niedziela, 9 lipca 2017

Patong - dzień drugi



Po hotelowym, dobrym śniadanku ruszamy obejrzeć Patong.
Pierwsze kroki prowadzą przez Jung Ceylon. Centrum handlowe jak centrum handlowe. Dużo sklepów i restauracji. I jeszcze więcej salonów piękności, masażu, rybiego peelingu stóp. Całkiem ładny dziedziniec i to tyle...

W Tajlandii wszędzie wystawia się kapliczki i domki dla duchów. Przed Jung Ceylon też są. Pięknie udekorowane z darami, palącymi się lampkami i kadzidełkami.



Jest też nasz  ulubiony Ganesh (bo jak nie kochać obżartucha o dobrym humorze, który jeszcze na dodatek sprzyja zarabianiu kaski...)








We wnętrzach jest i trochę cepelii i trochę dziwnych stworów z innych galaktyk wykonanych przez miejscowych artystów z metalowych odpadów.






Oczywiście najładniej jest tu po zmroku, gdy włączone są oświetlenia. Dwa razy po  zmroku prezentowany jest pokaz światło i dźwięk o historii statku Jung Ceylon z ciekawymi efektami laserowymi.






Za ekran służy kurtyna wodna...





Idziemy na dalszy spacer, po drodze zawijamy do różnych biur turystycznych i kiosków sprzedaży wycieczek, żeby ustalić program i zanabyć to, co nas w trakcie pobytu interesuje...
Rozrzut cen jest dość duży, a przy zakupie pakietu można utargować całkiem sporo. Nam zajęło to wprawdzie trochę czasu ale na pakiecie złożonym z FantaSea, Playa Maya - Phi-Phi, James bond - Phang Nga oraz Similiany utargowaliśmy po drobne 1000 THB na osobie...

Oglądamy ulicznych sprzedawców...






Oglądamy też ceny masaży i innych usług kosmetycznych - te wydają się być dość przeciętne - gdzieś w przedziale średniej...





A ponieważ nóżki nieco bolą skorzystaliśmy z oferty - rybi peeling i masaż stóp za całe 25o THB...





Dochodzimy do Bangla - no cóż, w dzień to zwykła ulica. Nie zwrócilibyśmy na nią zapewne nawet uwagi, gdyby nie potężne tygrysy przed klubem Tiger..





Uliczny handel typu cateringowego jest fascynujący. Nie jest on nastawiony w pierwszym rzędzie na turystów. Widzimy, że większość korzystających to miejscowi...
Okazuje się, że Tajowie w domu z gotowaniem to nie za bardzo... Lepiej przekąsić coś na mieście...





Albo kupić gotowe (na przykład zupkę w woreczku plastikowym) i zabrać do zjedzenia do domu...





Oferta turystyczna jest bardziej wysublimowana... no i oczywiście odpowiednio droższa...



Ja jednak jestem zainteresowany ofertą w pełnej gamie wyborów...









I tak wędrując po Patong dochodzimy do stacji benzynowej... Trochę zaskakuje wyglądem...





Wszystko ma jednak swoje uzasadnienie. My, przyzwyczajeni jesteśmy do dystrybutorów, które wydają po minimum 2 litry paliwa.

Tajowi do jego motorynki litr wystarczy na kilka dni, więc trzeba było znaleźć odpowiednie rozwiązanie dla tankowania skuterków...





Zaczyna zachodzić słoneczko, więc trzeba będzie poszukać kolacji.



Dzisiaj kolacyjny wybór padł na OTOP, bo blisko do hotelu i spory wybór knajpek.
Otop to powiązanie targu z wszelkiej maści podróbkami, miejsca konsumpcji z całą gamą "żarciowni" wszelakiej maści oraz miejsc wieczornej rozrywki dla chętnych popić i pobawić się oraz znaleźć damskie towarzystwo turystów...





Idziemy do końca OTOPu główną alejką, oglądamy towar na straganach. Po dojściu do końca skręcamy w lewo. Wybór jest spory. Nam podoba się mały lokalik przypominający nieco garaż. W środku starsza pani i starszy pan. Pan gotuje, Pani zbiera zamówienia i podaje do stolików... To coś w naszym stylu...

Na początek zupka...

Dalej krewetki z ananasem...





Kalmary z pieprzem i czosnkiem





No i wreszcie ryba na parze z sosem limonkowym  - Marzenie... Ale uwaga. Dodatki są tak ostre, że można poparzyć usta... Przed przystąpieniem do jedzenia lepiej obejrzeć i zsunąć na bok to, co wygląda podejrzanie...



Kolacja marzenie. Smaki wspaniałe... a atmosferę to tworzymy my sami, mili gospodarze oraz kolejni zasiadający do posiłku turyści...


Aby kontynuować miły wieczór przenosimy się do Hard Rocka.
Wieczór w Hard Rock Cafe jest z zasady miły, jeśli ktoś lubi głośną muzykę, zwyczajne występy rozrywkowe, niezłe napoje (ale drogie) i dobre towarzystwo...
Pod gitarą gra niezły zespół...





Kapela gra, przeboje ze światowej czołówki wielkich przebojów z historii rocka...





Kwartecik śpiewa, i to całkiem nieźle...





A około 23 zaczynają się "Wybory miss wieczoru"...





Tylko czy aby na 100% Miss - czy może Miss-Trans? Ale kto to wie w Tajlandii........





W wystroju lokalu stroje i instrumenty dawnych Gwiazd...





A na scenę wkracza gwiazda trans naśladująca, przyznam, że z wielkim powodzeniem oryginał...






A po północy zabawa przenosi się do wnętrza.
    


Na rogu pod naszym hotelem znajduje się konkurencja dla Hard Rock Cafe - miła obsługa i fajne drineczki - oraz goście wprowadzający miłą atmosferę na krawężniku i schodkach...



Po przeciwnej stronie ulicy Naleśniczki... duży wybór - no,  ale jak na kolację to dla nas trochę mało...





Pora kończyć dzień - Jutro (a właściwie dziś) będziemy odpoczywać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz