wtorek, 5 grudnia 2017

Brunei



Nasz pobyt w Brunei niestety dobiega końca. Trochę żałujemy, że nie zaplanowaliśmy tu jeszcze jednego dnia. Niestety nie uda nam się pojechać na pola naftowe i zobaczyć pomnika miliardowej baryłki. Nie zobaczymy też Kula Belait z Parkiem Srebrnego Jubileuszu, rynkiem Tudong Saji oraz Istana Mangelella czyli kolejnej rezydencją sułtana oraz zabytkowego miasta Kuala Balai. Nie dane nam też będzie skorzystać ze słynnego parku rozrywki Jerudong oraz pospacerować po plażach nad morzem Południowochińskim czy po Rezerwacie Leśnym Peradayan. Mamy więc powody żeby wrócić do tego ciekawego państwa. 

Zanim wylecimy do Kuala Lumpur zjadamy w hotelu ostatnie śniadanie.


Oprócz tradycyjnych dań europejskich codziennie serwowano jakieś wynalazki kuchni lokalnej. Oczywiście zawsze z ciekawości brałam któreś danie i muszę przyznać, że były one całkiem zjadliwe.


Idziemy do meczetu Omara Ali Saifuddin z nadzieją, że tym razem uda nam się strzelić jakąś pamiątkową fotkę w środku.



DZ staje za murkiem, a ja udaję, że się bardzo interesuję niesamowitą ilością złota, wystrojem i architekturą....... a tak naprawdę bacznie patrzę kiedy pilnujący odwróci głowę w drugą stronę i udaje się dwie fotki cyknięte, możemy wychodzić. 



Jeszcze raz idziemy do łodzi. Jest przepiękna. Dużo bardziej nam się podoba niż marmurowa łódź cesarzowej Xi' w Pałacu Letnim w Pekinie.




Przy meczecie znajduje się Centrum Kultury Muzułmańskiej, ale niestety budynek jest zamknięty i nie możemy wejść do środka.



Oglądamy z daleka biedniejszą część wioski Kampung Ayer., która składa się z 42 wiosek z 4200 budynkami czyli domami mieszkalnym, meczetami, restauracjami, szkołami, sklepami, szpitalem i innymi obiektami użyteczności publicznej. 







Zachodzimy do Teng Yun Temple chińskiej świątyni wybudowanej w miejsce rozebranej w latach 60 ubiegłego wieku świątyni zbudowanej w 1918 roku. Stara świątynia wybudowana została przez Chińskich biznesmenów zachęconych przez brytyjskiego rezydenta w Brunei do zakładania biznesów z dala od Kampong Ayer. Społeczność chińska dzięki zezwoleniu rezydenta na okolicznych polach uprawiała tytoń i opium, wytwarzała wyroby spirytusowe, naftę, a z czasem zaczęła otwierać sklepy. W 1918 roku chiński biznesmen, posiadacz wielu sklepów i sporych obszarów ziemskich,  Dato Boon Siok postanowił przekazać kawałek swojej ziemi znajdującej się przy ul. Sultan Jalan na świątynię. Świątynia została wybudowana z darów pieniężnych chińskich mieszkańców Labuan i Brunei i nazwano ją Teng Yun (Świątynia Latających Chmur). Niestety po zakończeniu II Wojny Światowej rząd potrzebował miejsca na rozbudowę portu i podjęto decyzję o zburzeniu świątyni. Ocalała tylko jedna drewniana ściana. Po przeniesieniu głównego portu ze stolicy do Port Muara postanowiono odbudować świątynię. 













Okolica dawnego portu została przebudowana i stała się jednym z ulubionych miejsc spacerowych mieszkańców stolicy.


 Niestety musimy już kończyć spacer, czas jechać na lotnisko. Wracamy do hotelu po bagaże i tu miła niespodzianka....... menago proponuje, że nas zawiezie swoim prywatnym samochodem..... Ok tylko, że my jeszcze chcieliśmy zobaczyć chociaż kawałek pałacu sułtana.... Nie ma problemu, najpierw pojedziemy pod pałac, a potem na lotnisko..... Takie rozwiązanie bardzo nam pasuje, ładujemy walizki do samochodu i w drogę.....

Sułtan Hassanal Bolkiah wraz z 7-osobową rodziną zamieszkuje w słynnym, złotym pałacu Istana Nurul Iman, którego powierzchnia równa jest wielkości Watykanu. Niestety budynek jest udostępniany dla zwiedzających tylko przez kilka dni w roku. Podczas pobytu sułtana w pałacu nie wolno zatrzymywać samochodów przed bramą pałacową. Strażnicy bardzo niechętnie patrzą też na turystów fotografujących się na tle wejścia. Ponieważ jesteśmy z menagerem naszego hotelu zgadzają się na pstryknięcie kilku fotek, ale po chwili już musimy odjechać.... 














Dojechaliśmy na lotnisko, menago odprowadza nas aż do hali odlotów i bardzo miło żegna się z nami. Wchodzimy do środka i trochę się dziwimy, że do odprawy są gigantyczne kolejki. Na szczęście my jesteśmy odprawieni i musimy tylko nadać bagaż. Kolejka jest mniejsza, ale co chwilę kogoś cofają... okazuje się, że bagaże są bardzo dokładnie ważone i każą płacić za każdy kilogram nadwagi lub przepakowywać bagaż.... My na szczęście mieścimy się w limicie i spokojnie możemy iść dalej....



Strefa bezcłowa na lotnisku nie istnieje. Jest jakieś skromne stoisko z napojami i przekąskami.... Szok... taki bogaty kraj i taka kicha na lotnisku.....
 



Przed wejściem na gate ustawiona jest waga i każdy pasażer ma ważony bagaż podręczny.....Sporo pasażerów musiało płacić za nadbagaż i zostawić walizki do nadania .


Odlatujemy do Kuala Lumpur punktualnie. Kręci nam się łezka w oku, jeszcze nigdy nie byliśmy tak pozytywnie zaskoczeni żadnym odwiedzanym miejscem. Niestety po raz kolejny okazało się, że w necie krąży tyle mitów...... , a większość z nich wyssana jest z palca..... 
My czuliśmy się w Brunei wspaniale,  życzliwość i bezinteresowność mieszkańców zaskakiwała nas co chwilę. Momentami, tak jak w domu łódkowego czuliśmy się zakłopotani, kiedy chciano nas częstować obiadem, a my nie wiedzieliśmy co mamy zrobić żeby podziękować i nie obrazić gospodarzy.... Zresztą takich przykładów było więcej...... Nikt na nas nie psioczył, że chodzimy nieodpowiednio ubrani (oczywiście starałam się mieć długie spodnie i zakładałam chustę na ramiona, ale nie musiałam tego robić), wszędzie pozwalano nam wejść, nawet kiedy nieświadomie weszliśmy na prywatną posesję zostaliśmy przywitani z uśmiechem i nikt nas nie przeganiał....... Wszechobecna drożyzna w Brunei to też mit..... wielokrotnie w Malezji było drożej niż tu...... 





Jeszcze tylko kilka spojrzeń na pozostające za nami pejzarze Brunei z okien samolotu...







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz