środa, 3 września 2025

Bazar Siyob i restauracja Labi G'or

Zające uwielbiają azjatyckie bazary, więc nie mogło zdarzyć się tak by podczas pobytu w Samarkandzie nie zawitać na nieco dłużej na największy historyczny bazar miasta Siyob. Ten zajmujący powierzchnię ponad 7 hektarów "kompleks handlowy" jest bazarem głównie rolniczym, ale faktycznie znaleźć tu można wszystko - od świeżych warzyw i owoców poprzez przetwory, przyprawy, miody, orzechy, sprzęty gospodarstwa domowego, odzież aż po pamiątki - głównie uzbecką ceramikę.

Już przed wejściem trwa handel miejscowym pieczywem. Uzbeckie pieczywo to produkt tradycyjny i kultowy. Na tyle odwołujący się do miejscowej tradycji, że nawet supermarkety wprowadziły do swojej oferty wypiekany w nich tradycyjny chleb. 


Uzbeckiego chleba jest bardzo wiele rodzajów od zwykłych prostych krążków po bochenki z różnymi dodatkami, posypkami i dekoracjami. Jedno natomiast jest wspólne dla wszystkich tych produktów spożywanych w dużych ilościach przy każdym posiłku - uzbeckiego chleba nie wolno kroić nożem. Obowiązuje łamanie chleba ręcznie. 



Piekarze prześcigają się w pomysłach na dekorowanie swoich chlebów. Tworzą też specjalne chleby "pamiątkowe" coś jak toruńskie pierniki nadające się bardziej na dekorację niż do spożycia...



Poza chlebem jest też na bazarze sporo słodkich wyrobów piekarniczych. 


Kolejna grupa produktów bardzo szeroko reprezentowana na bazarze Siyob to wszelkiego rodzaju orzechy i migdały. Można je kupić na wagę lub w gotowych mieszanych pakietach, gdzie często towarzyszą im miejscowe rodzynki, kandyzowane morwy czy morele.

Z orzechomi na straganach często sąsiadują kandyzowane i suszone owoce - głównie rodzynki jasne i ciemne, śliwki, morele i inne.


Nie wiem gdzie na polskich bazarach można byłoby znaleźć cukier w takiej formie...

Kuchnia azjatycka, indyjska, wietnamska, tajska czy chińska przyprawami stoi. To samo odnosi się do kuchni uzbeckiej, chociaż w tym przypadku dania nie są ani tak wyraziste ani tak niemiłosiernie ostre. Jednak główne mięsa w kuchni uzbeckiej, obok drobiu jagnięcina, baranina, koźlina ale też i wołowina wymagają odpowiedniego doboru przypraw. Nic więc dziwnego, że stragany z przyprawami, głównie lokalnymi, ale także importowanymi dawnym Jedwabnym Szlakiem zajmują bardzo dużą część powierzchni bazaru.

Znajdziemy tu wszystko. Lokalny liść laurowy świeży i suszony w wielu gatunkach, paprykę od tej najostrzejszej chili po łagodną słodką czerwoną, gwiaździsty anyż, kurkumę, kmin rzymski tu występujący pod nazwą "zir", goździki, cynamon, majeranek, kolendrę, oregano, tymianek i wiele lokalnych ziół na wagę i w gotowych paczuszkach.

Zdziwiło nas nieco to, iż na tych samych stoiskach sprzedawane są "czyste" przyprawy lokalnych producentów obok paczkowanych zestawów takich, jakie nabyć można w każdym supermarkecie czy większym sklepie, produkowane przez międzynarodowe koncerny jak Knorr. Ale co kraj, to obyczaj.


Bazar jest odwiedzany przez rzesze turystów, którzy chcą zabrać ze sobą do rodzinnego kraju lokalne przyprawy, więc dla nich przygotowane są mniejsze i większe zestawy złożone z wielu różnorodnych przypraw.

Natomiast dla miejscowych gospodyń domowych przygotowane są mieszanki na wagę w dość ciekawej formule.




Jeśli planujemy coś w domu uwędzić możemy też kupić strugane kawałki różnych gatunków drewna zapewniające aromatyczny dym.

Na takim targu nie może też zabraknąć warzyw i owoców. W zasadzie na tych straganach nie znaleźliśmy nic co szczególnie odbiegałoby od tego, co możemy zakupić na naszych dobrych targach. Niektóre produkty prezentują się dużo lepiej niż u nas w supermarketach bo przecież nie odbywały długiej podróży od producenta na stragan...



Mamy maj, więc na straganach owocowych jest zatrzęsienie owoców sezonowych - kilka gatunków truskawek, morele, czereśnie. Ale są też i rzadko spotykane u nas a przepyszne owoce morwy w dwóch odmianach - morwa biała i ciemna. Wiele owoców, jak tu morwę kupuje się razem z opakowaniem w formie miseczki czy koszyczka... 


Uzbekistan produkuje doskonałe rodzynki.


Na koniec dnia targowego ceny mocno spadają, więc kupiliśmy piękne czereśnie za 1/3 ceny... My byliśmy zadowoleni z zakupu "po taniości" a sprzedawczyni, że pozbywa się końcówki towaru i nie będzie trzeba pakować i rozpakowywać towaru...




W okolicach Samarkandy uprawiany jest rabarbar, który cieszy się sporą popularnością. Tak wielkich pęków rabarbaru na naszych targach nie widziałem nigdy.

Na targu można też kupić gotowe przygotowane zestawy warzyw na surówkę oraz kiszonki, ale tych w porównaniu z Tajlandią czy Koreą jest znacznie mniejszy wybór.

Gdy wybieramy się z wizytą do lubej, rodziny z dziećmi czy znajomych wystarczy zajść na targ, aby zaopatrzyć się w gotowy prezentowy zestaw słodyczy.

Pomijamy część "ciuchową" bazaru. Na koniec jeszcze nieco straganów z atrakcjami dla turystów, chociaż i miejscowi też z nich czasem korzystają. Takim uniwersalnym straganem jest stoisko z tradycyjnymi uzbeckimi nakryciami głowy - oczywiście męskimi bo kobieta powinna po prostu nosić chustę. Mężczyzna to już co innego - można chwalić się wśród kumpli pięknie haftowaną filcową mycką...


Do najczęściej kupowanych przez turystów "suwenirów" z Uzbekistanu należą wyroby ceramiczne a wśród nich ceramika dekoracyjna o tradycyjnym wzornictwie. I trzeba przyznać, że wyroby te są faktycznie piękne.

Już na wcześniejszych zdjęciach widać też drugą grupę wyrobów ceramicznych cieszących się ogromną popularnością tak wśród turystów, jak i miejscowych. Ceramiczni dziadkowie i babcie w różnych wielkościach i postawach stanowią stały element dekoracyjny miejscowych domów, hoteli i restauracji. Ich popularność na podwórkach czy w przydomowych ogródkach można porównać do niegdysiejszego szału u nas na ogrodowe krasnale.

W międzyczasie słońce zaczęło chylić się mocno ku zachodowi, więc przyszedł czas na ostatnią kolację w Samarkandzie. Bazar Siyob położony jest około kilometr od kompleksu Registon, przy którym znaleźć można sporo interesujących miejsc. Spacer przez park zaprowadził nas do restauracji, którą wypatrzyliśmy już wczoraj - Labi G'or. Piękny tradycyjny budynek z kilkoma salami na parterze i na piętrze, z otwartą werandą. Wymarzone miejsce na kolację po intensywnym dniu zwiedzania...

Wybraliśmy miejsce na piętrze na tarasie z widokiem na park. Studiowanie karty dań nie było łatwe, gdyż wybór był duży a każda kolejna pozycja bardzo interesująca...

Miejsce piękne, obsługa bardzo staranna, jak przystało na restaurację z wyższej półki. Pięknie nakryte stoły, miękkie kanapy, wentylacja, muzyka na żywo...


A do tego doskonałe jedzenie w bardzo rozsądnej cenie. Manti w rosole najlepsze z tych, które jedliśmy podczas wyjazdu.

Nazwy tego dania nie zapisaliśmy - była to tutejsza wariacja na temat pilawu, ale duszone szarpane mięso z papryką i innymi dodatkami w sosie podane na ryżu było doskonałe...


Drugie danie główne to duszona w folii wołowina z warzywami w wyśmienicie przyprawionym sosie własnym - cudeńko...


Do tego miejscowe piwo na popitkę, i czegóż jeszcze trzeba dla szczęśliwego zakończenia dnia...

Wychodząc zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć wnętrza - piękne miejsce na kolację wartą wspominania...

I jeszcze w oczekiwaniu na naszą taksówkę zdjęcia ogródka na ulicy...

A jutro ostatnie pół dnia w Samarkandzie i przenosiny do Taszkentu. Ale o tym już kolejny wpis.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz