poniedziałek, 16 września 2024

Klasztor Maha Aungmye Bonzan i Most U Bein

Zatrzymujemy się na parkingu gdzie dorożka może skryć się w cieniu drzewa, żeby konik się nie męczył i kierujemy się ku dwóm potężnym lwom chinthe. 



I jeszcze jeden...


Dalej przechodzimy przez ozdobną bramę w murze otaczającym interesujący nas obiekt...


I już mamy przed sobą obiekt, który jest najlepiej zachowanym wspaniałym klasztorem w Inwa choć klasztorem opuszczonym. To klasztor Maha Aungmye Bonzan, ale w materiałach historycznych pojawiają się też nieco inaczej zapisywane formy jego nazwy.


Ta wspaniała budowla popularnie znana jest pod nazwą Me Nu Ok Kyaung, co tłumaczy się jako Ceglany klasztor Me Nu. Źródła podają, że wybudowany został w roku 1818 lub 1822. Jego fundatorką była Główna Królowa Króla Bagyidawa o imieniu Nanmadaw Me Nu. Nie był to projekt realizowany ot tak jako kolejny buddyjski klasztor w stolicy. Królowa ufundowała go jako rezydencję dla swojego religijnego opiekuna, mnicha o imieniu Nyaunggan Sayadaw (zapisywane także jako Nyaunggan Sayadaw U Po). 


Klasztor został poważnie uszkodzony podczas trzęsień ziemi w 1838 r i opuszczony, tak jak cała Inwa. Jednak w roku 1873 na jego odbudowę zdecydowała się Królowa Króla Mindona o imieniu Sinbyumashin, która była córką Królowej Nanmadaw Me Nu. 


Budowla ta jest skonstruowanym z cegły odwzorowaniem tradycyjnego birmańskiego klasztoru z drzewa tekowego. Obiekt składa się z dwóch połączonych ze sobą przejściem części - budynku klasztornego, w którym mieściła się sypialnia mnichów i "sali lekcyjnej" w części zachodniej, pokou z figurą Buddy plus mieszkania opata w części wschodniej. Po stronie wschodniej na wspólnej platformie z budynkiem głównym znajduje się kwadratowe sanktuarium z czterema wejściami, kryte wielopoziomowym dachem. 


Budowla ceglana nie pozwala na tak bogate zdobnictwo jak konstrukcja wykonana z drewna, jednak i tak zewnętrzne fasady są bardzo bogato dekorowane i pokryte tynkiem.


Wokół centralnych pomieszczeń klasztoru prowadzi obwodowy korytarz, a część wewnętrzna poprzecinana jest na przestrzał korytarzami, do których wejścia ozdobione są rzeźbionymi portalami..





Tak prezentuje się zachowana figura  Buddy na  tronie w mieszkaniu opata.



Tak prezentuje się portal wejściowy do sanktuarium...



... i znajdujący się w nim Budda.


Z innej perspektywy całość wygląda tak - klasztor i dach sanktuarium.




Obok, na niewielkim podwyższeniu znajduje się grupa zupełnie nowych stup, która nosi nazwę Maha Sutaungpyae Htihlaingshin Pagoda. Te białe i złocone struktury mocno kontrastują z opuszczonym klasztorem.








I tu nasz program zwiedzania dobiegł końca. Został już tylko powrót do promu. Przejechaliśmy naszą bryczką numer 25 około 10 km po tym, co zostało z dawnej świetności Inwa i czas przepłynąć promem na drugi brzeg rzeki Myitnge.



A na koniec dnia, jako ostatni punkt zwiedzania Mandalay i okolic zaplanowaliśmy atrakcję słynną niemal jak most westchnień w Wenecji - Most U Bein. Nie mamy daleko, bo to jedynie 10 km i zdążymy sporo przed zachodem słońca, który, według wszystkich źródeł należy koniecznie zobaczyć..


Już na kilkaset metrów przed wejściem na most panuje niesamowity tłok gdzie samochody przebijają się z trudem przez dziki tłum, głównie Birmańczyków, którzy też przyjechali obejrzeć zachód słońca na moście U Bein. Naszemu Panu Kierowcy udało się jakoś przez ten tłum przecisnąć i zaparkować niedaleko wejścia na most za linią restauracji. I zaraz po wyjściu z samochodu mamy widok na most. 


I w zasadzie niby jest pięknie, ale... Takiego syfu jaki zobaczyliśmy idąc do mostu nie widzieliśmy w żadnym innym miejscu w Myanmar. Papiery, resztki jedzenia, jednorazowe opakowania po posiłkach na wynos. Po prostu przerażające widoki. A miało być tak pięknie...







No cóż, nie zostaje nam nic innego jak skupić się na celu naszej wizyty w tym miejscu czyli na samym moście...


Most U Bein zbudowany został nad rozlewiskami jeziora Taungthaman niedaleko miejscowości Amarapura. Zbudowano go w okresie lat 1849 do 1851 r i uważa się, że jest najstarszym istniejącym i najdłuższym mostem wybudowanym z drzewa tekowego. Most liczy sobie 1209 m długości i tworzą go 482 przęsła, które w 9 miejscach są podnoszone dla umożliwienia przepływu barek i łodzi. .


Budowa tego mostu rozpoczęła się gdy stolicę Królestwa Ava przeniesiono do Amarapura. Nazwa mostu pochodzi od nazwiska jego budowniczego Maung Bein znanego też pod nazwiskiem honorowym U Bein. Most wykonany został z drewna "z odzysku" pozyskanego z ruin wcześniejszej stolicy - Inwa. U Bein był jednym z cieszących się dużym zaufaniem króla urzędników królewskiego dworu. Ciekawostką jest to, że Maung Bein był muzułmaninem pomimo tego, że wykształcenie otrzymał w buddyjskim klasztorze. Żywot zakończył podczas egzekucji, gdy władca zorientował się, że on i jego patron i wspólnik Hrabia Bhai Saab dopuścili się, korzystając z ogromnej władzy, wielu przestępstw...
 

Oryginalnie most opierał się na 984 palach z drewna tekowego, których część jednak z czasem zastąpiono betonem. Na obu końcach początkowo istniały murowane podejścia, które jednak z czasem zastąpiono drewnianymi. Na moście znajdują się cztery altany położone w równych odstępach od siebie. Dla konstrukcji podejść i pawilonów konieczne było użycie kolejnych tekowych słupów i ostatecznie ich liczba wyniosła 1089. 


Idziemy do wejścia na most, a po drodze mijamy stragany z pamiątkami - nic specjalnego, głównie chińszczyzna jednak naszą uwagę zwrócił jeden niewielki stragan oferujący wyroby z nasion...



Udało nam się przepchać przez dziki tłum pchających się, by wejść na most. I na pierwszych około 400 m mostu ludzi masa. I warto zauważyć, że most nie posiada z boku żadnych barierek zabezpieczających przed upadkiem. 


Tłum to też doskonała okazja dla tych, którzy weszli tu w niezbyt uczciwych zamiarach. Dla rozwiania wątpliwości - od 1 kwietnia 2009 r Policja oddelegowała ośmiu funkcjonariuszy do pilnowania porządku na moście. Jako ciekawostkę można podać, że pierwsze aresztowania miało miejsce we wrześniu 2013 kiedy to dwaj mężczyźni zostali zatrzymani za "nękanie turystów". Pytanie - czy tak dobrze zachowują się ludzie na moście, czy też aż tak efektywna jest pilnująca mostu załoga? 


Nieco dalej od wejścia na most jest już znacznie luźniej...


A dla miejscowych piękności zdjęcie z Małym Zającem na moście to dodatkowy bonus...


Most U Bein nie przebiega w linii prostej. Jego łukowaty przebieg miał go chronić przed uszkodzeniem przez wiatr...



Wiaty na moście są doskonałymi punktami handlowymi. A, że generalnie jest tam gorąco, to w jednej z wiat zadomowił się stragan sprzedający lody...



Ten widok doskonale pasuje do stwierdzenia, że ktoś mieszka pod mostem...



Most można obejrzeć wynajmując bryczkę, można wynająć łódź i oglądać widoki z wody, ale też można wynająć na przejażdżkę karetą...





Nasza wizyta wypadła w porze suchej, więc poziom wody w jeziorze był niski. W porze deszczowej poziom wody znacznie się podnosi, zalewając znaczne obszary, na których w innych okresach kwitnie rolnictwo.




Z zasady krowy pasą się na łące natomiast tutaj bawoły z przyjemnością pasą się w wodzie...






Gdy nadeszła pora zachodu słońca zdecydowaliśmy się zejść na plac pod mostem i czekać na jakieś ładne zdjęcie...











A gdy słońce zaszło zostało nam już tylko wracać do hotelu gdzie zakończyliśmy dzień kolacją na hotelowym tarasie...




I na tym zakończyliśmy intensywne zwiedzanie Myaqnmar, z którego pozostanie wiele pięknych wspomnień, a jutro przenosimy się na relaks nad ocean na plaży Ngapali. Ale o tym w kolejnych wpisach...