wtorek, 3 lipca 2018

Sapa - Ha Giang


Niestety dzisiaj opuszczamy Sapa i nasz piękny hotel. Trochę żal wyjeżdżać, ale czekają na nas inne miejsca. Mamy nadzieję, że równie ciekawe.

Dzisiejszy nasz cel podróży to Ha Giang. Poprzedniego dnia poprosiliśmy hotel o załatwienie biletów na autobus. Koszt biletu to 15$ od osoby w tym wliczona jest taksówka na dworzec autobusowy.
O godzinie 7.30 podjeżdża po nas kierowca, pracownicy recepcji bardzo miło żegnają się z nami, odprowadzają nas do samochodu i upominają kierowcę, że ma dopilnować abyśmy wsiedli do właściwego autobusu. Nas pilnować nie trzeba, ale to miły gest ze strony pracowników.
Ruszamy na dworzec, ostatni raz oglądamy uliczki Sapa, które o tej porze wydają się nam zupełnie inne niż wieczorem. Sapa po zmroku ma zupełnie inny klimat, który zdecydowanie bardziej nam odpowiada. Kierowca podwozi nas niemal pod same drzwi autobusu, przekazuje nasze bagaże kierowcy, a my zajmujemy miejsca w środku. Autobus jest niewielki, siedzenia raczej dostosowane do wymiarów Wietnamczyków...... Na szczęście zajmujemy miejsca pojedyncze i liczymy na to,że będzie można rozprostować nogi w przejściu..... Punktualnie o godzinie 8.00 autobus rusza w kierunku Lao Cai do Ha Giang. 

Po drodze dosiadają się kolejni pasażerowie i przejcie się wypełnia....... Na razie nam to nie przeszkadza bo jesteśmy wypoczęci, a za oknem mamy piękne widoki ...........

Odległość dzieląca nas od celu to 220 km i cały czas zastanawiamy się czemu czas przejazdu to 7 godzin. Droga niby górska i kręta, ale kierowca jedzie dosyć szybko i wychodzi nam, że za 3 godziny będziemy na miejscu.......................
Na dłuższy przystanek zatrzymujemy się przy lokalnej restauracji, która jest jednocześnie sklepem spożywczym. Na telefonach sprawdzamy jak daleko jesteśmy od Ha Giang i ile czasu jeszcze będziemy jechali..... coś nam zaczyna nie pasować.... Dochodzimy do wniosku, że aplikacja wariuje......  Za chwilę okaże się, że to my wariujemy :)





Ruszamy w dalszą drogę i oo.... nagle droga asfaltowa kończy się i wjeżdżamy na szutrówkę...... Na początku myślimy, że to tylko kawałek drogi w remoncie bo pojawia się znowu asfalt..... Ha ha ha po jakiś dwóch km znowu zaczyna się szutrówka i to jeszcze gorsza..... Chwilami zastanawiamy się jak ten biedny kierowca daje radę jechać po tych wertepach? 


Do Ha Giang docieramy faktycznie po siedmiu godzinach jazdy i jesteśmy mega wykończeni. Ku naszemu zdziwieniu pomocnik kierowcy pyta wszystkich turystów po kolei w jakim hotelu się zatrzymali i kierowca zaczyna rozwozić nas..... Po tak wyczerpującej jeździe jest to miłe, nie musimy targać walizek, szukać taksówki i hotelu.

Podjeżdżamy pod Royal Hotel. Budynek z zewnątrz wygląda ok, ciekawe jak prezentują się pokoje?



W recepcji czeka na nas orzeźwiająca zielona herbatka..




Pokój jest całkiem przyjemny i jak na jedną noc w zupełności nam wystarczy.




Mamy chwilę na odpoczynek, a później musimy się udać do Immigration po zezwolenie na pobyt w regionie przygranicznym. Recepcja tłumaczy nam jak mamy dojść na ulicę Trần Phú do budynku 415a. Dodatkowo dostajemy w łapkę wydrukowany plan i ruszamy.........



Mamy niewiele czasu bo biuro czynne jest tylko do 17.30..... Jest strasznie gorąco, a my pędzimy żeby zdążyć. Znajdujemy budynek 415a i malutką karteczkę na tablicy....... na szczęście w języku angielskim :) . Biuro przeniesione pod numer 296........ Jasny gwint mijaliśmy ten budynek i nie było żadnej informacji, że tam wydają zezwolenia. No nic, wracamy..... Na szczęście biuro jest jeszcze czynne, a miła pani oficer mówi świetnie po angielsku. Kseruje nasze paszporty, sprawdza gdzie chcemy jechać, na jak długo i gdzie będziemy nocowali. Sama wypisuje za nas odpowiednie druki, pobiera opłatę po 10 $ od osoby i za chwilę mamy w łapkach nasze zezwolenia. Od teraz nie musimy obawiać się, że jak nas zatrzyma policja to będziemy mieli problemy.................. 
Oczywiście są tacy, którzy nie wyrabiają zezwolenia, ale niestety zdarzają się przypadki, że przy wymeldowaniu hotel prosi o pokazanie zezwolenia i nie chce wymeldować do czasu uzyskania go, no i w razie jakiegokolwiek kontaktu z policją pierwsze pytanie jest o zezwolenie. Nie chcemy ryzykować, 10 $ to nie pieniądze...

Immigration wydaje zezwolenia jest od 7.30 do 10.00 i od 13.00 do 17.30.



Wracamy do hotelu, a po drodze oglądamy Ha Giang. Miasto średnio nam się podoba i w sumie jesteśmy zadowoleni, że będziemy tu tak krótko.





Po dotarciu do hotelu kontaktujemy się z biurem QT Motorbikes and Tours, gdzie rezerwowaliśmy samochód z kierowcą i uastalamy, że kierowca przyjedzie po nas jutro o 8.30. Teraz możemy spokojnie odpoczywać bo wszystko mamy załatwione i nasz plan wyjazdu możemy nadal realizować bez obsuwy. 

Po zachodzie słońca, jak już zrobiło się trochę chłodniej idziemy jeszcze raz na spacer po mieście. Z balkonu naszego pokoju widzieliśmy targ na sąsiedniej ulicy..... niestety jak się ściemniło wszystkie stoiska pozamykano. Ciekawi jesteśmy co jest na kolejnej ulicy..... nic tylko budynki mieszkalne.... idziemy dalej i widzimy oświetloną bramę. Podchodzimy bliżej i okazuje się, że jest to chińska świątynia.
Mamy szczęście Świątynia Den Mau Ha Giang (Cam Son Linh To) jest otwarta, pięknie udekorowana i oświetlona bo odbywała się tu jakaś uroczystość. Wchodzimy do środka, jesteśmy zachwyceni. Podświetlone mostki z altankami, świątynie, ogromne storczyki i liczne dekoracje tworzą niesamowity klimat. Chyba pierwszy raz widzimy taką fajną świątynię......
















Idziemy nad rzekę Lo do parku centralnego. Teraz park wygląda dużo ciekawiej niż w ciągu dnia.

Chińskie znaki zodiaku podświetlone. Odszukuję swój znak....


Mieszkańcy Ha Giang spacerują po parku, bawią się z dziećmi, z restauracji dobiega muzyka..... Miasto zaczyna nam się podobać.








Zgłodnieliśmy czas coś zjeść.... Szukamy fajnej restauracji..... Znaleźliśmy ciekawą, wchodzimy do środka. Przy jednym ze stolików siedzą białasy i jedzą hot pota, jest dobrze. Podchodzi do nas kelnerka i zagaduje po wietnamsku. mówimy, że jej nie rozumiemy, ona się śmieje i dalej mówi do nas w swoim języku...... Mam ochotę na zupę pho, pytamy czy jest? Kelnerka coś odpowiada i kiwa przecząco głową. Ja patrzę na ścianę i widzę napis pho.... pokazuję jej, a ona dalej kiwa przecząco.... Kurde o co chodzi? Kelnerka chwyta za telefon i po chwili już wiemy.... zupa pho jest podawana tylko rano. Pytamy czy ma menu po angielsku? Pyk pyk na telefonie i dowiadujemy się, że nie....... i że jest hot pot.... To wiemy, że jest bo widzimy jedzących go.... Nie mamy ochoty dzisiaj na hot pota, wychodzimy.
Za chwilę znajdujemy zwykłą lokalną restaurację, gdzie siedzi kupa ludzi. Zachodzimy i pytamy o menu po angielsku, nie ma.....ale kelner coś tam kuma i coś mówi w en.... Ok zostajemy....... 







Kolacja była bardzo dobra czas iść spać bo przed nami kolejny dzień z atrakcjami i pięknymi widokami. Oby tylko pogoda dopisała.........

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz