poniedziałek, 15 kwietnia 2024

Zwiedzanie Nairobi 2

 Kenia tom dość dziwny kraj. Okazuje się, że w centralnej części miasta, tam, gdzie znajduje się siedziba parlamentu, instytucje państwowe i kilka ciekawych architektonicznie budynków obowiązuje zakaz fotografowania. Gdy w normalnych krajach pomniki czy mauzolea narodowych bohaterów są miejscami gdzie miejscowi i turyści masowo przychodzą oddać hołd i zrobić sobie pamiątkową fotografię w Nairobi Mauzoleum bojownika o wyzwolenie kraju spod brytyjskiej władzy kolonialnej i pierwszego Prezydenta niepodległej Kenii, Jomo Kenyatty znajduje się za płotem ze strzeżoną bramą, gdzie dostęp mają tylko "wybrani i namaszczeni"


Nas zrobienie zdjęcia gmachu kenijskiego ZUS kosztowało sporo nerwów, czasu i 80$ łapówki.  Zostaliśmy zatrzymani przez żandarmerię wojskową, gdyż podobno na zdjęciu uchwyciliśmy narożnik "rezydencji wiceprezydenta". Dyskusja z sierżantem a następnie oficerem prowadziła do jednego - zaprowadzimy was na policję i będziecie mieli kłopoty albo wykupcie się. Sugestie by zasilić portfele mundurowych były oczywiste. Skończyło się na pytaniu, ile masz przy sobie dolarów? Miałem nieco ponad 80$. No to daj 80$ a reszta wystarczy wam na taksówkę na lotnisko... I tak, bez żenady pan oficer skasował nas na te 80 $ stojąc razem z nami pod samą kamerą monitoringu. Piękny kraj...


Sytuacja ta trochę nas zezłościła, ale mimo to poszliśmy dalej do jednego z ciekawszych miejsc godnych zwiedzenia w Nairobi - gmachu Archiwum Narodowego.


Archiwum mieści się w budynku, który wcześniej zajmował Kenijski Bank Handlowy. Archiwum powołane zostało do życia w 1965 r. na mocy Ustawy i gromadzi dokumenty, między innymi stanu cywilnego. Powstaje więc pytanie - cóż niby interesującego dla zagranicznego turysty mogłoby znajdować się w takim obiekcie?. 


Otóż lobby i galerię 1 piętra zajmuje Murumbi Gallery stanowiąca wyjątkową kolekcję sztuki afrykańskiej, zgromadzoną w XIX w. Kolekcja należała do drugiego wiceprezydenta Kenii Josepha Zuzarte Murumbi, od nazwiska którego wzięła swoją nazwę. Doceniając wartość zbiorów i jednocześnie obawiając się, że właściciel może sprzedać kolekcję zagranicznemu nabywcy, dyrektor Archiwum Dr Maina David Kagombe w marcu 1976 r. zablokował możliwość sprzedaży określając jej elementy jako "antyki o Narodowej Wartości Historycznej". Ostatecznie właściciel został zmuszony do sprzedaży zbiorów oraz swojego domu w Muthaiga, rządowi Kenii. 
Dom w Muthaiga miał stać się Murumbi African Studies Centre [Centrum Studiów Afrykańskich Murumbi]. W projekt zaangażowało się nawet UNESCO, które zgodziło się sfinansować budowę internatu, biblioteki i kuchni, jednak w tak zwanym międzyczasie dom popadł w ruinę i ostatecznie został rozebrany a tworzące posiadłość grunty "rozdysponowano". Taki to kraj...


Kolekcja Murumbi przeleżała w jakimś magazynie kilka lat by wreszcie zostać udostępniona zwiedzającym po oficjalnym otwarciu 6 grudnia 2006 r., czyli po 30 latach od jej "nabycia". I zapewne dalej kolekcja byłaby niedostępna gdyby nie Alan Donovan, były pracownik sekcji pomocy międzynarodowej w Departamencie Stanu USA, który przybył do Kenii w 1970 r. był współzałożycielem wraz z Josephem Murumbi a następnie Prezydentem Murumbi Trust - organizacji zajmującej się ochroną i popularyzacją dziedzictwa kulturowego Afryki. Dodatkową ciekawostką jest to, że Murumbi Trust powstało w 2003 r. dzięki środkom podarowanym w formie grantu przez Fundację Forda...


Ciekawostką jest też i to, że w Galerii Murumbi można fotografować wszystkie obiekty poza częścią ekspozycji przedstawiającą ... zdjęcia ważnych kenijskich polityków i ich osiągnięcia....


Galeria podzielona jest na sekcje prezentujące afrykańską rzeźbę, tkaniny, maski, odlewy z brązu, broń, narzędzia, wyposażenie domów, przedmioty religijne, stroje itd...... pochodzące z całego obszaru Czarnej Afryki od Etiopii po Kenię...




Przykładowo maska - hełm senoufo zakładana przez członków tajnego stowarzyszenia Poro podczas uroczystości takich, jak pogrzeby wybitnych osobistości pochodzi z Wybrzeża Kości Słoniowej...





Okazuje się, że afrykańscy rzemieślnicy byli mistrzami w wykonywaniu odlewów w brązu...
















Nie jest prawdą, że Afrykanie sypiali tylko w glinianych chatach na klepisku. Niektóre łoża były całkiem wymyślne...





W wielu domach łóżka nie były też jedynym umeblowaniem...







Różnorodna była też afrykańska biżuteria...


Ciekawe eksponaty pochodzą z Etiopii i związane są z tamtejszymi kultami religijnymi...







Afrykańskie tkaniny reprezentują bardzo ciekawe wzornictwo i kolorystykę. Ciekawe też są afrykańskie stroje.








Afrykańska muzyka to nie tylko różnego rodzaju bębny...


Bardzo interesującym elementem wystawy jest kolekcja broni, w tym różnego rodzaju tarcze wojowników z różnych plemion, wykonanych ze skóry.









Na koniec jeszcze trochę interesujących rzeźb, masek i innych artefaktów.

















Należy przyznać, że Archiwum warte jest odwiedzenia. Można je zwiedzać od poniedziałku do piątku w godzinach od 9:00 do 16:30 oraz w soboty, niedziele i święta od 9:00 do 16:00 Wstęp dla tubylców kosztuje 50 KES natomiast dla cudzoziemców 200 KES. 


Po wizycie w Archiwum poszliśmy dalej na spacer z nadzieją, że obejrzymy sobie mocno reklamowany jako ciekawe miejsce Park Uhuru. Musieliśmy się trochę przejść przez centrum miasta. I powiem szczerze - nie czuliśmy się ani komfortowo ani bezpiecznie. W praktyce gorzej niż w Delhi czy Agrze. A gdy dotarliśmy do parku okazało się, że jest w remoncie a cały jego teren jest zagrodzony i zamknięty. 



W kilku miejscach spotkaliśmy pięknie kwitnące drzewa jakaranda...




Wróciliśmy do hotelu, po drodze robiąc ostatnie zakupy i do zachodu słońca czekaliśmy na naszego przyjaciela, który już kilkanaście lat mieszka i pracuje w Kenii...




Według wszelkich planów był to nasz ostatni zachód słońca w Kenii i Czarnej Afryce...






Nasz przyjaciel zaproponował wspólną kolację poza hotelem. Powiem szczerze, bez jego towarzystwa nie ruszylibyśmy się z hotelu po zmroku nawet na krok. W towarzystwie osoby znającej miejsca i sytuację to nieco inna bajka...


Wim zaproponował kolację w restauracji CJ's oddalonej od hotelu o niespełna 200 m przy tej samej ulicy, co hotel. Restauracja jest popularna i na stolik musieliśmy kilka minut poczekać. Ale warto było.. Bardzo miła obsługa, bogate menu oferujące każdemu coś do wyboru. Wszystko wyśmienicie przygotowane i bardzo ładnie podane.




Rozkoszując się posiłkiem mieliśmy okazję pogadać o naszych doświadczeniach w Kenii, o ogólnej sytuacji i o życiu w Kenii.




Czas szybko minął i przyszła pora wracać do hotelu i ruszać na lotnisko. Te 200 m powrotu do hotelu to było opędzanie się od żebrzących dzieci i potwierdzenie naszych obaw, że samemu w Nairobi nie byłoby nam bezpiecznie...
Gdy opuszczaliśmy hotel i korzystając z Ubera odjeżdżaliśmy na lotnisko jakoś nie było nam szkoda, że wracamy do kraju. A o drodze powrotnej napiszę w kolejnym, ostatnim już wpisie o naszej wycieczce do Kenii...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz