czwartek, 25 stycznia 2018

Malezja- Tanha Rata, Wyżyny Camerona

Na dzisiaj zaplanowaliśmy intensywne zwiedzanie Wyżyn Camerona. Poprzedniego dnia w lokalnej agencji CS Travel & Tours wykupiliśmy wycieczkę, która obejmuje: zwiedzanie Farmy Motyli, Plantacji Bohl, Mossy Forest, Gunung Iran, fermy truskawek, buddyjskiej świątyni Sam Poh, targu w wiosce Brinchang oraz wizytę w tunelu czasu. Koszt wycieczki to 75 RM. 
Parą minut po godzinie 8 rano schodzimy na śniadanie. Początkowo chcemy je zjeśc na tarasie z pięknym widokiem na dolinę i góry, ale niestety jest jeszcze dosyć chłodno więc zostajemy w restauracji. Bufet śniadaniowy bardzo obfity, bardzo dobra kawa, przyznajemy kolejny plus hotelowi.





Parę minut przed godziną 9 przyjeżdża po nas terenówka i jedziemy po naszych znajomych, którzy mieszkają w innej miejscowości, po drodze zabieramy jeszcze dwie Wietnamki. Okazuje się, że na początku zwiedzamy w szóstkę, a w połowie dnia Wietnamki nas opuszczają, bo wykupiły tylko częściową wycieczkę (bez wizyty w świątyni, tunelu czasu, w wiosce i na plantacjach truskawek oraz róż), całodniowa wycieczka jest trochę droższa za to dużo ciekawsza.

Pierwszy przystanek mamy na Butterfly Farm w Taman Rama-Rama. Bilet wstępu na farmę motyli mamy wliczony w cenę wycieczki. Gdyby ktoś chciał przyjechać tu indywidualnie to wstęp kosztuje 5 RM od osoby dorosłej i 2 RM dla dzieci powyżej 3 roku życia. 

Jesteśmy zaraz po otwarciu motylarni. Przed chwilą wszystkie krzewy i kwiaty zostały mocno zroszone więc motyle mają jeszcze mokre skrzydełka i mało latają. Wśród roślin i motyli porozstawiane są terraria z różnego rodzaju gadami, płazami i innymi robalami. Wszystko wygląda pięknie i ciekawie. 































Wprawdzie nie mamy określonego czasu na zwiedzanie fermy, ale niestety musimy jechać dalej bo przed nami jeszcze tyle atrakcji.....

Jedziemy w kierunku Gunung Iran, najwyższego szczytu w okolicy. Po drodze zatrzymujemy się w kilku miejscach i oglądamy plantacje herbaty. Widoki zapierają dech w piersiach, a droga na szczyt staje się coraz bardziej wąska i stroma. Teraz już wiemy dlaczego inne agencje nie organizują wjazdu na szczyt.... niestety busiakami się tu nie dojedzie, ale nasza terenóweczka daje radę. 






Wjechaliśmy na mierzący 2100 metrów Gugnung Iran. Teraz pozostaje nam tylko wejść na wieżę i z góry podziwiać panoramę okolicy.


 



Na szczycie odbieramy od naszego kierowcy i jednocześnie przewodnika lekcję na temat leczniczych właściwości rosnących tu roślin i omszałego lasu.



Udajemy się na zwiedzanie Mossy Forest. Jesteśmy szczęściarzami bo przez większość czasu las był zamknięty dla zwiedzających ze względu na złe warunki pogodowe i duże ryzyko wypadków podczas spaceru.



Już od wejścia las nas zachwyca. Nie przeszkadzają nam barierki i wybudowany boardwalk . Po paru krokach mamy świadomość, że tak jest bezpieczniej. Mchy porastające drzewa i krzewy całkowicie zasłaniają grunt i gdyby człowiek nieopatrznie postawił stopę w złym miejscu bardzo łatwo mógłby spać w dół......







Czasem na chwilkę można było przeskoczyć między barierkami i stanąć na puchowym podłożu, ale najpierw trzeba dokładnie się upewnić czy pod spodem jest twardy grunt.




Dotarliśmy do punktu widokowego na drugi co do wielkości szczyt, ale niestety widoczność nie była wyśmienita.






Po wizycie w Mossy Forest wracamy do samochodu. Niestety tą samą wąską i stromą ścieżką musimy zjechać na dół w kierunku najlepszej w okolicy fabryki herbaty BOH.


Po drodze mijamy plantacje truskawek



 Wzgórza całe porośnięte herbatą wyglądają niesamowicie.





 Dojechaliśmy do fabryki. Jesteśmy trochę zaskoczeni bo zbiór i przerób herbaty wygląda tu zupełnie inaczej niż na Sri Lance. Tutaj wszystko jest zmechanizowane począwszy od zbioru liści aż do pakowania gotowego wyrobu do odpowiednich pojemników.













Oczywiście na miejscu można zrobić odpowiednie zapasy herbaty do domu. O dziwo ceny są wyższe niż w sklepach w Tanha Rata......

Przy fabryce jest też restauracja i taras widokowy, ale my wolimy zejść niżej i pooglądać pola samemu.




Te niebieskie domki to osiedle dla pracowników BOH.







Tunel czasu. Miejsce, w którym zebrano stare przedmioty i urządzono wszystko tak żeby odwiedzający mieli wrażenie, że przenieśli się w czasie. Jest to ciekawe miejsce, ale spokojnie można z niego zrezygnować jeżeli nie ma się dość czasu. TUtaj wracają wspomnienia z dzieciństwa...





Po polach herbacianych nic już miało nas nie zaskoczyć.... okazało się jednak, że plantacje róż nas zaskoczyły. Przepiękne uprawy, gustownie urządzone rabaty, strumyki, oczka wodne..... spacer w tym miejscu to ogromna przyjemność.




 











 



Przyznam, że z niechęcią opuszczaliśmy oranżerię. Chyba najpiękniejszą jaką do tej pory widzieliśmy. Pełni nadziei udajemy się na plantację truskawek...... Skoro region słynie z truskawek to musi ich być dużo, muszą być pyszne i tanie..... Na miejscu okazuje się, ze wszystko jest szczelnie zamknięte w szklarniach, do których turysta nie ma wejścia. Jedynie może sobie popatrzeć na uprawy przez uchylone okna..... Na miejscu oczywiście sklep z truskawkami .....ceny masakryczne. Trzy razy drożej niż na targu. Są też lody, ciastka, sorbety truskawkowe... wszystko drogie. Kupiliśmy na spróbowanie szejka truskawkowego, nie był zły....... Plantacja truskawek to nasze największe rozczarowanie tego dnia. Gdybyśmy wiedzieli jak to będzie wyglądało to pewnie dłużej zostali byśmy na plantacji róż. 
 

Czas na wizytę na lokalnym targu. Zawieziono nas do miejscowości Brinchang.  Targi to miejsca, po których możemy chodzić w nieskończoność. Zawsze coś ciekawego znajdziemy. Witająca nas na targu kukurydza nie jest ulubionym przysmakiem Małego...
Dużego znacznie bardziej interesują schaboszczaki z kurczaka w lokalnej panierce...

Oczywiście na targu królują truskawki.... dużo ładniejsze niż te na plantacji no i duuużo tańsze.



Warzywka można kupić w gotowych zestawach wybranych odpowiednio do rodzaju potrawy, za której podstawę mają służyć...



W Brinchang znajduje się czwarta co do wielkości buddyjska świątynia w Malezji. Sam Poh wybudowana została w 1972 roku. Świątynia jest bardzo dobrze utrzymana, w środku znajduje się ogromny posąg Buddy. Sam Poh wybudowana została na wzgórzu, z którego rozciąga się piękny widok na Brinchang i okolicę. 








 

Świątynia była ostatnim punktem wykupionej przez nas wycieczki. Wracamy do Tanha Rata. Chwila odpoczynku w hotelu i zaczyna nas nosić..... DZ wpada na pomysł, że pójdziemy na postój taksówek i pojedziemy zobaczyć jeszcze jedną plantację - Bharat. Plantacja zaczyna się 3- 4 kilometry od naszego hotelu i teoretycznie moglibyśmy dojść na nią na piechotę, ale nam się nie chce.... Za 30 RM jedziemy i umawiamy się z kierowcą, że będzie na nas czekał w herbaciarni. Muszę się przyznać, że nie bardzo chciało mi się jechać, ale na miejscu oszalałam. Widoki fantastyczne.... trochę ciężko się chodziło po polach, bo strasznie ślizgały się nogi na tej czerwonej ziemi a i mocno stromo było...... , ale wszelkie niedogodności wynagradzały widoki. 







Oczywiście wszędzie znajdę jakieś piesiaki. Tu najpierw przyleciał jeden szczeniaczek, potem jego rodzeństwo, a na końcu mama.... No cóż zabawa z psami mnie tak zajęła, że na chwilę zapomniałam po co tu przyjechałam.....


Ciężko było się rozstać z cudownym stadkiem, ale niestety czas nie jest z gumy, a my więcej tu nie przyjedziemy więc trzeba ruszać dalej.... wspaniałe widoki czekają....


 



 



Nacieszyliśmy oczy i możemy wracać do hotelu.... Droga dojazdowa do miasteczka jest niezwykle malownicza, ale i niebezpieczna. Stromo, zakręt na zakręcie... DZ żałuje, że to nie on prowadzi......, a ja się cieszę, że siedzę z tyłu bo tam jakoś bezpieczniej.....




Po powrocie do hotelu postanawiamy pospacerować po obiekcie. Hotel ma piękny ogród a i widoki zasługują na uwagę....



I pomyśleć, że rano tam byliśmy.... Gunung Iran pokazał nam się przed zachodem słońca.




Na kolację postanawiamy zamówić danie z którego słynie okolica. Jest to rodzaj Hot Pota, dostaje się garnek z gorącymi rosołami (2 rodzaje zupy) i talerze z dodatkami mięsno-warzywnymi... oraz surowe jajka do wbicia do rosołu. Wszystko wrzucamy w/g uznania i gotujemy tak długo jak chcemy. Muszę uczciwie przyznać, że to była chyba najdłuższa kolacja w naszym życiu, ale bardzo smaczna.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz