Zające uwielbiają azjatyckie bazary, więc nie mogło zdarzyć się tak by podczas pobytu w Samarkandzie nie zawitać na nieco dłużej na największy historyczny bazar miasta Siyob. Ten zajmujący powierzchnię ponad 7 hektarów "kompleks handlowy" jest bazarem głównie rolniczym, ale faktycznie znaleźć tu można wszystko - od świeżych warzyw i owoców poprzez przetwory, przyprawy, miody, orzechy, sprzęty gospodarstwa domowego, odzież aż po pamiątki - głównie uzbecką ceramikę.
Już przed wejściem trwa handel miejscowym pieczywem. Uzbeckie pieczywo to produkt tradycyjny i kultowy. Na tyle odwołujący się do miejscowej tradycji, że nawet supermarkety wprowadziły do swojej oferty wypiekany w nich tradycyjny chleb.
Z orzechomi na straganach często sąsiadują kandyzowane i suszone owoce - głównie rodzynki jasne i ciemne, śliwki, morele i inne.
Nie wiem gdzie na polskich bazarach można byłoby znaleźć cukier w takiej formie...
Kuchnia azjatycka, indyjska, wietnamska, tajska czy chińska przyprawami stoi. To samo odnosi się do kuchni uzbeckiej, chociaż w tym przypadku dania nie są ani tak wyraziste ani tak niemiłosiernie ostre. Jednak główne mięsa w kuchni uzbeckiej, obok drobiu jagnięcina, baranina, koźlina ale też i wołowina wymagają odpowiedniego doboru przypraw. Nic więc dziwnego, że stragany z przyprawami, głównie lokalnymi, ale także importowanymi dawnym Jedwabnym Szlakiem zajmują bardzo dużą część powierzchni bazaru.
Znajdziemy tu wszystko. Lokalny liść laurowy świeży i suszony w wielu gatunkach, paprykę od tej najostrzejszej chili po łagodną słodką czerwoną, gwiaździsty anyż, kurkumę, kmin rzymski tu występujący pod nazwą "zir", goździki, cynamon, majeranek, kolendrę, oregano, tymianek i wiele lokalnych ziół na wagę i w gotowych paczuszkach.
Zdziwiło nas nieco to, iż na tych samych stoiskach sprzedawane są "czyste" przyprawy lokalnych producentów obok paczkowanych zestawów takich, jakie nabyć można w każdym supermarkecie czy większym sklepie, produkowane przez międzynarodowe koncerny jak Knorr. Ale co kraj, to obyczaj.
Bazar jest odwiedzany przez rzesze turystów, którzy chcą zabrać ze sobą do rodzinnego kraju lokalne przyprawy, więc dla nich przygotowane są mniejsze i większe zestawy złożone z wielu różnorodnych przypraw.
Natomiast dla miejscowych gospodyń domowych przygotowane są mieszanki na wagę w dość ciekawej formule.
Na targu można też kupić gotowe przygotowane zestawy warzyw na surówkę oraz kiszonki, ale tych w porównaniu z Tajlandią czy Koreą jest znacznie mniejszy wybór.
Gdy wybieramy się z wizytą do lubej, rodziny z dziećmi czy znajomych wystarczy zajść na targ, aby zaopatrzyć się w gotowy prezentowy zestaw słodyczy.
Pomijamy część "ciuchową" bazaru. Na koniec jeszcze nieco straganów z atrakcjami dla turystów, chociaż i miejscowi też z nich czasem korzystają. Takim uniwersalnym straganem jest stoisko z tradycyjnymi uzbeckimi nakryciami głowy - oczywiście męskimi bo kobieta powinna po prostu nosić chustę. Mężczyzna to już co innego - można chwalić się wśród kumpli pięknie haftowaną filcową mycką...
Miejsce piękne, obsługa bardzo staranna, jak przystało na restaurację z wyższej półki. Pięknie nakryte stoły, miękkie kanapy, wentylacja, muzyka na żywo...
A do tego doskonałe jedzenie w bardzo rozsądnej cenie. Manti w rosole najlepsze z tych, które jedliśmy podczas wyjazdu.
Nazwy tego dania nie zapisaliśmy - była to tutejsza wariacja na temat pilawu, ale duszone szarpane mięso z papryką i innymi dodatkami w sosie podane na ryżu było doskonałe...
Do tego miejscowe piwo na popitkę, i czegóż jeszcze trzeba dla szczęśliwego zakończenia dnia...
I jeszcze w oczekiwaniu na naszą taksówkę zdjęcia ogródka na ulicy...
A jutro ostatnie pół dnia w Samarkandzie i przenosiny do Taszkentu. Ale o tym już kolejny wpis.














































































Brak komentarzy:
Prześlij komentarz