niedziela, 23 lutego 2020

Can Tho


Naszą przygodę z deltą Mekongu rozpoczynamy bardzo wcześnie rano. Przed świtem przychodzi po nas do hotelu nasz łódkowy. Zabieramy lunch boxy i ciemnymi uliczkami pędzimy na łódź.
Rejs zamówiliśmy jeszcze w Polsce. Chcieliśmy mieć łódkę tylko dla siebie, robić to co chcemy i jak długo chcemy. Biuro Mekong Tours zaoferowało nam siedmiogodzinną wycieczkę za 50 $. 
Zapakowaliśmy się na łódkę i zaczynamy rejs. Na szczęście szybko zaczęło się robić widno i mogliśmy zacząć obserwować okolicę. 










Powoli zaczyna wschodzić słońce.




Lokalsi wyruszają do pracy.











A słonko nadal jeszcze wschodzi.....



Na kanałach coraz więcej turystów. Lokalne biura oferują sporo bardzo różnych wycieczek. Każdy znajdzie coś co go interesuje. Nam najmniej podobały się duże łodzie zabierające nawet 30 turystów .... Nie dość, że tłum na łodzi to jeszcze nie we wszystkie miejsca taka łódź może wpłynąć, a najładniejsze są wąskie kanaliki.....


Rozlewisko Mekongu to setki połączonych ze sobą kanałów i kanalików, przy których swoje domy wybudowali rybacy i rolnicy ale także rzemieślnicy. Zatrzymujemy się przy jednym z domów gdzie zaobserwować możemy tradycyjną metodę wyrabiania placków ryżowych i makaronu. Wbrew pozorom nie jest to łatwa praca.....









Wracamy na łódkę i płyniemy dalej.....




































Pływające targi to atrakcja dla turystów i miejsce codziennych zakupów. Trzy największe w delcie Mekongu to Cai Be, Phung Hiep i Cai Rang. My odwiedzamy Cai Rang oddalony od Can Tho o jakieś sześć kilometrów. Jest to ogromny targ hurtowy i nie tylko. Targ funkcjonuje praktycznie przez cały dzień ale najlepiej odwiedzać go od wschodu do godziny 9 rano kiedy zakupy robią lokalsi. Później targ zamienia się w turystyczną cepelię.....
We wczesnych godzinach rannych przypływają tu duże łódki lub barki z produktami rolnymi i lokalnymi wyrobami. Drobni kupcy pływają między zakotwiczonymi łodziami, zakupują interesujący ich towar i znikają w plątaninie kanałów by dostarczyć towar do najmniej dostępnych miejsc. Po godzinie 9 rozpoczyna się handel dla turystów. Sprzedawane są głównie owoce, jakieś przekąski i picie...... Nam udaje się jeszcze zobaczyć jak odbywa się handel "hurtowy" ale część dużych łodzi i barek też już odpłynęła...... W drodze powrotnej zobaczymy jeszcze "wymianę" towarów na dużych barkach....








Nasz łódkowy wybrał nam ananasy i mango, następnie ładnie pokroił i zaserwował. Ananasy były pyszne, mango średnie......





Tłok na targu ogromny więc odpływamy dosyć szybko ..... jakoś bardziej sobie cenimy spokój i piękne widoki niż pseudoatrakcje pod turystów.....



























Pływamy już kilka godzin, czas zrobić sobie przerwę, rozprostować nogi, przejść się po lokalnej wiosce, coś zjeść i napić się. Dobijamy do pomostu w wiosce My Thuan, gdzie przez lokalną rodzinę prowadzony jest eco-homestay. Na powierzchni 5000 metrów kwadratowych uprawia się tu owoce i warzywa, hoduje drób. Właściciele zapewniają, że wszystkie produkty wykorzystywane w kuchni pochodzą z ich własnej hodowli lub hodowli sąsiadów.... pokoje przygotowane dla turystów są bardzo skromne i tak jak ogród podobał mi się bardzo, tak raczej w pokojach bym nie chciała się zatrzymać........
















