sobota, 30 września 2023

Z Masai Mara do Lake Naivasha

 Rano jeszcze śniadanie w Masai Mara. A po śniadaniu wyruszamy w drogę by odwiedzić Park Narodowy Jezioro Naivasha. 


Przed nami nieco ponad 210 km jazdy, w większości znaną nam już wcześniej drogą, którą podróżowaliśmy do Masai Mara. Przez cały trasę droga prowadzi dnem Afrykańskiego Rowu Tektonicznego. W koło typowe krajobrazy. Między akacjami widać, że na tym terenie działa rolnictwo - jest trochę zboża, trochę kukurydzy no i uprawa warzyw, głównie pomidorów i ziemniaków.





Oczywiście mijamy też duże stada podstawowego bogactwa Masajów - bydła...




W pewnym momencie mijamy bardzo dużą grupę dzieci siedzących w przydrożnym rowie. Wszystkie dzieci w szkolnych mundurkach... Pytamy Józia, o co chodzi. W końcu jako były nauczyciel powinien wiedzieć, co się dzieje. Okazuje się, że mijamy duży kompleks szkolny Szkołę Średnią Gubernatora pod Mai Mahiu. W Kenii wiele szkół położone jest "w środku nigdzie" a dzieci zwożone są do szkoły autobusami z rozrzuconych wokół miejscowości. Wiele lepszych szkół to szkoły z internatem, gdzie dzieci spędzają tydzień roboczy, a na weekend rozwożone są do rodzinnych domów. W właśnie z taką zbiórką przed szkołą w oczekiwaniu na autobusy mamy tu do czynienia. 


Gdy po naszej prawej stronie widzimy wyrastający z dna Wielkiego Rowu szczyt Mount Longonot to znak, że zbliżamy się do celu.


Mount Longonot to wygasły stratowulkan wyrastający z dna Wielkiego Rowu Afrykańskiego na wysokość 2776 m. Widoczna ciemna plama na zboczu to nie wynik erupcji, bo ostatnia miała miejsce w latach 1860, a pożaru, który zniszczył porastający zbocze busz w 2009 r. Obecnie wulkan objęty jest ochroną jako Park Narodowy. Zwiedzanie rozpoczyna się od wejścia na poziomie 2150 m, od którego prowadzi trasa około 3 km do krawędzi krateru. Dalej to już tylko około 7 km trasy wokół krateru. To, że wulkan traktowany jest jako wygasły nie oznacza, że nie trwa pod nim aktywność magmy. Tę właściwość wykorzystuje się ostatnio do tworzenia instalacji geotermalnych...


Jesteśmy na głównej drodze z Nairobi do Nakuru i ruch jest dość spory, ale do celu zostało nam już zaledwie kilka kilometrów...


Zjeżdżamy na parking i zatrzymujemy się przed Lake Naivasha Crescent Camp, gdzie rozpoczniemy nasz rejs po jeziorze. Ale najpierw spacer po obiekcie. 



Cały Lake Naivasha Crescent Camp położony jest na terenie nadbrzeżnym wśród w większości naturalnej zieleni uzupełnionej o dodatkowe nasadzenia i mimo ogrodzenia spotkać tu można dzikie zwierzęta, przede wszystkim ptaki ale uwaga...






Tak jak w przypadku większości obiektów noclegowych w parkach narodowych obiekty noclegowe mają charakter pół-trwały. Na pozbawionej fundamentów podbudowie spoczywa konstrukcja niby namiotu. Obiekty takie są  wyposażone można powiedzieć dość luksusowo. Są skanalizowane, posiadają w pełni wyposażone łazienki, często mini-kuchnie oraz wygodne sypialnie...






Dostajemy kamizelki ratunkowe, poznajemy naszego sternika i idziemy przez teren campu do naszej łódki.


Po drodze widzimy, że dzikie ptactwo pięknie zasymilowało się się z tak zorganizowaną turystyką i wypoczynkiem. Na drzewach jest sporo gniazd wikłaczy...


Spotykamy też zadomowione w parku marabuty.



Gdy dochodzimy do brzegu okazuje się, że nie ma tu żadnego pomostu czy mariny, a łódki stoją przy ziemnym nasypie. W całkiem sporej odległości od brzegu widzimy też zatopione przez wodę obumarłe drzewa. Okazuje się, że jest to konsekwencja dość dziwnego zjawiska, którego skutki w postaci ruin kilku kolejnych ośrodków położonych nad brzegiem i sporego obszaru zatopionego nadbrzeżnego lasu zobaczymy podczas rejsu.


Jezioro Naivasha jest jeziorem dość dziwnym. Należy do grupy jezior położonych na dnie kenijskiej części Wielkiego Afrykańskiego Rowu Tektonicznego. Jest wśród tych jezior położone najwyżej bo na poziomie 1,884 metrów nad poziomem morza. Jezioro nie posiada większych rzek uzupełniających poziom wody, poza dwoma całorocznymi rzekami Malewa i Gilgil, ale jednocześnie brak mu widocznego odpływu. Ponieważ jest położone na terenie wulkanicznym możliwe jest, że posiada odpływ ukryty, ale nie zostało to potwierdzone.  


Jezioro Naivasha jest jeziorem płytkim. Wprawdzie w miejscach najgłębszych osiąga 30 m głębokości to jednak jego przeciętna głębokość wynosi zaledwie 6 m. Sprawą problematyczną jest powierzchnia jeziora, która ulegała zmianom, i to dość gwałtownym. Otóż w roku 1945 jezioro nieomal wyschło gdy poziom jego wód obniżył się do zaledwie 60 cm. Następnie jezioro ponownie "urosło" i do roku 2010 jego powierzchnia wynosiła 139 km2. Poziom wody ponownie opadł by w 1987 r wynosić jedynie 2.25 m.  Niespodziewanie w roku 2010 poziom wody podniósł się ponownie i to znacznie a powierzchnia jeziora zwiększyła się o ponad 50% ze 139 km2 do 198 km2. I nie znaleziono wytłumaczenia dla tego zjawiska. Dodatkowo wokół jeziora znajdują się tereny podmokłe o powierzchni około 64 km2, jednak w tym przypadku ich powierzchnia uzależniona jest od opadów w danym roku. 


Jako słodkowodne jezioro Naivasha było dla lokalnych mieszkańców źródłem zaopatrzenia w ryby . Połów ryb od pokoleń był źródłem utrzymania dla wielu rodzin. I nadal łowi się tu ryby w sposób tradycyjny. 



Przez lata jezioro dostarczało bardzo zróżnicowanych gatunków ryb, jednak w 2001 r ktoś mało rozsądny, a z pewnością niezbyt przewidujący, zalecił zarybienie jeziora narybkiem europejskiego karpia uznawanego za oddziałujący na środowisko destrukcyjnie gatunek inwazyjny. Konsekwencje? 10 lat później, w 2010 r. karp miał ponad 90% udział w odłowach z jeziora. Inne gatunki praktycznie są na wymarciu... 


W okolicach jeziora Naivasha częstym widokiem są namioty szklarniowe. Czyżby była tu dobrze rozwinięta produkcja warzyw na całoroczne zaspokojenie potrzeb ludności Kenii? Otóż nie. Okazało się, że okolice jeziora Naivasha oferują doskonałe gleby oraz warunki klimatyczne dla całorocznej uprawy róż. Produkcja ta przeznaczona jest w większości na eksport. Tak więc gdy kupujecie bukiet róż w Brukseli, Paryżu, Rzymie czy Warszawie istnieje duże prawdopodobieństwo, że piękne kwiaty pochodzą właśnie z nad kenijskiego jeziora Naivasha... 



Kiedy widzimy przed nami zgrupowanie kilku łódek to znak, że w tym miejscu przebywa najpewniej rodzina hipopotamów, które są jedną z największych atrakcji jeziora Naivasha.


Hipopotamy to niewątpliwie atrakcja, która przyciąga nad jezioro Naivasha spory ruch turystyczny. Szacuje się, że żyje ich tutaj około półtora tysiąca hipopotamów...


Wylegująca się na wystającej nieco ponad poziom wody wysepce rodzina hipopotamów pozwala przyjrzeć się im z niedużej odległości... Gdy odpoczywają wyglądają tak słodko i niewinnie. Przecież to niemożliwe, żeby były w trójce najbardziej niebezpiecznych dzikich zwierząt... A jednak...





Wydawałoby się, że śpię, a jednak czujnym wzrokiem obserwuję okolicę...




Odpoczywająca na lądzie rodzina hipopotamów jest w pewnym sensie przewidywalna. Zanim któryś podniesie się i ruszy w pogoń za czymś, co zakłóciło mu spokój mija jednak kilkadziesiąt sekund. Masę 1500–1800 kg (samiec) czy 1300–1500 kg (samica) rozpędzić do maksymalnej prędkości 30 km/h wymaga nieco czasu...


 Nieco gorzej sytuacja wygląda w wodzie. Wprawdzie hipopotam nie pływa, ale w wodzie porusza się bardzo sprawnie chodząc czy też podskakując po dnie. A dzięki specjalnej konstrukcji nozdrzy może przebywać w zanurzeniu 5-6 minut. W konsekwencji nigdy nie wiadomo kiedy, gdzie i ile hipopotamów się nagle pojawi w pobliżu łodzi... Teraz jestem jeden...



I chyba zadowolony z waszej obecności nie jestem. Więc ostrzegam - ani metra bliżej...


A po chwili jest nas już dwóch...

Tutaj znowu niby pływam sobie sam...

A po chwili jest nas już trzech...

Wokół jeziora Naivasha miłośnicy ptaków mogą spotkać kilkaset ich gatunków... Tu na przykład siedzi sobie na drzewie para kormoranów srokatych... 


Na tym drzewie z kolei siedzi sobie rybożer afrykański...



Na jeziorze Naivasha znajduje się wyspa w kształcie półksiężyca o nazwie Crescent Island i to ona jest teraz celem naszego rejsu, gdyż znajduje się tam rezerwat - Crescent Island Game Sanctuary.
Jednak zanim dobijemy do brzegu jeszcze kilka zdjęć od strony jeziora... Oczywiście ptaków przy brzegu moc. Są całe stada pelikanów, są i czaple, ale nie siwe tylko białe...




Już z łódki widać, że na Crescent Island będziemy mieć bliższe spotkanie z żyrafami...



Jest i bociek i kaczki...



Jest też kolejna rodzina hipopotamów...





Pelikany nie przejmują się specjalnie obecnością łodzi z turystami...










Są też gęsi egipskie, którym niedawno wykluły się młode...




Nie wszystkie ptaki udało mi się zidentyfikować - czasem po prostu były trochę zbyt daleko...


Czapla modronosa poławia obiad między liśćmi ...



W płytkiej wodzie brodzą ibisy, a przy nich na swoją okazję czeka czapla siwa...



Kolejną atrakcją jeziora Naivasha były i nadal są stada flamingów różowych. Podobno dawniej całe jezioro potrafiło być różowe. Jednak po zmianie poziomu wody większość flamingów przeniosła się na bardziej przyjazne im jezioro Bogoria. Nadal jednak jest ich na Naivasha całkiem sporo...



Ale te flamingi jakoś mało różowe... Zgadza się. Zabarwienie uzależnione jest od diety. Pigmenty z pokarmu, na przykład skorupiaków, gromadzone są w organizmie flaminga. Mniej kolorowych skorupiaków w pokarmie to jaśniejsza barwa upierzenie flaminga...





Pięknie do zdjęcia ustawił się nam Rybaczek srokaty...



Natomiast przy samym brzegu czekał na nas kolejny bocianowaty czyli marabut afrykański...



Dobijamy do brzegu Crescent Island. Nie ma tu ani przystani, ani pomostu. Ot wpływa się łodzią na bagnisty brzeg i udeptaną podmokłą ścieżką wyrusza się (wraz z opiekunem) na spacer...


Ale o tym, co zobaczyliśmy na Crescent Island już w kolejnym wpisie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz