wtorek, 24 września 2019

Da Lat dz.I

Opuszczamy Nha Trang i udajemy się w góry do Da Lat zwanego "Małym Paryżem". Dla mnie to porównanie jest mocno na wyrost. Nawet wieża Eiffla średnio przypomina oryginał...., ale o tym później.....
Bielety na busa zamawialiśmy przez hotel. Nie musimy się więc martwić o dojechanie na dworzec. O umówionej porze podjeżdża po nas limuzyna i ruszamy w drogę. Niestety bilety na lepsze miejsca już się sprzedały i mamy najmniej wygodne siedzenia z przodu, przy kierowcy. Na początku jestem trochę zła, ale jak tylko wjechaliśmy w górskie tereny, zmieniam zdanie. Droga jest przepiękna, widoki zapierają dech..... z dalszych siedzeń raczej bym tego nie zobaczyła i pewnie bym skończyła jak nasi towarzysze podróży, śpiąc.
Początkowo jedziemy po terenach nizinnych. Góry cały czas widzimy w tle.



Po drodze zatrzymujemy się na dłuższy postój w bardzo urokliwym zajeździe.




Oczywiście jako jeden z rarytasów sprzedawane tu są "lecznicze" nalewki.




Nasz samochód gotowy do odjazdu..... tylko gdzieś jeszcze kierowca się zapodział.


Po ujechaniu kilku kilometrów, zmieniła się jakość drogi. Zaczynamy powoli wjeżdżać w góry.




Im wyżej tym piękniej i jakoś tak bardziej niebezpiecznie. Co chwilę mijamy urokliwe wodospady spływające z gór. No cóż ostatnio sporo padało więc woda musi znaleźć gdzieś ujście.... Niestety nie zawsze jest prawidłowo odprowadzana i zdarza się, że spływa prosto na jezdnię. 





Jesteśmy już wysoko w górach. Serpentyny, niebezpieczne zakręty, czasem brak asfaltu lub głazy leżące na jezdni..... Nic to przy widokach.....






Okolice Da Lat słyną z bardzo dobrego klimatu i żyznej ziemi co skrzętnie wykorzystują hodowcy. Praktycznie jest to jedyne miejsce w Wietnamie, w którym widzieliśmy takie ilości upraw, nie tylko w szklarniach. 



Takie wspomnienia z drogi pozostaną w pamięci...



Dojechaliśmy do Da Lat zwanego Stolicą Miłości lub Stolicą Miesiąca Miodowego. Kiedyś niewielką miejscowość odkryli Francuzi, którzy chętnie przyjeżdżali tu w porze upałów. Kiedy w Sajgonie temperatury do 40 stopni i więcej tu panował miły chłodek. Podobno przez cały rok w Da Lat i okolicy panują temperatury pomiędzy 15 a 24 stopniami Celsjusza. Podobno każdy zamożniejszy Francuz z Sajgonu i nie tylko, miał ambicję posiadania tu swojej willi. Miasto szybko nabrało więc charakteru europejskiego kurortu. Do dzisiaj pozostały piękne wille, po ulicach jeżdżą dorożki, wszędzie natrafić można na urokliwe knajpki, ogrody i Dolina Miłości też bardziej wyglądają jak w Europie niż w Azji. Oczywiście na każdym kroku widać również wpływy Wietnamskie, ale miasto nadal zachowało swój dawny klimat i charakter. Jest jedyne w swoim rodzaju i nie można go porównać ani z Sa Pa, ani tym bardziej z  Paryżem...... 
Miasto położone jest na wzgórzach nad jeziorem Xuan Hong i właśnie w tym miejscu wybraliśmy Hotel Nghoc Pay. Pokój już na nas czekał i wszędzie było czuć atmosferę nadchodzących świąt. 












Widok z balkonu na Plac Ludowy, jezioro i centrum handlowe zachęcił nas do wyjścia na spacer. Trzeba zrobić przedświąteczne zakupy i zobaczyć co się dzieje na placu, bo wyraźnie widać przygotowania do jakiejś imprezy.





W CH znalazłam zająca więc pobyt w Da Lat musi być udany......












 Zakupy zrobione, można iść na spacer i przekonać się czy faktycznie zachwyty nad kurortem są słuszne.






Jutro jest Wigilia więc idziemy zobaczyć jak wygląda największy kościół w Da Lat czyli Cock Church. Nazwa katedry wzięła się od dzwonnicy, na szczycie której umocowano koguta.
Po odkryciu w 1893 roku Da Lat przez dr A Yersina miasto zaczęło przeżywać swój renesans nie tylko wśród świeckich ale i duchownych Francuzów. Ksiądz Nicolas Couver po przybyciu tu w 1917 roku zachwycił się miejscem i postanowił wybudować coś w rodzaju domu spokojnej starości dla księży. W 1920 roku biskup Quinton podjął decyzję o założeniu w Da Lat biskupstwa. Budowę katedry rozpoczęto w 1931 roku. Kościół był budowany przez 11 lat. Niestety bardzo rzadko otwarty jest dla zwiedzających. Mieliśmy nadzieję, że przed Bożym Narodzeniem księża zrobili wyjątek, ale nie.... Liczni turyści tak jak my odchodzili z tzw. kwitkiem. Chociaż Wietnamczykom nie robiło to chyba wielkiej różnicy i fotografowali się na tle wszystkich obiektów katedralnych, a szczególnie oczywiście dzwonnicy, drzwi wejściowych i szopki.
Katedra nie zrobiła na nas żadnego wrażenia i gdyby nie jej piękne położenie na wzgórzu z widokiem na jezioro to byśmy tu nie wrócili, a tak przyjdziemy kolejnego dnia.





Przewodniki jako miejsce konieczne do odwiedzenia w Da Lat wymieniają Letni Pałac Królewski Bao Daia, więc idziemy go zobaczyć. 
Pałac położony jest na wzgórzu przy ulicy Trieu Viet Yuong około 3 km od Dzielnicy Francuskiej. Otoczenie pałacu nie zachęca. Dziurawy parking, opuszczone stragany i sterty śmieci.... No, ale jak już tu dotarliśmy to płacimy po 30. 000 wariatów za wstęp i idziemy zobaczyć jak mieszkał Bao Dai. 
Zwiedzać można 25 sal położonych na parterze (który stanowił głównie przestrzeń roboczą króla) i piętrze (będącym przestrzenią życiową rodziny królewskiej). 
Widzieliśmy w życiu sporo pałaców i ten możemy uznać za najbardziej biedny i nieinteresujący obiekt. Nawet biblioteka, sala rozrywki czy jadalnia nie były godne dłuższego zatrzymania się. Sypialnie, garderoby i łazienki wyglądały bardziej jak pomieszczenia służby niż rodziny królewskiej. Jedynym ładnym miejscem był taras w sypialni króla, z którego rozpościerał się widok na ogrody. Ogólnie jednak bieda z nędzą i miejsce, które spokojnie można sobie odpuścić......

















Kuchnia .... masakra jak prosektorium z czasów PRL....


Ogród miał być imponujący i zawierać ponad 300 gatunków roślin. No cóż ..... mieliśmy wrażenie, że jest podobnie jak pałac źle utrzymany. Oczywiście topiary i klomby z kwitnącymi kwiatami wyglądały nieźle, ale reszta wołała o pomstę do nieba. 







Bez najmniejszego żalu opuszczamy pałac i idziemy zobaczyć kolejną atrakcję czyli Szalony Dom - wstęp 50 000 od osoby.


Hang Hang Nga to projekt wietnamskiego architekta Dang Viet Nga. Przy tworzeniu swego dzieła autor inspirował się dziełami Gaudiego, Salvadora Dali i podobno Walta Disneya. Architekt podkreślał, że jest to "Bajkowy Domek" poświęcony Bogini Księżyca Hang Nga. Od 1990 roku obiekt został otwarty dla zwiedzających i możemy wspinać się po betonowych konarach gigantycznego drzewa z  jaskiniami, tunelami, rzeźbami zwierząt, roślin, czegoś w rodzaju pajęczyn, grzybów, rafy koralowej i różnych dziwnych stworów.... Dla mnie to miejsce jest trochę psychodeliczne, a jego twórca z pewnością jest szalony........  

DZ przez moment też był szalony i przed przyjazdem do Wietnamu zaproponował mi żebyśmy zamieszkali w jednym z pokoi tego domku..... Bo jest tu również hotel. Dziesięć pokoi, każdy inaczej zaprojektowany i umeblowany... Nie wyobrażam sobie mieszkania w pokoju tygrysa, gdzie na środku jako element wystroju stoi ogromny tygrys ze święconymi na czerwono oczami.... lub pokoju kangura, gdzie zwierze w brzuchu ma kominek. Nga oczywiście każdemu pokojowi przypisuje też symbolikę i tak Pokój Tygrysa symbolizuje mocne strony Chińczyków, Mrówek - ciężko pracujących Wietnamczyków; Orła - wielkość i siłę Amerykanów....... Dobrze, że wybiłam Zajączkosiowi ten szalony pomysł z głowy, bo bym w tym hotelu zwariowała, a dzikie tłumy odwiedzające to miejsce ostatecznie by mnie dobiły......... 













"Szalony Domek" jest cały czas rozbudowywany....


Powoli zaczyna zachodzić słoneczko ..... ilość odwiedzających domek nie maleje.... Czasem trudno przejść do kolejnego miejsca. Korkuje się na wąskich schodkach.... Każdy chce popatrzeć na okolicę, zrobić zdjęcie wybranego fragmentu w domku..... 
















To jeden z przykładów poplątania z pomieszaniem...... Na koralowcu, kwitną kwiaty, rosną grzyby..... Naprawdę ciężko zrozumieć o co projektantowi chodziło......




Zrobiło się już zupełnie ciemno. Teoretycznie domek został zamknięty dla zwiedzających, a praktycznie nadal kłębią się tu tłumy..... Współczuje ludziom, którzy postanowili zatrzymać się tu na noc.



Po tych atrakcjach czas iść na kolację.




I spacer powrotny do hotelu











A przed hotelem na Placu Ludowym impreza.... No to idziemy się pobawić, posłuchać koncertów i poobserwować lokalsów.









A, że muzykę słychać z hotelu to długo jeszcze będziemy imprezowali.....


Wietnamczycy też umieją się bawić. Właśnie obchodzą rocznicę założenia miasta musi więc być głośno i wesoło... A my bawimy się z nimi... Miłego wieczoru...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz