poniedziałek, 23 marca 2020

Bohol - czy tylko tarsiery...

Zaraz po śniadaniu ładujemy się do samochodu i ruszamy do tarsierów czyli po polsku wyraków. Niestety pogoda ma dziś humory. Trochę pięknego słoneczka, a za chwilę trochę leje po czym znowu słoneczko... U filipińskich wyraków musimy przeczekać chwilowy opad, ale warto...



Tarsier (wyrak) filipiński to jeden z najmniejszych ssaków, endemiczny dla kilku wysp na Filipinach, w tym Bohol gdzie znajduje się ośrodek badań nad tym gatunkiem. Zwierzaczek waży zaledwie 80-160 gram, a przy długości ciała 12-14 cm posiada ogon długi na przeciętnie 25 cm... Niesamowite są jego oczy, dodatkowo powiększone przez ciemniejszą sierść wokół nich. Ciekawostką jest to, że oczy wyraka są osadzone na stałe i nieruchome. Żeby rozejrzeć się w koło zwierzak rusza głową, która umożliwia rotację o 180 stopni. Jest to zwierzę nocne. W dzień źrenice oczu zawężają się do wielkości niewielkich punktów. Budowa łap umożliwia skoki na przy tej wielkości zwierzęcia imponującą odległość do 3 a nawet 4 m. Fajnie jest poprzyglądać się takiej maleńkiej futrzanej kulce z długaśnymi paluchami ukrytej wśród liści. Niestety niektórzy wolą mieć swojego wyraka i udomawiają pojedyncze osobniki, mimo tego, że zwierzę to jest objęte całkowitą ochroną..














Oczywiście nie byłoby turystycznej atrakcji bez sklepiku z pamiątkami. A tam głównym tematem jest wyrak - od magnezów na lodówkę po wyrakoczapeczki...



Czas się zbierać. Wśród ryżowych pól jedziemy do kolejnej atrakcji...





Na horyzoncie pojawiają się Chocolate Hills czyli Czekoladowe Wzgórza...


Czekoladowe Wzgórza to nie jakieś tam kilka pagórków. Zajmują obszar około 50 km kwadratowych i jest na tym obszarze, zależnie od sposobu liczenia od około 1260 do nawet 1776 takich wzgórz. Wzgórza pokryte są trawą, która więdnąc na jesieni przybiera brązowawy kolor i stąd nazwa - Czekoladowe. Materiałem z którego wzgórza są zbudowane jest wapień pochodzenia morskiego osadzonego na stwardniałej glinie. Wzgórza mają stożkowaty lub kopułowaty kształt na skutek oddziaływania wód opadowych i powierzchniowych. Wysokość większości z nich mieści się w przedziale 30 - 50 m ale najwyższe sięgają 120 m. Podobne formacje spotkać można na terenach krasowych Słowenii czy Chorwacji, w Puerto Rico i na Kubie. 
Zaczynamy od punktu widokowego w Carmen. Żeby mieć wspaniały widok trzeba z parkingu wspiąć się po kilku schodkach na platformę widokową...




Są trzy popularne legendy o powstaniu wzgórz. Pierwsza mówi, że dwaj kłócący się giganci obrzucali się kamieniami, piachem i wszystkim co się trafiło aż się zmęczyli i pogodzili. I poszli sobie, ale zapomnieli po sobie posprzątać...



Druga legenda to romantyczna historia giganta Arogo, który zakochał się w zwykłej śmiertelniczce o imieniu Aloya. I gdy Aloya umarła gigant był tak zrozpaczony, że płakał. I płakał tak długo, aż jego łzy wyrzeźbiły wzgórza...



Trzecia legenda mówi natomiast o gigantycznym bawole wodnym, który zżerał wszystkie plony okolicznych mieszkańców. W końcu ludzie zebrali całą psującą się żywność i zostawili jako przynętę dla bawołu. A gdy ten zjadł to co mu przygotowano dostał potężnego rozwolnienia. I jego zastygłe odchody utworzyły Czekoladowe wzgórza - Ta historia jest chyba najmniej atrakcyjna...










Na punkcie widokowym znajduje się Dzwon Wolności umieszczony tam w listopadzie 1999 r.





Jest tam też tablica z brązu, która teoretycznie ma objaśniać ten Narodowy Pomnik Geologiczny, ale z biegiem lat stała się ona mocno nieczytelna...





Po wspaniałych widokach wracamy na parking i jedziemy dalej, początkowo między wzgórzami a następnie przez ryżowe pola do fermy motyli.







Simply Butterflies Conservation Center to miejsce, gdzie realizowany jest program ochrony i hodowli motyli... Fajne miejsce, tyle, że znowu w trakcie zwiedzania dopadł nas cholerny deszcz. Na szczęście na końcu, więc mogliśmy trochę motylków zobaczyć... 



























Bilar Man-Made Forest to kolejny przystanek na naszej dzisiejszej trasie. Jest to sztucznie nasadzony las drzew mahoniowych. Las ten ciągnie się w pagórkowatym terenie po obu stronach drogi przez 2 km. Program nasadzeń realizowany był mniej więcej 50 lat przed naszą wizytą, więc wszystkie drzewa zdążyły już dobrze podrosnąć, a las nabrał bardziej naturalnego charakteru. 



Mimo tego, że nasadzenie lasu wydawało się dobrym dla środowiska pomysłem okazało się, że dobrymi chęciami piekło jest brukowane. Odwiedzającego ten las może zdziwić to, że nie usłyszy w nim żadnych ptaków... Dlaczego? Otóż mahoń nie jest drzewem normalnie występującym na Filipinach. Jako roślina obca jest raczej szkodnikiem... No ale gdy przyjdzie czas na zbieranie plonów zarobek na mahoniu z pewnością będzie godziwy...



I jedna drobna uwaga - Na odcinku drogi prowadzącym przez las nie ma wyznaczonego parkingu. Kierowcy zatrzymują się gdzie popadnie. Należy więc pamiętać, wpatrując się w drzewa, że jesteśmy na drodze, dość ruchliwej drodze, więc uważajcie, żeby nie było potrzeby ścinania drzew na kolejną trumnę...

Po kolejnych 10 km znajdujemy się na przystani nad rzeką Loboc. Tutaj zaplanowaliśmy małą wycieczkę statkiem-restauracją po rzece z wliczonym w cenę biletu bufetowym lunchem...




Zaraz po wypłynięciu pojawiła się na bufecie seria dań do wyboru, z czego dało się wybrać coś na ząb...







Pływające po Loboc łodzie to dość dziwny wytwór filipińskiej techniki. To jakby dwie lodzie na których osadzono platformę restauracji na jakieś 30-40 osób. A z tyłu sprzężona jest z tym motorówka w której siedzi kapitan. Ot taki niewielki zestaw pchany...



Turyści płyną i podziwiają krajobrazy filipińskiej dżungli...



Żeby było weselej jest i muzyka na żywo...








Są i tacy, którzy wolą po Loboc popływać kajakami... Jest kilka wypożyczalni...




A na końcu trasy jest jeszcze niewielki wodospad...















Nad rzeką rozciągnięta jest też zipline, ale niestety przyjechaliśmy zbyt późno i nie udało nam się skorzystać, a szkoda...



Ruszamy w drogę do hotelu, ale po drodze kolejny przystanek to Python Sanctuary. Można mieć tu kontakt z rzeczywiście dużymi pytonami. Ten żółty jest podobno największy na Bohol...











Poza kilkoma pytonami są tam też klatki z innymi zwierzętami ale w sumie żałowaliśmy, że poszliśmy je oglądać. Warunki skandaliczne... I nie polecamy, chociaż przyznam, że kontakt z tak dużym pytonem był interesujący...
Zrobiło się już dość późno i słońce zaszło, a my po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy Pomniku Przymierza Krwi. Przymierze krwi czyli Sandugo zawarte zostało między hiszpańskim kolonizatorem Boholu  Miguelem Lópezem de Legazpi, a wodzem Boholu Datu Sikatuna 16 marca 1565 r. Przybywszy na Bohol w konsekwencji niekorzystnych wiatrów Hiszpanie spotkali się z wrogim przyjęciem, co było konsekwencją tego, że brano ich za Portugalczyków, a ci z kolei pojawiali się tam i porywali niewolników. Przy pomocy malajskiego żeglarza udało się wytłumaczyć miejscowym, że przybysze Portugalczykami nie są i niewolników łowić nie będą. Wtedy możliwe było przeprowadzenie ceremonii zawiązania więzów krwi. Legazpi i Datu Sikatuna nacięli przedramiona sztyletem, wlali po nieco krwi do pucharów z winem, wymienili się naczyniami i następnie wypili ich zawartość dla przypieczętowania przyjaźni. Co z tej przyjaźni wyszło na kilka setek lat to już inna historia 




A na koniec jeszcze filmik z pływania po rzece Loboc...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz