środa, 28 listopada 2018

Hue - dzień III


Po wczorajszym intensywnym zwiedzaniu, dzisiaj ogłaszamy dzień lenia. Na śniadanie jedziemy dosyć późno, bufet nadal wypełniony po brzegi, a my nie mamy nie mamy ochoty na jedzenie..... Niestety od rana jest tak potwornie gorąco, że człowiek marzy tylko o plaży lub basenie. Basen mamy na wyciągnięcie ręki, plażę niestety nie, ale nie będziemy zostawali w hotelu, o nie........ 








Postanawiamy pojechać na najładniejszą plażę w okolicach Hue czyli Thuan an Beach. Po raz kolejny dostajemy informację, że lokalny transport się nie sprawdza i najlepiej podjechać taksówką. 
Thuan An Beach znajduje się na wyspie Thuan An, oddalona jest od Hue jakieś 15 km. od kwietnia w upalne dni mieszkańcu Hue chętnie przyjeżdżają tu na wypoczynek.
Przed hotelem łapiemy taksówkę i za całe 180000 jedziemy na plażę. Droga biegnie wzdłuż rzeki Perfumowej, pól ryżowych, niewielkich gospodarstw i Laguny Giang.   







Plaża nie Thuan an ciągnie się kilka kilometrów. Niektóre jej odcinki są zagospodarowane inne, szczególnie w okolicach wiosek zupełnie dzikie. 
Hotel Ana Mandara oferuje skorzystanie z plaży (leżaki oraz parasole) i basenów za 400 000 dongów od osoby. Niestety na tym odcinku plaży nie jest to jedyne miejsce oferujące leżaki. 










Było bardzo fajnie, ale ile można siedzieć w jednym miejscu? Idziemy w kierunku An Duong, ale do samej miejscowości nie dochodzimy. Palące słońce i gorący wiatr nas pokonują...........




Zasiadamy w jednym z plażowych barów. Jesteśmy jedynymi białasami i wszyscy bacznie nas obserwują........












Po jakimś czasie okazuje się, że lokalsi bardzo chcą się z nami zapoznać. Zaczyna się od konwersacji, śmiesznie to wygląda bo my nie rozumiemy co oni do nas mówią i odwrotnie....... Później zaczyna się sesja foto...... 


Zostajemy poczęstowani ich lokalnym piwem i właściwie to traktują nas już jak swoich .........


Przynoszą nam arbuzy, zielone mango z jakąś posypką.... Byłam święcie przekonana, że są to kruszone orzechy z cukrem, a była to papryka chilli z solą...... Ja pierniczę jakie to było ostre..... oczy mi wyszły z orbit, zalałam się łzami, no cóż niektórzy mieli ze mnie niezły ubaw....... 





Integracja trwała i trwała .............. Naprawdę świetnie się bawiliśmy, ale niestety jesteśmy umówieni z taksówkarzem na konkretną godzinę i musimy się ewakuować.



Niektórzy nie są amatorami bikini i na na plaży chodzą szczelnie zakryci............




Do Hue wracamy tą samą drogą.





Po południu wybieramy się jeszcze na lokalny targ.



Jest wprawdzie maj, ale choinka nikomu tu nie przeszkadza.


Targ jest ogromny. Część tzw. mokra znajduje się na powietrzu i na parterze. Niestety panuje tu straszliwy smród. Pierwszy raz w życiu jesteśmy na tak "capiącym" targu......















Stałam się szczęśliwą posiadaczką tradycyjnego Wietnamskiego noża..... Niestety nie bardzo wiem jak się nim posługiwać. Przesympatyczna handlarka woła mnie do siebie i już mam darmową lekcję.......





Po wejściu na piętro smród znika, a ilość stoisk i sprzedawanych towarów nas zaczyna przerażać.....







Robi się straszliwie duszno........ DZ twierdzi, że zaczyna mu brakować powietrza. Ewakuujemy się nad Perfumową rzekę zobaczyć zachód słońca.






Kolację zjadamy w restauracji w pobliżu hotelu.






Szkoda, że jutro rano musimy opuścić Hue, ale przed nami jeszcze tyle atrakcji ...................

A dla tych, którzy jeszcze chcą więcej, krótki film...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz