu w Omanie. Oczywiście nie ma mowy o wypuszczeniu pasażerów do terminala. Przecież za tę usługę przewoźnik musiałby zapłacić... Siedzimy i czekamy w zaparkowanym przy budynku dworca lotniczego samolocie. Po ponad dwóch godzinach mgła w Sharjah ustąpiła... Krótki skok i lądujemy. I znowu siedzimy w samolocie i czekamy na wejście dosiadających się pasażerów oraz doładowanie bagaży. O wyjściu do terminala nie ma mowy. W końcu, już z kompletem pasażerów ruszamy do kraju... 




Po niecałych 3 godzinach lotu zaczynamy podchodzić do lądowania... Zaraz, zaraz, ale przecież to, co widać za oknem w niczym nie przypomina Warszawy zimą... Co tu jest grane? Okazuje się, że z powodu postoju w Muskacie załodze skończyły się godziny pracy. A ponieważ samolot jest wyczarterowany z linii cypryjskich musimy lądować na Cyprze i zmienić załogę...
 


Mijają kolejne godziny, bo wygląda na to, że zmiany załogi nikt nie przewidywał i dopiero w ostatniej chwili znaleziono skład, który musiał dopiero przygotować się do lotu... No ale w końcu udało się i lecimy... O nastrojach wśród pasażerów nie napiszę, bo słowa, których musiałbym użyć mogłyby okazać się mocno niecenzuralne...





Z kilkugodzinnym opóźnieniem docieramy na Okęcie. To był świetny wyjazd i kolejna nauczka, że chartery biur podróży stanowczo nie są dla nas...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz