piątek, 14 lipca 2017

Chiny - Szanghaj cz.I


Do Szanghaju przylatujemy w środku nocy zmęczeni i chorzy... Na lotnisku dopadają do nas taksówkarze oferując podwózkę za, wydaje się nam, trochę zawyżone ceny...
Upieramy się, że chcemy jechać "na licznik". OK, nie ma sprawy... Okazuje się, że w stosunku do ceny "bez licznika" przepłacamy blisko 50%. Wynika z tego kolejna nauka...

LEKCJA SIÓDMA: CZASAMI NIE WARTO UPIERAĆ SIĘ PRZY SWOIM. MIEJSCOWA OFERTA MOŻE BYĆ ZNACZNIE LEPSZA, NIŻ TO, CO WYDAJE NAM SIĘ JEDYNYM SŁUSZNYM ROZWIĄZANIEM...

W hotelu pokój na nas czeka... Tym razem wiedzieliśmy, że przylecimy bardzo późno, więc zarezerwowaliśmy późny check in. Padamy i śpimy... do wczesnego popołudnia...
Czujemy się jakby trochę lepiej, ale z pewnością nie dobrze... Ale decydujemy się uratować przynajmniej pół dnia...
Idziemy szukać wymiany pieniędzy... Jest bank... Mały postanawia nie wchodzić i czeka na świeżym powietrzu... Mnie wymiana zajmuje ponad pół godziny (to doświadczenie z bankiem powtarza się kilka razy, stąd...

LEKCJA ÓSMA; W CHINACH PIENIĄDZE NAJLEPIEJ WYMIENIA SIĘ W KANTORACH. W BANKACH JEST OGROMNA PAPIEROLOGIA, STRATA CZASU, A KURS I TAK NIE JEST LEPSZY...
Mały odnalazł najbliższą naszego hotelu stację metra (jakieś 300 m), która będzie naszym punktem odniesienia w podróżach po Szanghaju na najbliższe trzy dni...



Zanurzamy się... Wszystko świetnie oznakowane, że trudno byłoby się zgubić...



Jedziemy na Nanjing Road...





I dalej spacerkiem do Bundu. Prace, które podczas naszej poprzedniej wizyty były w toku zostały zakończone przed Expo. Teraz możemy wreszcie nacieszyć oczy promenadą Szanghaju. Zaczynamy od pomnika Mao...



Dalej Pomnik Bohaterów...



I już jesteśmy na końcu Bundu...



Jak zwykle w Szanghaju mamy lekką mgiełkę



Spoglądamy na dzielnicę Pudong po drugiej stronie Jangcy...





Widać wierzę telewizyjną Oriental Pearl, i Centrum Kongresowe (to z dwoma połówkami globusa po bokach)



Wracamy na pięknie oświetlony Bund...



Głowa sama kręci się raz w lewo, raz w prawo...

Każdy z tych budynków kiedyś był, lub aktualnie jest siedzibą jakiegoś banku. Bund to była azjatycka City czy Wall Street...





Wracamy do hotelu i jesteśmy nie dość, że osłabieni, to jeszcze głodni... Recepcjonistka zapytana o radę, gdzie tu dobrze zjeść (w Szanghaju problemy językowe są chyba najmniejsze z pośród chińskich miast) bez wahania wskazuje knajpkę w suterynie domu po przeciwnej stronie ulicy...
Wchodzimy, zastanawiamy się... W środku jest dwójka młodych ludzi. Chłopak mówi po angielsku bardzo dobrze, okazuje się, że jest Malezyjczykiem... Podpowiada, co wybrać i wybór okazuje się świetny...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz