środa, 15 maja 2019

Cat Ba



Jedziemy autobusem do Cat Ba, skąd popłyniemy na dwudniowy rejs po osławionej Zatoce Ha Long. Bilety na autobus kupiliśmy za pośrednictwem naszych gospodarzy w Nin Binh i kosztowały nas 400,000 dongów za dwie osoby. Rano przyjeżdża po nas taksówka i jedziemy do Tam Coc. Taksówkarz trochę z nas zdziera, ale my już myślami jesteśmy na rejsie.... no i oczywiście zaklinamy pogodę bo tam wieczne mgły są, a my chcemy mieć clar. Po drodze czekamy na kolejnych pasażerów.



Autobus zawozi nas do bazy promowej koło Hai Phong, gdzie dostajemy naklejki i czekamy na konkretny prom.








Nasz prom okazuje się być malutkim, ale za to szybkim. Niestety wejście z walizkami wcale nie jest wygodne.... Nie dość, że schody mega nierówne to jeszcze prom nie dobija do pseudo mola tylko zostaje przerwa.... Teoretycznie bagaże powinna wnosić obsługa, ale mają to gdzieś... Zresztą załoga ma wszystko gdzieś.... pierwszy raz w Wietnamie widziałam takie podejście do turysty....





Po dopłynięciu na wyspę musimy udać się do konkretnego autobusu....tylko pytanie, którego? Autobusów stoi od metra, a nie ma nikogo z obsługi... W końcu znajdujemy nasz autobus i około 40 min jedziemy do miasta i po raz kolejny wychwalamy naszych gospodarzy z Dinh Gia Home. Gdyby nie oni to teraz musielibyśmy szukać transportu do miasta, a tak jedziemy i mijamy "samotnych wędrowców". 
Teoretycznie autobus ma podwozić pod hotele, praktycznie podwozi tylko pod hotele na promenadzie. Niestety musimy pod stromą górkę dojść do hotelu....




Po krótkim odpoczynku nie oczywiście Zające muszą iść w miasto. Na nasze szczęście w windzie spotykamy recepcjonistkę, którą pytamy gdzie tu dobrze zjeść.... Pierwsza odpowiedź przy deptaku.... no to podpowiedź, że my nie z tych co jedzą w restauracjach turystycznych, tylko w takich lokalnych. No i mamy info.... są dwie najlepsze restauracje w mieście. Jedna jest przecznicę od hotelu......  

Zanim poszliśmy jeść musieliśmy zwiedzić miasto.... Jakoś specjalnego wrażenia na nas nie zrobiło..... taki Sopot.... tylko w gorszym wydaniu. Mało Wietnamu tu, a dużo kiczu..... typowo pod turystę, no ale wybór restauracji z rybami i owocami morza oszałamia. Fryzjer lub dentysta trochę przeraża....



 Mina mistrza w czerwonej koszulce mówi wszystko......

 W planach mieliśmy wdrapanie się na wzgórze, ale ostatecznie odpuściliśmy sobie.... Bo Trzeba było pochodzić po promenadzie, nie żeby lans.... to było jedyne ładne miejsce w całym mieście





















 Ceny w restauracjach na promenadzie powalały...... Wprawdzie wybór wszelkiego rodzaju morskich stworzeń w akwariach ogromny, ale cena wprost z kosmosu... Przez jakiś czas obserwowaliśmy parę Francuzów... Babeczka elegancko ubrana .... Idą i sprawdzają co jest w menu i za ile...... No to ja też popatrzyłam i ... poszłam do polecanej restauracji....












Restauracja Yammi i najlepsze jedzenie świata, a czym się różni od tego dla turystów? Jest w bocznej uliczce, kilkadziesiąt metrów od promenady... No i w bonusie rudy słodziak.......
Maluszek był przecudny i jeszcze towarzystwo, które siadło przy sąsiednim stoliku... A jedzenie  - ostrygi z grilla i ryba to mistrzostwo świata, zresztą to chyba widać po naszych minach...... 













1 komentarz:

  1. Mniam mniam! Ja już prawie nie pamiętam jak tam smacznie było :)) Kuchnia wietnamska jest najlepsza na świecie!

    OdpowiedzUsuń