Chwilami wpływamy w tak płytkie miejsca, że nasz "szofer" musi nieźle manewrować żeby nie uszkodzić łodzi. Gdzieniegdzie musimy stanąć i oczyścić śrubę z zielska zalegającego na dnie. Specjalnie nie zwracamy uwagi co robi łódkowy bo pochłaniają nas widoki........






Ta pani zapewne zaopatrzyła swój sklep na targu wodnym i teraz pływa od domu do domu dostarczając produkty...


Będzie ryba na obiad.....



Zmywanie naczyń zakończono można wracać do domu.......


Jesteśmy już coraz bliżej Can Tho, a ja co chwilę powtarzam DZ, że nie wyobrażam sobie żebyśmy nie mogli zobaczyć tych wszystkich wspaniałych miejsc..... Tak niewiele brakowało.......



Im bliżej miasta jesteśmy tym bardziej chlapie na nas woda. Nasz przedsiębiorczy przewodnik wyjmuje dwa ogromne foliowe nakrycia, które chronią nas przed kompletnym zalaniem..... Na ląd docieramy tylko lekko zmoczeni. Mijamy jednak turystów przemokniętych do ostatniej nitki.......



Po powrocie do hotelu czas na relaks i oglądanie Mekongu z pozycji "turysty balkonowego"








 Po południu idziemy na spacer po mieście..... Zaczynamy od promenady i mostu prowadzącego do parku.


Miejsce wypoczynku, restauracja przy parku. Niestety dzisiaj nie możemy skorzystać z dobrodziejstw miejsca bo przygotowywana jest tu impreza weselna i cały obiekt jest zarezerwowany....




Przystań i łodzie oferujące godzinne przejażdżki......



Świątynia Ong - chińska świątynia z XIX wieku zbudowana ku czci Kuang Kung - bóstwa symbolizującego lojalność, uczciwość, mądrość, odwagę i honor. Kuang Kung zajmuje centralną część świątyni i otoczony jest przez Boga Ziemi i Boga Finansów.









Idziemy w kierunku głównej ulicy handlowo rozrywkowej. Wczoraj była przepięknie oświetlona wieczorem. Dzisiaj nie robi już na nas takiego wow......




Jesteśmy w Wietnamie więc musi być budynek partii i pomnik zwycięstwa....


W mieście jest kilkanaście świątyń ale my postanawiamy zobaczyć jeszcze tylko jedną. Pagoda Phat Hoc znajduje się przy Hoa Binh Avenue. Pagodę wybudowano w 1951 roku jako trzypiętrowy budynek. Niestety okazało się, że ze względu na swoją działalność charytatywną w latach 2012-2014 trzeba było ją zmodernizować i dobudować jeszcze dwa piętra. Na bezpłatny nocleg i wyżywienie mogą liczyć w tym miejscu przyszli studenci przyjeżdżający z całego Wietnamu na egzaminy wstępne na lokalny uniwersytet. Tutaj też zbierane są dary, które potem rozdaje się najbiedniejszym mieszkańcom okolicy. 









Słońce dzisiaj pali niemiłosiernie, a my musieliśmy rano wstać i czujemy się zmęczeni. Czas odpocząć....




Wracamy na basen



Przed zachodem słońca chcemy pojechać do baru na dachu hotelu, ale po drodze trafiamy do sali bankietowej gdzie przygotowywana jest impreza weselna....






Widoki z baru na górnym tarasie podobają nam się więc zostajemy tam....




Zbliża się zachód słońca........
















Początkowo kolację chcieliśmy zjeść w trakcie rejsu. Okazało się jednak, że wszystkie bilety są już zarezerwowane i musielibyśmy czekać dwie godziny. Odpuszczamy sobie.......



Idziemy do restauracji, którą znaleźliśmy wczoraj.......



Po kolacji przechodzimy na drugą stronę ulicy i promenadą wracamy do hotelu....





To był piękny dzień i tylko szkoda, że pogoda spłatała nam figla i straciliśmy tu jedną noc.........

I jeszcze na koniec filmik...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz