sobota, 28 marca 2020

Mount Tapyas i sylwester...

Od przyjazdu do Coron ciekawym wzrokiem spoglądaliśmy na górujące nad miastem wzniesienie z krzyżem na szczycie. No i postanowiliśmy jeszcze w starym roku przejść się na szczyt zobaczyć pono najpiękniejszy zachód słońca na Coron...
Mount Tapyas to właściwie wzgórze o wysokości zaledwie 210 m n.p.m. Tyle, że wejście tam wymaga pokonania 721 schodów. I te schody trochę Dużego przerażały... No ale cóż. Ruszamy... Parno, gorąco, pot się leje, ale Duży czołga się pod górę i po drodze liczy schodki, żeby wiedzieć, ile jeszcze mu zostało...






No i okazało się, że można. Trochę zziajany, ale jednak w promieniach złotej godziny dobrnął Duży na platformę widokową na szczycie... Mały w klocki takie jak wspinaczka po schodach jest znacznie lepszy i nie pada tak, jak Duży... Z drugiej strony - czego Duży nie zrobi dla fajnych zdjęć... Padnie a dopełznie...








Dla takich widoków warto było się zmęczyć...




























No i show skończyło się... Słoneczko znikło, a pokazał się księżyc... I trzeba te 721 schodów pokonać tym razem w dół...


Do północy zostało jeszcze sporo czasu, więc zdążyliśmy iść do hotelu, zostawić, co niepotrzebne, zabrać co potrzebne i idziemy przez miasteczko pod choinkę na plac, gdzie przygotowano miejsce i warunki do sylwestrowej zabawy...



Ku naszemu zdziwieniu, okazało się, że na placu pojawiło się niewielu ludzi. Popijali głównie piwko i pożywiali się zakupionymi na rozłożonych wokół straganach przysmakami. Chętne do tańca były w zasadzie tylko dzieci, z którymi Mały szybko znalazł wspólny język...




O północy strzeliły w niebo fajerwerki...














No i zaczął się dok 2017... I zaczął się wesoło...











Jeszcze trochę tańców - głównie w wykonaniu zagranicznych turystów...




No i trzeba kończyć zabawę bo rano kolejny rejs po sąsiednich wyspach...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz