piątek, 26 listopada 2021

Tubing na rzece Nam Song

Po locie balonem przyszedł czas na śniadanie w naszym hotelu. Słońce już grzeje i robi się coraz cieplej, więc śniadanie będzie na restauracyjnym tarasie naszego hotelu. I przyznam, że bufet śniadaniowy okazał się bardzo przyzwoity... Jest kilka rodzajów świetnego pieczywa, są wędliny, kiełbaski, boczuś, owoce, sery. Są soczki i jest moja ulubiona część bufetu "eggs station"...







Na tarasie wybieramy stolik z widokiem na rzekę i góry...






Po śniadaniu mamy jeszcze czas, żeby przejść się po hotelowym ogrodzie i spojrzeć na okolicę z kolejnej perspektywy...


Takie kiście bananów to jest coś. Będą zdatne do jedzenia za około miesiąc. Natomiast kwiat już dziś można byłoby przerobić na świetną sałatkę...












Po Nam Song zaczynają już pływać łódki i skutery z turystami, głównie z Chin........ dla nich kapok jest podstawą...








My tymczasem zostawiamy wszystko, co zbędne w hotelu i jedziemy pomoczyć się w rzece, spływając z jej prądem i korzystając po drodze z dostępnych rozrywek...
Ruszamy od mostu gdzie każdy otrzymuje swoją napompowaną dętkę od traktora....


Teraz na płyciźnie należy się w niej wygodnie usadowić i ruszamy z prądem...








Telefony zabezpieczone, to i zdjęcia można porobić...



Z góry grzeje i opala słoneczko, z dołu chłodzi woda... Żyć nie umierać... Pełen relaks...





I tak po mniej więcej godzinie dopływamy do pierwszego na naszej trasie baru, gdzie odbędzie się konieczny dla nawodnienia organizmu przystanek...



Jest przerwa, jest impreza. Muzyka wali na całego... Jedni popijają piwko, drudzy drinki, a jeszcze inni pływają w rzece i skaczą do wody korzystając z przygotowanych lin... Jest dobrze...



Po chwili docierają kolejni imprezowicze... Jest wesoło...
Ponieważ w latach minionych czasami było zbyt "wesoło", a ilość spożywanego przez płynących taniego alkoholu była przerażająca, dodatkowo w nadbrzeżnych budach można było bez najmniejszych problemów zaopatrzyć się w skręty z marychą oraz inne substancje odlotowe (co skutkowało kilkoma przypadkami utonięć rozweselonych turystów, głównie europejskich backpackerów), władze zdecydowały się na interwencję. Większość punktów rozrywkowych zlikwidowano a te, które pozostały objęto dość ścisłą jak na miejscowe warunki kontrolą. I zrobiło się może mniej wesoło za to   przyjemniej oraz bezpieczniej...


Ruszamy w dalszą drogę. Powoli, bez pośpiechu, ciesząc się słońcem, ciepłem i oddolnym chłodzeniem...
























No i tak dopływamy do końca trasy. Tutaj czeka knajpa, drinki, coś na przekąskę i dalsze drinki oraz przewidziana do późnych godzin nocnych dyskoteka... A my spotykamy małego, ciekawskiego przyjaciela...





Dla tych, których nie znużyła jeszcze woda jest miejsce do kąpieli i skoków.... 














Podsumowując - 4 godziny bardzo fajnej zabawy dla tych, którzy ograniczają swój udział jedynie do spływu oraz pół dnia i spora część nocy dla tych, którzy planują dyskotekowe szaleństwo.
Nam niestety organizatorzy pokrzyżowali nieco dalsze plany, gdyż musieliśmy bardzo długo czekać na możliwość powrotu do Vang Vieng i nie mogliśmy przez to wynająć baggisów. No ale cóż... Azja ma swoje prawa i zasady... Czas nie jest najistotniejszym z elementów wszechświata...

No a na koniec jeszcze filmik z leniwego spływu po wodach Nam Song...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz